Tusk: kampania Kaczyńskiego oparta na żałobnym wątku
Premier Donald Tusk zapewnia, że nie żałuje decyzji o wycofaniu się z prezydenckiego wyścigu. - Pracujemy na rzecz zwycięstwa Bronisława Komorowskiego, a nie zastanawiamy się nad tym co będzie, jeśli się nie uda - mówi premier w wywiadzie dla portalu onet.pl. Jak dodaje, kampania konkurenta Komorowskiego - Jarosława Kaczyńskiego, oparta jest na żałobnym wątku.
- Chciałbym, żebyśmy zrozumieli, jak ważne są nadchodzące wybory prezydenckie. Stoimy bowiem przed wyborem między Polską zamkniętą w sobie, w swej chęci odwetu i w swym nieszczęściu, a Polską optymistyczną, patrzącą w przyszłość bez lęku, skutecznie mierzącą się z tym, co przed nami - powiedział szef rządu w wywiadzie dla portalu onet.pl.
Decyzja o niekandydowaniu - sensowna
Tusk oświadczył, że nie żałuje swojej decyzji o rezygnacji z ubiegania się o fotel prezydencki. - Przecież moje kandydowanie, a zwłaszcza wygrana, prowadziłaby do pewnej destabilizacji wewnątrz koalicji i w rządzie. Zastanowiłem się, zrobiłem "polityczny" rachunek sumienia i zrezygnowałem z kandydowania. Swoją decyzję uważam za sensowną - uzasadnił.
Jak dodał, nie żałował jej wtedy i nie żałuje dzisiaj. - Nie mogę narzekać na wynik Bronisława Komorowskiego w I turze. Nie żałuję tej decyzji z innego jeszcze powodu: nie uważam, żeby Bronisław Komorowski był słabszym ode mnie kandydatem w wyborach prezydenckich. Zresztą, to nie jest tylko moja opinia, są przecież sondaże, które wskazują, że w tych wyborach Komorowski jest lepszym kandydatem na prezydenta niż ja - zaznaczył premier.
Jak stwierdził, mimo wygranej Komorowskiego w I turze wyborów - pamiętając doświadczenia z wyborów 2005 roku - nie ogłasza, że kandydat PO już te wybory wygrał. - Ale mam nadzieję, że tak będzie. Zwracam jedynie uwagę, że po pierwszej turze zbyt krytycznie oceniono pozycję Komorowskiego. Przecież nasz kandydat uzyskał procentowo i kwotowo lepszy wynik niż PO w roku 2007, a nasz wynik uznano wtedy za fenomenalny - argumentował.
- Bronisław Komorowski tę pozycję poprawił, mimo, że jesteśmy po dwóch i pół roku rządów i to w czasie kryzysu, powodzi, tragedii smoleńskiej. Dochodzą do tego jeszcze trudne dla niego osobiście okoliczności, ponieważ stał się pełniącym obowiązki prezydenta w tym bardzo dramatycznym i tragicznym kontekście - zauważył premier.
Jak podkreślił, na wyniki I tury patrzy dość chłodnym okiem. - Grzegorz Napieralski utrzymał wynik SLD z 2007 roku. Nic więcej, nic mniej. Jest to wynik znacząco lepszy niż przewidzieli komentatorzy, ale nie dawał mu szansy na II turę - dodał.
Jak zaznaczył premier, nie ma tryumfatora tych wyborów. Jest dwóch kandydatów, z których jeden ma niewielką przewagę, a drugi ma duże wsparcie mediów publicznych, niektórych przedstawicieli Kościoła i liderów związkowych.
"Żyrandol" rzeczywiście był niezręczny
Szef PO ocenił swoją styczniową wypowiedź dla "Gazety Wyborczej", iż po zaprzysiężeniu prezydenta jest tylko prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto - za niezręczną. - Rzeczywiście, ta wypowiedź nie była może najbardziej zręczna - mówił. Jak dodał, jego intencją było - wciąż aktualne - wyjaśnienie, że w polskiej rzeczywistości - ze względu na ustrój i konstytucję - bardzo różne role mają do odegrania premier i prezydent.
