Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Kreml, po wycieku materiałów z Saratowa, nie może udawać, że nic się nie stało© East News | Siergiej Bobylyov

Fabryki tortur w Rosji Putina. To piekło na ziemi

Tatiana Kolesnychenko

Przerażające, że jeden człowiek w zamian za lepsze warunki w więzieniu gwałci innego i jeszcze to nagrywa. Niewyobrażalne, że robi to na zlecenie jakiegoś generała albo oficera, a Rosja Putina czerpie z tego korzyści - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Władimir Osieczkin, szef organizacji Gulagu.net.

Od kilku dni do sieci zaczęły trafiać nagrania z Regionalnego Szpitala Gruźliczego nr 1 (RSG-1) w Saratowie. To może być dopiero wierzchołek góry lodowej, ale niektórzy już teraz nazywają to miejsce rosyjską wersją Guantanamo. Tę historię ciężko jednak porównać do czegokolwiek innego.

- W skrócie: mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Należeli do niej oficerowie i generałowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) oraz Federalnej Służby Więziennej (FSW) i cała im podległa struktura – mówi Władimir Osieczkin. - To oni wskazywali konkretne osoby i wydawali rozkazy, aby je torturować i gwałcić. Nagrania ze znęcania się nad osadzonymi wykorzystywali do własnych celów. Rozkazy przychodziły z centrali, często prosto z Moskwy.

Tatiana Kolesnychenko, WP: Od ośmiu lat wiedzieliście o istnieniu fabryki tortur w Saratowie. Dlaczego nigdy wcześniej ta sprawa nie zyskała takiego rozgłosu?

Władimir Osieczkin: Brakowało nam namacalnych dowodów na współudział FSB i FSW w gwałtach i torturach. Służby tak zbudowały tę strukturę, że ich winę jest bardzo ciężko udowodnić.

Władimir Osieczkin, szef organizacji Gulagu.net
Władimir Osieczkin, szef organizacji Gulagu.net© Archiwum prywatne

Wcześniej, nawet jeśli udawało się nam skierować sprawy do sądu, karano tylko bezpośrednich wykonawców gwałtów. Tymczasem zleceniodawcy pozostawali na wolności, a system dalej miał się świetnie.

Tym razem jest inaczej?

Tak, mamy niepodważalne dowody - zeznania ofiar, świadków, nagrania gwałtów. To dziesiątki filmów, które były nagrywane służbowymi kamerami i przechowywane na służbowych komputerach. Władzy będzie ciężko się tego wyprzeć.

Po raz pierwszy w historii Rosji jesteśmy w stanie udowodnić, że tortury i gwałty miały systemowy charakter. Były bezpośrednio koordynowane przez FSB oraz FSW.

Z tą bazą dowodową będziemy w stanie dojść nawet do Trybunału Praw Człowieka, bo to, co się działo i dalej się dzieje w rosyjskich więzieniach, wyczerpuje znamiona zbrodni przeciwko ludzkości.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wasze źródło, pewien 30-letni informatyk z Białorusi. Przez 5 lat pod nosem służb specjalnych gromadził tajne archiwum. Kim jest Siergiej i jak się znalazł w Saratowie?

Jego historia zaczyna się w 2013 roku. To wtedy znajomi poprosili go o przewiezienie z Białorusi do Rosji komputera. Został zatrzymany. Okazało się, że w środku były narkotyki.

W areszcie przeszedł przez "press-chatę". W więziennym slangu to osobna cela, gdzie aresztowany jest tak długo katowany, aż zgadza się podpisać zeznania. Siergieja skazano na 9 lat pozbawienia wolności. Został zesłany do 10. kolonii w obwodzie saratowskim.

