ŚwiatTusk i "specjalne miejsce w piekle". Szczera frustracja czy celowy zabieg?

Tusk i "specjalne miejsce w piekle". Szczera frustracja czy celowy zabieg?

Na 50 dni przed końcem negocjacji brexitowych i dzień przed przyjazdem May do Brukseli, Donald Tusk wsadził kij w mrowisko brytyjskich konserwatystów, czym tylko spotęgował wewnątrzpartyjny chaos. Niektórzy w Londynie doszukują się w słowach Tuska drugiego dna.

Tusk i "specjalne miejsce w piekle". Szczera frustracja czy celowy zabieg?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Oskar Górzyński

07.02.2019 | aktual.: 07.02.2019 13:32

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Swoją drogą, zastanawiałem się, jak wygląda specjalne miejsce w piekle dla tych, którzy promowali brexit bez choćby zarysu planu, aby przeprowadzić go bezpiecznie". To jedno mimichodem wypowiedziane zdanie Donalda Tuska wystarczyło, by Polak absolutnie zdominował brytyjską dyskusję. "Piekło" trafiło na okładki niemal wszystkich dzienników, było komentowane przez niemal wszystkich komentatorów i spowodowało gorącą wymianę zdań w brytyjskim parlamencie.

I wywołało całe spektrum reakcji: Brexiterzy zapałali świętym oburzeniem (północnoirlandzki poseł Demokratycznej Partii Unionistów Sammy Wilson nazwał wręcz Tuska "diabelskim, wymachującym widłami euromaniakiem"), zwolennicy Unii gratulowali mu wygarnięcia "bolesnej prawdy". Bardziej umiarkowani komentatorzy przyznali mu rację, ale zastanawiali się, czy słowa Tuska aby na pewno są pomocne.

Świadoma zagrywka Tuska?

To zasadne pytanie. Tusk wsadził kij w brytyjskie mrowisko w szczególnym momencie: na 50 dni przed zakończeniem negocjacji, po spotkaniu z irlandzkim premierem Leo Varadkarem i przed czwartkowym spotkaniem szefa Komisji Europejskiej z Theresą May. A do tego w samym środku chaotycznych wewnątrzbrytyjskich zmagań między frakcjami w Parlamencie. Dlatego niemal natychmiast pojawiły się spekulacje, że wcale nie były prywatną opinią wyrażoną mimochodem, ale świadomą zagrywką.

Spekulacje te nie były bez podstaw. Chwilę minut po tym, jak Tusk wygłosił słowa o piekle, na jego oficjalnym koncie pojawił się tweet o tej samej treści. Co więcej, wpis był później promowany - znaczy to, że przewodniczący Rady zapłacił za to, by jego słowa trafiły nie tylko do obserwujących go na Twitterze. Tusk z pewnością więc zadbał o to, by jego słowa nie przeszły niezauważone. Prawdopodobnie był też świadomy reakcji, jakie spowodują jego słowa. Po wystąpieniu do Tuska podszedł Varadkar i - co wyłapały mikrofony - powiedział mu, że "będzie miał okropne problemy w brytyjskiej prasie". Tusk uśmiechnął się i powiedział, że wie o tym.

Zmiękczanie twardogłowych

Dlaczego więc to zrobił? Zdaniem redaktora naczelnego portalu Huffington Post UK, Paula Waugha, ostre słowa Tuska były "zasłoną dymną" mającą odwrócić uwagę publiki od ustępstw, które Tusk i Varadkar zamierzają w czwartkowym spotkaniu z May. Ale teorii jest więcej.

- Czasami przychodzą takie momenty, kiedy trzeba jasno wyłożyć karty na stół i powiedzieć, kto tu rządzi. To był czytelny sygnał, mający oprzytomnić część ludzi w naszej partii i skłonić ich do poparcia obecnego "dealu" lub brexitu w bardziej miękkiej wersji - mówi WP doradca posła Izby Gmin związanego z umiarkowanym skrzydłem Torysów. Zwraca uwagę na inny fragment mowy Tuska, w którym szef Rady Europejskiej przyznał, że idea drugiego referendum jest już praktycznie pogrzebana.

Rozmówca WP zauważa, że werbalny atak Tuska zbiegł się w czasie z serią innych ciosów dla zwolenników twardego brexitu: w prasie - również w pro-brexitowym "The Sun" - pojawiły się artykuły, które pogrążyły promowane przez brexiterów idee technologicznego rozwiązania kwestii granicy irlandzkiej. Zaś opozycyjna Partia Pracy zaoferowała rządowi własny pomysł wyjścia z impasu. Wszystko to wywiera presję i osłabia pozycję zatwardziałych zwolenników brexitu.

- Powstaje jasna alternatywa dla twardogłowych. Albo poprą porozumienie May, albo ona dogada się ponad ich głowami z opozycją - mówi działacz Torysów.

Szczera frustracja

Teorii tych nie podzielają jednak eurokraci w Brukseli. Jak donosi portal Politico Europe, który powołuje się na unijnych urzędników blisko Tuska, w jego ostrych słowach nie było drugiego dna, lecz jedynie zniecierpliwienie nieodpowiedzialną postawą Brytyjczyków. Tusk był dotąd widziany jako najbardziej probrytyjski spośród unijnych przywódców. Dlatego znaczenie jego słów jest tym mocniejsze.

- To był szczery wyraz głębokiej frustracji spowodowanej tą sytuacją, tym bałaganem, w którym się znaleźliśmy - powiedział portalowi jeden z brukselskich oficjeli.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (507)