PolskaTusk po debacie: nie będę premierem na telefon

Tusk po debacie: nie będę premierem na telefon

Na dziedzińcu Politechniki Gdańskiej zakończyła się trwająca 48 minut debata premiera Donalda Tuska ze związkowcami. Premier podkreślił po debacie, że chce angażować związki zawodowe w pewne projekty, ale nie będzie premierem na telefon związkowców.

Tusk po debacie: nie będę premierem na telefon
Źródło zdjęć: © WP.PL

18.05.2009 | aktual.: 18.05.2009 21:49

Po debacie ze związkowcami Donald Tusk powiedział, że nie czuje się zwycięzcą debaty, bo nie chodziło w niej o to, kto wygra. Zaznaczył, że to nie była debata kandydatów na prezydenta. Premier zaznaczył, że zależy mu, aby społeczeństwo wiedziało, co rząd robi dla ratowania polskich stoczni.

Tusk zapewnił, że rząd nie opuścił stoczniowców. Dodał, że zdaje sobie sprawę, iż nie wszystko udało się pomyślnie załatwić. Tusk podkreślił, że związki zawodowe nie są przeciwnikiem rządu. - Mam wrażenie, że komuś w Polsce bardzo nie pasuje, gdy jest blisko do porozumienia rządu ze związkami - dodał premier.

Szef rządu oświadczył, że jest otwarty na rozmowy z "Solidarnością", albo w Gdańsku, albo w Warszawie. Wyraził też nadzieję, że ta debata będzie pierwszym krokiem do wygaszenia konfliktów.

Będzie nowa komisja śledcza?

Premier Donald Tusk nie zgodził się podczas debaty z sugestią przedstawicieli związków zawodowych, by sprawę restrukturyzacji Stoczni Gdańskiej zbadała komisja śledcza. Propozycję powołania takiej komisji złożył podczas debaty w Politechnice Gdańskiej przewodniczący związku zawodowego "Okrętowiec", Marek Bronk.

Tusk powiedział, że nie ma zamiaru szukać odwetu na rywalach politycznych. Podkreślił, że działają sprawne instytucje śledcze, jak prokuratura, CBA, ABW, czy NIK, więc komisja śledcza w jego opinii jest niepotrzebna. Szef rządu dodał, że nie chce, żeby teraz angażować siły w rozliczanie przeszłości, ale działać na rzecz uratowania firmy.

Szef jednego ze związków działających w Stoczni Gdańskiej chciałby, żeby Sejm raz na zawsze wyjaśnił, kto ponosi odpowiedzialność za doprowadzenie polskich stoczni do upadku. Zdaniem Marka Bronka, komisja miałaby ustalić, kto odpowiada za zaniechania w restrukturyzacji stoczni w ciągu kilku ostatnich lat. Związkowiec chce również ustalenia, kto poniesie odpowiedzialność za wykonanie najnowszego planu restrukturyzacji, w razie jego niepowodzenia.

"Chcę, by stocznie nie były zakładami nieustannej troski"

- Komisja Europejska ma wątpliwości do tej części planu restrukturyzacji Stoczni Gdańsk, która dotyczy finansowania produkcji wież wiatrowych - powiedział podczas debaty Tusk. Jak zaznaczył, te wątpliwości maleją.

Ocenił, że "kluczowy element negocjacji" z KE w sprawie planu restrukturyzacji Stoczni Gdańsk jest "załatwiony pozytywnie".

Przypomniał, że w planie inwestor zaproponował, że zatrudnienie w stoczni będzie utrzymane na poziomie nie mniejszym niż 1900 osób przy przerobie stali około 22 tys. ton rocznie. Obecnie zakład zatrudnia ok. 2,3 tys. pracowników.

Tusk podkreślił, że chce, aby polskie stocznie stały się zakładami, które nie będą przedmiotem "nieustannej troski", tylko będą na siebie zarabiały. Zapewnił stoczniowców z Gdańska, że nie zostawi ich bez pomocy w przypadku gdyby Komisja Europejska nie zaakceptowała planu restrukturyzacji zakładu.