Jeden z "aktywistów" wiąże ofiarę do łóżka. Za chwilę ją zgwałci
Jeden z "aktywistów" wiąże ofiarę do łóżka. Za chwilę ją zgwałci © Gulagu.net | Siergiej, informator Gulagu.net

Strażnicy szybko zorientowali się, że mają u siebie utalentowanego informatyka, a kogoś takiego właśnie brakowało im w RSG-1. Siergiej został wykorzystany jako bezpłatna pomoc IT w fabryce tortur.

Do jego obowiązków należało administrowanie całym monitoringiem w szpitalu. Oprócz tego obsługiwał ok. 20 wideorejestratorów.

To na nie nagrywano gwałty i tortury?

Tak. Wyglądało to w ten sposób, że do Siergieja dzwonił ktoś z kierownictwa szpitala, czyli któryś z funkcjonariuszy FSW i rozkazywał wydać sprzęt tzw. aktywistom. Tak nazywa się więźniów zwerbowanych przez FSW albo FSB.

Statystyczny portret "aktywisty" można opisać tak: wiek 35-40 lat, silny, z niskim ilorazem inteligencji i kompletnym brakiem empatii. Takich osiłków w więzieniach nie brakuje.

Zwerbowanie ich nie stanowi problemu. W zamian za lepsze warunki lub wcześniejsze zwolnienie są gotowi zrobić dosłownie wszystko. Dlatego my nazywamy te osoby "kapo" albo "sonderkommando", bo - podobnie jak w obozach koncentracyjnych - często okazywali się bardziej okrutni niż sami strażnicy.

"Aktywiści" w ten sam sposób niszczą ludzi psychicznie i fizycznie.

Kto wyznaczał ofiary w Saratowie?

Rozkazy przychodziły z centrali, często prosto z Moskwy. Były jasne - trzeba któregoś z osadzonych "zreedukować". Zawsze stał za tym konkretny interes.

Czasami chodziło o wymuszenie zeznania, przyznanie się do winy lub obciążenie innej osoby. W ten sposób śledczy poprawiali sobie statystyki wykrywalności przestępstw, wkradali się w łaskę szefów i robili kariery.

Bywało również, że chodziło o wymuszenie pieniędzy lub nieruchomości. Wiemy też o "zamówieniach". Za 30 mln rubli (ok. 1,6 mln zł – red.) można sprawić, że dowolny człowiek trafi do więzienia i jeszcze sam przyzna się do winy.

Jeśli ktoś znajdował się na celowniku służb, miał prosty wybór: pójść na współpracę i spełnić wszystkie warunki albo trafić do szpitala gruźliczego w Saratowie. Przy czym wszyscy doskonale wiedzieli, co się dzieje w tej placówce. Wiemy, że straszono nią więźniów w całej Rosji.

Dlaczego fabrykę tortur zorganizowano akurat w szpitalu gruźliczym?

To proste. Pod pozorem podejrzenia gruźlicy do saratowskiego RSG-1 można było przenosić więźnia z dowolnej kolonii karnej.

Oprócz tego w takim miejscu łatwo jest odciąć człowieka od reszty świata i zrobić z nim absolutnie wszystko, co tylko będzie się chciało. Ofiary nie mają szans na żadną pomoc wewnątrz, a tym bardziej z zewnątrz.

Rodziny dowiadywały się o "hospitalizacji" po kilku miesiącach. O telefonowaniu do domu czy do adwokata nie było nawet mowy. Zresztą, gdyby ktoś spróbował to zrobić, zostałby jeszcze dotkliwiej ukarany.

"Aktywiści" mieli klucze do wszystkich pomieszczeń i mogli swobodnie poruszać się po szpitalu. Kiedy dostawali rozkaz, prowadzali ofiarę do jednego z dwóch tajnych pomieszczeń.

Oprawcy oddają mocz na kolejną skatowaną i zgwałconą ofiarę
Oprawcy oddają mocz na kolejną skatowaną i zgwałconą ofiarę© Gulagu.net | Siergiej, informator Gulagu.net

Najpierw bili do nieprzytomności. Potem rozbierali, krępowali i gwałcili. Czasami do gwałtu wykorzystywano kije od szczotek albo mopów. Na koniec, żeby jeszcze bardziej poniżyć ofiarę, sikali jej na twarz.

