Tydzień bez seksu na znak protestu
"Czyńcie miłość, a nie wojnę" zaapelowała kobieca koalicja do kenijskich polityków. W ramach strajku organizacja namawia kenijskie kobiety do odmawiania przez tydzień seksu swoim mężom. Tymczasem polityczny kryzys ciągle paraliżuje kruchą koalicję rządową, której powstanie uratowało rok temu ten środkowoafrykański kraj przed wojną domową.
"Kobieca Organizacja Rozwoju" wezwała wszystkie kenijskie kobiety, by w ramach swoistego strajku przez tydzień odmawiały seksu swym mężom. Rukia Subow, przewodnicząca organizacji, poinformowała też, że jej grupa będzie opłacać prostytutki, by również przyłączyły się do strajku.
Subow zaapelowała również do małżonek premiera Odingi i prezydenta Kibakiego, aby przyłączyły się do protestu.
Ten specyficzny strajk jest protestem przeciwko politycznemu kryzysowi, który kolejny raz paraliżuje kruchą koalicję rządową. Zwolennicy premiera i prezydenta spierają się o prawo do reprezentowania rządu przed parlamentem. - Zwodzono nas wystarczająco często. Osiągnęliśmy punkt, w którym nie możemy się cofnąć i będziemy uparcie trwać przy naszych racjach. Jeśli ktoś się z tym nie godzi, rozpiszmy nowe wybory - grozi wręcz Odinga.
To już kolejny kryzys w kenijskim rządzie jedności narodowej, który od momentu swego powstania funkcjonuje praktycznie w klinczu. Jego powstanie, wymuszone przez społeczność międzynarodową, zakończyło polityczny kryzys, który zaprowadził Kenię na skraj wojny domowej. Wybuchł on w ostatnich dniach grudnia 2007 r. po ogłoszeniu kontrowersyjnych wyników wyborów prezydenckich, dających minimalne zwycięstwo dotychczasowemu prezydentowi - Mwaiemu Kibakiemu.
Jego kontrkandydat Raila Odinga, któremu pierwsze sondaże dawały przewagę, odmówił uznania wyników wyborów, twierdząc, iż "skradziono mu zwycięstwo" za pomocą oszustw wyborczych. Międzynarodowi obserwatorzy potwierdzili, że wybory nie spełniały demokratycznych standardów, a obie strony dopuszczały się fałszerstw.
Wkrótce później przez Kenię przetoczyła się fala starć na tle etnicznym. Członkowie plemion Luo, Kalendżin i Luhya rozpoczęli pogromy członków plemienia Kikuju (należy doń prezydent Kibaki i większość jego stronników), których od dawna oskarżali o zawłaszczenie państwa. Wielu świadków donosiło, że bojówkarze byli sterowani przez członków opozycyjnego Pomarańczowego Ruchu Demokratycznego (ODM).
W odpowiedzi członkowie złożonej z Kikuju zdelegalizowanej organizacji "Mungiki" - ni to sekty, ni to organizacji przestępczej - rozpoczęli przy cichym poparciu rządu akcje odwetowe. Starcia na tle etnicznym i uliczne protesty kosztowały łącznie życie blisko 1,5 tysiąca ludzi, a ponad 600 tysięcy innych uczyniły uchodźcami.
Kryzys zakończyło zawarte 28 lutego 2008 r. porozumienie, które przewidywało podział władzy pomiędzy opozycją a rządem. Kibaki utrzymał urząd prezydenta, a Odinga uzyskał specjalnie dlań utworzony urząd premiera. Zapowiedziano również przeprowadzenie reformy konstytucyjnej, reformy systemu sądowniczego i wyborczego, działań na rzecz zapewnienia większej uczciwości i przejrzystości systemu władzy oraz rozpatrzenie historyczne nierówności (zwłaszcza w kwestii podziału ziemi).
Maciej Konarski