Dopytywany, czy ewentualną porażkę Komorowskiego odczyta jako osobistą porażkę, Tusk odparł, że zna Bronisława Komorowskiego jako człowieka nadzwyczaj odpowiedzialnego za własne życie oraz własne decyzje i to daje mu poczucie pewności, poczucie takiej zdrowej siły, że Bronisław Komorowski po prostu wygra.
- Dzisiaj pracujemy na rzecz zwycięstwa Komorowskiego, a nie zastanawiamy się nad tym co będzie, jeśli się nie uda. Dlatego nie dam błyskotliwych odpowiedzi na takie pytania. Znam siebie i znam Komorowskiego wystarczająco dobrze, żeby powiedzieć, że na pewno nie zawiedziemy - niezależnie od wyniku - oświadczył premier.
Kaczyński robił kampanię na katastrofie i powodzi?
- Kiedy zabezpieczaliśmy Polskę przed różnego rodzaju kryzysami, najpierw związanymi z katastrofą, a później z powodzią, to konkurent robił kampanię i w związku z katastrofą, i powodzią. Dlatego uważam, że wynik Komorowskiego jest bardzo dobry, a nie bardzo zły - mówił Tusk.
Jak podkreślił, w ostatnich miesiącach zdarzyły się dramaty, których nie można było przewidzieć, a które w oczywisty sposób sprzyjają konkurentowi. Pytany, czy Jarosław Kaczyński wykorzystuje tę sytuację, odparł: - tak, konkurent wykorzystuje te dramaty w sposób absolutnie konsekwentny i cyniczny.
- Cała jego kampania oparta jest na żałobnym wątku. Nie zarzucam prezesowi PiS, ani jego środowisku, że z tragedii smoleńskiej robi atut polityczny. Ale widać gołym okiem, że żałoba smoleńska odgrywa wielką rolę w jego kampanii wyborczej, począwszy od zbierania podpisów pod kandydaturą - mówił.
Podkreślił, że nie chce rozstrzygać, czy to jest grzech, czy to jest fair. - Każdy niech to w swoim sumieniu rozstrzygnie. Nie spierajmy się więc, czy on tę tragedię wykorzystuje, bo to widać gołym okiem - ocenił premier. Na pytanie, czy nie wierzy w przemianę Kaczyńskiego, Tusk powiedział: - mam wrażenie, że dramat smoleński zmienił Jarosława Kaczyńskiego, ale czy na lepsze - tego nie wiem.
Jak zaznaczył, zna Kaczyńskiego długo i dlatego powątpiewa w wiarygodność jego obecnych deklaracji zwłaszcza, kiedy zapewnia na wiecach, że jest lewicowcem tolerancyjnym dla odmienności, że nie chce nikogo wykluczać, i że w ogóle jest łagodnym barankiem, dla którego polityka miłości była zawsze celem. - Na tego typu słowne "przebieranki" da się złapać tylko ktoś skrajnie naiwny. Wolę oceniać Kaczyńskiego po tym, co mówią jego najtwardsi współpracownicy i zwolennicy - mówił.
- Nie ma bardziej twardego sojusznika niż Tadeusz Rydzyk. Proszę posłuchać, co mają do powiedzenia ci, którzy za plecami Kaczyńskiego szykują się do 4 lipca. Wszyscy widzą na ekranach telewizyjnych łagodne uśmiechy i nową fryzurę pani Kluzik-Rostkowskiej oraz liberalnego Poncyljusza. Tymczasem na zapleczu Jacek Kurski cieszy się, że "ciemny lud to kupi" - zauważył premier.