Po co to wszystko było nagrywane? Nie wystarczył sam fakt przemocy?

Nagrania potrzebne były do dalszego szantażu skazanych. Jeśli nawet po takich przejściach katowana osoba dalej nie chciała zgodzić się na współpracę ze śledczymi, wracała do swojej kolonii, a nagranie gwałtu było rozpowszechniane wśród współwięźniów. Oznaczało to piekło, bo osoba zgwałcona spadała automatycznie na sam dół więziennej hierarchii.

Więźniowie, którzy należą do tej grupy, nie mają żadnych praw. Są niczym trędowaci. Innym osadzonym nie wolno ich nawet bić pięściami. Używają do tego nóg albo przedmiotów. Osoby z wyższym statusem mogą wykorzystywać ich jak niewolników, w tym seksualnych. Oprócz tego wykonują najbrudniejszą pracę w koloniach – sprzątają łazienki i toalety. Niestety, pod względem okrucieństwa w rosyjskich więzieniach nic się nie zmieniło od czasów gułagów.

Dlatego nagrania były bardzo ważne. Z relacji Siergieja wiemy, że jeśli film był uszkodzony, złej jakości i nie nadawał się do wykorzystania, "aktywiści" ponownie gwałcili ofiarę.

Jak Siergiej otrzymał dostęp do tych nagrań?

Po zrealizowaniu zlecenia "aktywiści" oddawali mu kamerę. Wtedy Siergiej musiał zgrać pliki na komputer swojego przełożonego oraz na pendrive, który też był zabierany przez szefa. Uważamy, że pendrive z nagraniem był przekazywany dalej do FSB jako dowód wykonanej pracy.

Początkowo Siergieja kontrolowali, ale po jakimś roku zdobył duże zaufanie swoich zwierzchników. Wtedy, zamiast wykasować pliki, zaczął archiwizować je w swojej teczce. Zdołał też włamać się do wewnętrznej sieci FSW. Dzięki temu zdobył nagadania z innych rosyjskich kolonii.

Co by się stało, gdyby go na tym przyłapali?

Gdyby ktokolwiek odkrył, że archiwizuje nagrania, po prostu by go zabili, pozorując samobójstwo. Siergiej ryzykował więc życiem, żeby zdobyć dowody na zbrodnie służb.

Ofiara "aktywistów" przywiązana do łóżka
Ofiara "aktywistów" przywiązana do łóżka© Gulagu.net | Siergiej, informator Gulagu.net

Po zakończeniu swojej odsiadki Siergiej zaczął przesyłać nam pliki. Za każdym razem pod innym pseudonimem. Aż do chwili namierzenia go przez FSB nie mieliśmy pojęcia, kto jest naszym źródłem.

FSB zorientowało się, że Siergiej jest źródłem, ale go nie aresztowało?

Został zatrzymany i przez kilka godzin przesłuchiwany. Ale prawdopodobnie w FSB nie zdawano sobie sprawy, jak dużo plików zdążył skopiować. Grozili mu sprawą karną za ujawnienie informacji zawierających tajemnice państwowe. Bo tym właśnie dla reżimu Putina są te nagrania gwałtów - tajemnicą państwową.

Po przesłuchaniu zmusili Siergieja do podpisania zeznań, jakoby zajmował się działalnością szkodzącą państwu, a potem wypuścili. Wrócił na Białoruś i skontaktował się z nami, ujawniając swoją tożsamość.

Dopiero wtedy okazało się również, że już od kilku lat prowadziliśmy ze sobą ciągłą korespondencję. Ja pisałem skargi i zażalenia w imieniu ofiar, a on z nakazu administracji RSG-1 przygotowywał odpowiedzi na moje pisma.

