Tusk ma lepszy PR niż Marcinkiewicz
Patrząc na najnowszy sondaż Wirtualnej Polski, można tylko zapytać: gdzie jest sufit? Poparcie dla Platformy nie tylko utrzymuje się na poziomie ponad połowy badanych, ale nadal rośnie (53% wśród ogółu, 56% wśród internautów). Wyborcy wciąż są dalecy od powiedzenia „sprawdzam”, i - jak się okazuje – wcale nie oczekują cudu gospodarczego tu i teraz. Wielu Polaków cieszy się zmianą stylu rządzenia, wyciszeniem konfliktów, poczuciem „normalności”.
Premier Donald Tusk w sztuce politycznego PR okazał się lepszy niż Kazimierz Marcinkiewicz. Tak naprawdę jednak szef rządu wzoruje się na swoim poprzedniku, lecz na Tonym Blairze. Warto przy tej okazji przypomnieć, że ten brytyjski polityk dorobił się określenia „teflonowy”. Z każdych opałów wychodził bez szwanku, poległ dopiero na wojnie w Iraku, w którą zaangażował się wbrew swoim rodakom, w imię pryncypiów, czyli sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Premier Tusk – sądząc po pierwszych tygodniach – podobnego błędu nie popełni, nie zrobi niczego, co skonfrontowałoby go z większością opinii publicznej.
Inna sprawa, że rząd wciąż cieszy się niebywałą taryfą ulgową w mediach. Owszem, każda ekipa powinna w posagu otrzymać kilka miesięcy względnego spokoju. Problem w tym, że dzisiejsza „medialna flauta” kontrastuje z agresywnym, bardzo często nieuczciwym zachowaniem mediów wobec poprzedniej ekipy. Rządy Marcinkiewicza i Kaczyńskiego były atakowane pod byle pretekstem od pierwszych dni, a ataki nie miały specjalnego związku z tym, co działo się w rzeczywistości. Dziś media przyjęły postawę życzliwej neutralności.
Sparaliżowane wewnętrznym kryzysem Prawo i Sprawiedliwość nie jest w stanie zatrzymać sondażowych trendów. Szum wokół kolejnych odejść z partii skutecznie zagłusza wszelką krytykę rządu w wykonaniu tej partii. Co więcej, PiS musi ostro walczyć o utrzymanie swojego twardego elektoratu: 16% (wśród internautów: ledwie 12%) sugeruje zwątpienie nawet wśród tych, którzy dotąd popierali Jarosława Kaczyńskiego w każdych warunkach. Przyznaję, że początkowo bagatelizowałem sprawę byłych wiceprezesów, zakładając, że PiS to przede wszystkim Kaczyński, a reszta jest tylko tłem. Dziś jednak wydaje się, że PiS niebezpiecznie jałowieje – coraz mniej w tej partii osobowości, coraz więcej męczącej siermiężności. Politycy w typie „adiutantów”, by użyć określenia Ludwika Dorna, zapewnią poparcie najwyżej 20-25-procentowe, ale wygrać wyborów nie zdołają. A sejmowa młodzież – na którą Jarosław Kaczyński zdaje się stawiać, potrzebuje lat frontowej praktyki, by skutecznie stawić czoła wyjadaczom z PO.
W tyle stawki zwraca uwagę stałość poparcia dla Lewicy i Demokratów (10-11%). Ugrupowanie to nie ma jednak żadnego pomysłu na najbliższe cztery lata. Co więcej, liderzy LiD-u nie przejawiają większej ochoty do podjęcia walki o coś więcej, zadowalając się rolą języczka u wagi podczas nieuniknionych głosowań w sprawie prezydenckiego weta. A bez woli walki, bez „parcia na bramkę”, w polityce nie osiągnie się wiele.
Bardzo dobrze postrzegany jest Sejm. 41% ocen bardzo dobrych i dobrych (wśród internautów – 38%) to pochodna pozytywnych nastrojów w kraju, a także eliminacji partii lubiących chuliganić – zwłaszcza Samoobrony. Z kolei prezydent – znacząco traci. Jeszcze przed wyborami Lecha Kaczyńskiego pozytywnie oceniało 45% badanych, dziś jest to zaledwie 1/3 respondentów. Obóz rządowy skutecznie przekonuje więc Polaków, że winę za serię konfliktów ponosi głowa państwa. Do opinii publicznej nie dociera, że premier i jego otoczenie także prowokują spięcia, choć oczywiście robią to dość subtelnie (np. protekcjonalny, pouczający ton szefa rządu wobec Lecha Kaczyńskiego). Niewykluczone, że notowania prezydenta są sprzężone z notowaniami PiS, a te – jak już wiemy – spadają.
Nadal nie przekreślałbym jednak szans Lecha Kaczyńskiego na reelekcję. 3 lata premierostwa w sposób nieunikniony zmniejszą popularność Donalda Tuska. Poza tym, obecna ekipa zaskakuje brakiem dojrzałości w tak ważnej dziedzinie jak polityka zagraniczna. Bo „polityka uśmiechów” dziś wygląda na nieco naiwne przypisywanie naszym sąsiadom wyłącznie dobrej woli. Nie widać gotowości do ostrego przeciwstawienia się planom Niemiec i Rosji nawet wówczas, gdy jest to konieczne ze względu na interes narodowy, gdy trzeba wręcz tupać i krzyczeć (np. w sprawie Gazociągu Północnego). Na krótką metę taka strategia doprowadzi do ocieplenia relacji z sąsiadami, ale w rozliczeniu końcowym - może zakończyć się sporą porażką.
Jacek Karnowski specjalnie dla Wirtualnej Polski