- Lud nie jest taki ciemny i dokładnie widzi, co się dzieje. Wie, że cała ta "przebieranka" Jarosława Kaczyńskiego i PiS ma tak naprawdę zakryć chęć odwetu, narastającą niechęć i nienawiść do tych wszystkich, którzy chcą budować polski optymizm i wiarę ludzi w lepszą przyszłość. Czyli to, co udało nam się umocnić w Polakach mimo kryzysów - ocenił.
Szef rządu powiedział, że w kampanii Kaczyńskiego także była wykorzystywana powódź.
- Po niespotykanej, jeśli chodzi o skalę, pomocy rządu dla powodzian, lider PiS wychodzi na wały w garniturze i powiada: "6 tysięcy? Ja dam 12 tysięcy złotych". Nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności, ale może się wpisać w rolę tego, który da więcej i ratuje bardziej. To jest właśnie przykład skrajnego cynizmu ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Bo przecież mówi to człowiek, który był premierem i który wie, że polityk nie rozdaje pieniędzy z własnej kieszeni - podkreślił Tusk.
Na sugestię, że Kaczyński jako były premier być może wie, iż można było zapewnić lepszą pomoc powodzianom, Tusk odparł: - myślę, że nie miał tego typu doświadczeń. - Niech pan Kaczyński zobaczy, jak wygląda pomoc powodziowa na Węgrzech, we Francji, a kilka lat temu w Anglii po wielkiej powodzi. Może wtedy zrozumie, jak niestosowne były jego występy na wałach, jak były cyniczne - mówił.
Jak zauważył, w południowej części Francji doszło do wielkich zniszczeń i zalania wielu domostw. - Nie słyszałem u nas komentarzy, że Francja jest nieprzygotowana, mimo że u nich straty były dużo większe, a mieli dużo mniejszy deszcz. Nie zgadzam się, żeby nieustannie mówić o Polsce w czarnej tonacji, że ciągle jesteśmy do czegoś gigantycznie nieprzygotowani, bo to nie jest prawda - zaznaczył.
Odpowiadając na zarzuty, iż PO też robiła "kampanię na wałach", Tusk powiedział, że kiedy mamy do czynienia z powodzią, premier i jego urzędnicy powinni być tam, gdzie żywioł okazał się najgroźniejszy w skutkach. - Jest też tradycja, a nie jest to zła tradycja, że ten kto pełni najwyższy urząd państwowy przybywa na miejsce tragedii. Czyni tak przede wszystkim dlatego, by ludzie których doświadczył los nie czuli się osamotnieni - zaznaczył.
- Wiemy też, że obecność ludzi władzy skłania do większej aktywności tych, którzy niosą bezpośrednio pomoc poszkodowanym. Trzeba być na miejscu razem z ludźmi - oświadczył premier.
Tusk odniósł się także do zapowiedzi złożenia pozwu zbiorowego przeciwko rządowi o odszkodowania za powódź przez grupę poszkodowanych przedsiębiorców i mieszkańców Sandomierza i okolic.
- Każdy ma prawo zwrócić się do sądu, choć uważam, że tego typu postępowanie może być przedwczesne. W przypadku ostatniej powodzi nikt nie musi dopingować rządu do tego żeby organizował na wielką skalę pomoc finansową i logistyczną na rzecz zalanych gmin - ocenił.
Jak dodał, pozew o dodatkowe odszkodowanie jest pozwem wobec podatników, a nie wobec rządu. - Dodam, że śpieszymy ze szczególną pomocą tym, którzy nie byli ubezpieczeni. Proszę też pamiętać, że ta pomoc jest naprawdę bez precedensu, jeśli chodzi o ilość pieniędzy przeznaczonych na gospodarstwa domowe - mówił.
Dopytywany, czy będzie wyciągał wnioski z ewentualnych zaniedbań urzędników w trakcie powodzi, Tusk zadeklarował: - oczywiście, że będę wyciągał wnioski wszędzie tam gdzie mamy do czynienia z zaniedbaniami. Teraz tworzymy rejestr spraw, które będą wymagały decyzji personalnych i konsekwencji urzędowych - ujawnił.