Gdzie teraz znajduje się Siergiej?

Mogę tylko powiedzieć, że pomogliśmy mu wyjechać z Białorusi. Teraz trwa proces objęcia go ochroną międzynarodową. Jak tylko ta procedura się skończy, pojawi się publicznie i sam o wszystkim opowie. Na razie jest bezpieczny i rozpoczął właśnie rehabilitację psychiczną i fizyczną.

Dotychczas otrzymaliście od niego 40 GB nagrań, ale łącznie ma być ich prawie dwa razy więcej. Czy wszystkie pliki to sceny gwałtów?

Zawartość można podzielić na dwie części. Pierwsza to setki nagrań z monitoringu w koloniach karnych z ośmiu regionów Rosji. Zawierają one dowody na powszechne stosowanie przemocy i znęcanie się strażników nad skazanymi. Głównie chodzi o dotkliwe pobicia oraz rażenie paralizatorami.

Druga część nagrań to właśnie tajne archiwum rosyjskich służb specjalnych, zawierające nagrania gwałtów. Jesteśmy na etapie opracowywania tego materiału.

Niektóre z tych nagrań zostały udostępnione w mediach społecznościowych i na stronie Gulagu.net. To nie jest materiał dla ludzi o słabych nerwach. Obejrzałam kilka z nich i teraz prześladują mnie krzyki ofiar.

Praca przy tym archiwum jest niezwykle ciężka. Wiele nagrań zawiera drastyczne sceny przemocy, tortur i gwałtów, często grupowych. Niektórzy nasi współpracownicy potrzebowali wsparcia psychologicznego.

Ja, choć uważałem się za osobę o mocnej psychice, jeśli zbyt długo pracuję, czuję się psychicznie wyczerpany. Dlatego ustaliliśmy sobie limit: przeglądamy nie więcej niż jedną "teczkę Siergieja" dzienne.

Moment zgwałcenia jednego z wytypowanych więżniów
Moment zgwałcenia jednego z wytypowanych więżniów© Gilagu.net | Siergiej, informator Gulagu.net

Właśnie drastyczność tych nagrań jest komplikacją, jeśli chodzi o przedstawienie ich opinii publicznej. Zależy nam, żeby jak najwięcej ludzi zobaczyło na własne oczy, co się działo i dalej dzieje w rosyjskich więzieniach, ale duża część nagrań nawet po wyblurowaniu, jest zbyt szokująca.

Za publikację takich treści media społecznościowe mogą zablokować nasze kanały, a wtedy stracimy możliwość informowania. Dlatego musimy bardzo uważać i dokładnie planować wszystkie działania.

Co z ofiarami tortur? Wiadomo ile ich było i co się z nimi dzieje teraz?

Szacujemy, że w ciągu 5 lat w saratowskim szpitalu gruźliczym zgwałcono ponad 200 więźniów. Około 500 zostało pobitych i torturowanych. Tysiące osób mogły zostać zastraszone i zgodzić się na żądania służb pod groźbą wywiezienia do Saratowa.

Jeśli chodzi o osoby, które są na nagraniach, niemal wszystkie udało nam się zidentyfikować, jeszcze zanim cokolwiek opublikowaliśmy. Część z nich jest już na wolności, ale część wciąż pozostaje w więzieniach.

Staramy się wszystkim zabezpieczyć pomoc prawną, ale służby oczywiście nie ułatwiają nam zadania. Wiemy, że więźniowie są zastraszani i nawet adwokaci mają problem z widzeniem się z nimi.

Czy wśród ofiar również więźniowie polityczni?

Z naszych informacji wynika, że tak. Jednak więcej informacji na ten temat nie pojawi się raczej w dostępie publicznym. Nie każdy chce i jest w stanie opowiadać o tak traumatycznych doświadczeniach.

Zasadniczo każdy więzień, bez względu na swój status, może trafić w ręce "aktywistów".