"Nie stałem w hełmie i z pałką"

- Czy nie sądzi Pan, że stoczniowców biorących udział w demonstracji w Warszawie potraktowano gorzej, niż tych najgorszych kibiców? - pytali premiera związkowcy.

- Ja nie stałem tam w hełmie i z pałką - mówił Tusk. - Póki będę premierem, policjanci będą sami decydowali o tym, jak reagować - dodał. "Stoczniom wyrządzono krzywdę"

- Wiem, że stoczniom w Polsce wyrządzono w pewnym momencie krzywdę - mówił Donald Tusk. Zapewnił, że rząd nie chce zwrotu pomocy publicznej, którą otrzymała Stocznia Gdańska. Dodał, że wraz z właścicielem zakładu, ukraińską firmą ISD, namawia Komisję Europejską, aby uznała, że stocznia nie musi zwracać tych pieniędzy.

Szef rządu na początku podziękował związkowcom, którzy przyjęli zaproszenie do debaty. Przyznał jednocześnie, że rezygnacja z debaty "Solidarności" i OPZZ nie jest komfortową sytuacją.

Lepsza jest rozmowa, nawet jeśli argumenty będą ostre, niż wyłącznie krzyczenie na siebie nikt nie ma monopolu na rację, jestem przekonany, że z tej rozmowy wyjdziemy może bardziej do siebie przekonani - powiedział Tusk.

Zaproszeni na debatę związkowcy zaznaczyli, że nie są organizacją polityczną i poprosili szefa rządu o rzeczowe i prawdziwe odpowiedzi na ich pytania. Przewodniczący stoczniowego Związku Zawodowego Inżynierów i Techników Wiesław Szady, że jego związek nie identyfikuje się ze stoczniowcami, którzy na ulicach palą opony.

"Solidarność" i OPZZ pod bramą

Wcześniej związkowcy z "Solidarności" Stoczni Gdańskiej i OPZZ oświadczyli, że na debatę nie przyjdą w związku z tym, że premier zaprosił też przedstawicieli dwóch mniejszych związków działających w stoczni.

Związkowcy z "Solidarności" i OPZZ zebrali się wieczorem przed historyczną bramą gdańskiej stoczni. Przez godzinę czekali na premiera Donalda Tusk, później zasiedli do oglądania relacji ze spotkania szefa rządu z tymi związkowcami, którzy przyjęli jego zaproszenie do debaty.

Przed bramą nr 2 stoczniowcom towarzyszył ks. prałat Henryk Jankowski.

Związkowcy rozstawili przed bramą namiot, a pod nim plastikowe krzesła i stół. Obok stanął telewizor.

Wiceprzewodniczącemu stoczniowej "S" Karolowi Guzikiewiczowi oraz wiceprzewodniczącemu stoczniowej OPZZ Mirosławowi Bratkowskiemu towarzyszy kilkudziesięciu stoczniowców i gdańszczan. - Panie premierze, czekamy na pana. Mamy dla pana krzesło - apelował Guzikiewicz.

"Nie jesteśmy tchórzami"

Po półgodzinie oczekiwania wiceprzewodniczący stoczniowej "S" zadzwonił do rzecznika rządu Pawła Grasia. - Chciałem panu powiedzieć, że nie jesteśmy tchórzami - mówił do Grasia Guzikiewicz, odnosząc się w ten sposób do słów, jakie rzecznik rządu wypowiedział wcześniej w Sopocie.

- Ja nie winię za wszystko pana premiera, ale pan premier musi wziąć w swoje ręce to, co złego się w Polsce dzieje i dlatego rozmowa jest konieczna - przekonywał Guzikiewicz rzecznika rządu.

Ks. Jankowski zapytany o powód, dla którego zjawił się pod bramą stoczni, powiedział, że był tu w 1980 roku, więc jest również teraz. - Nie zmieniłem się: stary, dobry Jankowski - powiedział.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (994)