Nawet więźniowie tak znani jak Aleksiej Nawalny?

Bezpośrednio na jego temat nie mamy informacji, ale w więzieniu zawsze istnieje ryzyko przemocy. Jako przykład można podać Siarhieja Cichanouskiego, który przez odmowę współpracy z reżimem Łukaszenki został zaliczony do "kasty uniżonych". Oczywiście przebywa on w kolonii na Białorusi, ale obowiązują tam takie same zasady jak w Rosji.

Oprócz tego należy mieć świadomość, że problem ma systemowy charakter i saratowskie RSG-1 nie było jedyną fabryką tortur w Rosji. Są dowody, że podobne schematy działają w co najmniej 5 innych regionach. Mamy nadzieję, że obecna sprawa ośmieli ofiary i informatorów.

Wydaje się, że najbardziej ośmieliłoby ich wymierzenie sprawiedliwości. A z tym łatwo z pewnością nie będzie.

Najciężej będzie udowodnić masowe i systematyczne zbrodnie przeciwko praworządności. W wyniku istnienia saratowskiej fabryki tortur może setki, a może i tysiące spraw zostało sfabrykowanych.

Osoby niewinne trafiły do więzienia, a prawdziwi przestępcy wciąż pozostają na wolności. Niewykluczone, że służby specjalne falsyfikowały te sprawy, w których tak naprawdę same uczestniczyły.

Przed nami bardzo długi i trudny proces, ale tym razem na pewno nie zadowolimy się tylko wyrokami skazującymi dla bezpośrednich gwałcicieli. Chcemy pójść znacznie dalej. Chcemy, żeby takie organizacje międzynarodowe, jak Komitet Przeciwko Torturom ONZ, Europejski Komitet do Spraw Zapobiegania Torturom oraz Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu albo Karaniu (CPT), przypomniały sobie, do jakich celów zostały stworzone.

Latami ignorowano nasze apele, wnioski, dowody i w zasadzie nie zrobiono nic, żeby obronić ofiary przemocy.

Teraz czas połączyć siły i zacząć działać. Wierzę, że fabryki tortur mogą zniknąć na zawsze, ale jest to możliwe tylko pod międzynarodową kontrolą.

Nie boi się Pan? Wrogowie Putina nie mają łatwego życia.

Nieustannie dostajemy pogróżki, ale też każdy z nas ma świadomość, w co się angażuje i że ryzykuje własne życie.

Ja musiałem wyemigrować jeszcze w 2015 roku i od tego czasu jestem pod międzynarodową ochroną. Kiedy pół roku temu otrzymaliśmy od naszego źródła pierwsze nagrania, zrozumieliśmy, jakie przed nami jest wyzwanie. Wkraczaliśmy na bardzo niebezpieczny teren.

Po pierwszej publikacji wszyscy nasi współpracownicy i wolontariusze, a było ich tysiące, automatycznie znaleźliby się na celowniku służb. Dlatego zapadła decyzja o zakończeniu działalności organizacji na terytorium Rosji i ewakuacji koordynatorów projektu do Unii Europejskiej.

Wszystkie osoby, które zgodziły się wyjechać, otrzymały ochronę międzynarodową albo status uchodźców. To pozwoliło nam efektywniej i niezależne od władz Rosji spełnić swoją misję.

ŚWIAT i ROSJA W SZOKU

Materiały opublikowane dotychczas przez Gulagu.net wstrząsnęły nie tylko rosyjską, ale również europejską i światową opinią publiczną. Sprawą zajęła się Prokuratura Generalna Rosji. Rezygnację ze stanowiska złożył Aleksiej Fiedotow, szef służb więziennych obwodu saratowskiego. Głos zabrał również Dmitrij Pieskow, rzecznik prasowy Kremla: - Jeśli autentyczność materiałów zostanie potwierdzona, będzie to powód do poważnego śledztwa.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1785)