PolitykaTurcja: Cała władza znów w rękach Erdogana. To zwiastun poważnych kłopotów

Turcja: Cała władza znów w rękach Erdogana. To zwiastun poważnych kłopotów

Mimo słabnącej gospodarki i oskarżeń o niszczenie demokracji, rządząca Turcją od dwunastu lat Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) uzyskała w niedzielnych wyborach mandat do kolejnych czterech lat samodzielnych rządów. - Nadspodziewanie dobry wynik wzmocni i ośmieli premiera Davutoglu i prezydenta Erdogana do jeszcze bardziej śmiałego kontynuowania obecnego kursu. A to może oznaczać pogłębienie się autorytarnych zmian w kraju, rozognienie konfliktu z Kurdami i mniejsze szanse na współpracę w kwestii uchodźców - uważa Gareth Jenkins, analityk Instytutu Polityki Bezpieczeństwa i Rozwoju w Stambule.

Turcja: Cała władza znów w rękach Erdogana. To zwiastun poważnych kłopotów
Źródło zdjęć: © AFP | Adam Eltan
Oskar Górzyński

02.11.2015 | aktual.: 02.11.2015 17:10

Mało kto spodziewał się aż tak wielkiego zwycięstwa AKP - po przeliczeniu wszystkich głosów okazało się, że na ugrupowanie prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana zagłosowała prawie połowa Turków (49,5 proc.). Jeszcze w czerwcu partia uzyskała w wyborach niewiele ponad 40 proc. głosów i nie była w stanie sformować rządzącej koalicji, co było powodem zwołania powtórzonych wyborów. W międzyczasie krajem wstrząsnęła cała seria dramatycznych wydarzeń: dwa krwawe zamachy przeprowadzone przez terrorystów Państwa Islamskiego, wznowienie walk z kurdyjską partyzantką Partii Pracujących Kurdystanu oraz bezprecedensowe represje wymierzone w opozycyjne media. Paradoksalnie, uważa się, że to właśnie ten niepokój i te wydarzenia - choć sprowokowane w dużej mierze przez władze - stoją za tak dużym wzrostem poparcia dla partii rządzącej. "Albo ja, albo chaos" - taką alternatywę przedstawiał w orędziach przed tureckimi wyborcami Erdogan, zwany przez krytyków "sułtanem". Wobec perspektywy kolejnego politycznego kryzysu, Turcy
wybrali to, co już znają.

Problem w tym, że przywódcy AKP mogą zinterpretować ten wynik nie jako reakcję na strach przed niestabilnością, lecz jako mocny mandat do kontynuacji - i to ze zdwojoną siłą - dotychczasowej polityki.

- Zarówno premier Davutoglu jak i prezydent Erdogan to ludzie o wielkim ego i wielkich ambicjach. Istnieje duże ryzyko że potraktują ten wynik jako dowód, że wszystko co dotychczas robili, było słuszne. Ta dodatkowa pewność siebie może być groźna - mówi WP Gareth Jenkins, analityk Instytutu Polityki Bezpieczeństwa i Rozwoju w Stambule. Jego zdaniem wynik wyborów nie tylko umocni autorytarne tendencje obecnej władzy ale i dodatkowy impet dla neoosmańskiej, mocarstwowej polityki kraju, która jak dotąd doprowadziła do pogorszenia stosunków zarówno ze światem arabskim, jak i Zachodem. Na to, że tak się stanie, wskazują tryumfalne, antyzachodnie wypowiedzi polityków AKP.

Ostra gra z Europą

Choć na ręce premiera Davutoglu popłynęły w poniedziałek gratulacje z całej Europy - w tym także z Niemiec - wzmocnienie pozycji AKP nie jest prawdopodobnie dobrą wiadomością dla Europy, szczególnie w kontekście europejskiego kryzysu migracyjnego. Turcja jest tu kluczowym elementem - przez jej terytorium przechodzi obecnie 80 proc. wszystkich migrantów docierających do Unii Europejskiej - dlatego europejscy politycy desperacko zabiegają o współpracę Ankary, oferując jej w zamian pieniądze (mowa o kwocie ponad 3 miliardów euro), perspektywę złagodzenia polityki wizowej, a nawet wznowienie zamrożonych od dawna rozmów o akcesji Turcji do Unii. O tym, jak duża jest desperacja UE świadczyło choćby opóźnienie publikacji corocznego unijnego raportu o reformach i prawach człowieka w Turcji, który - jak wiadomo z przecieków - będzie dla Turcji bardzo krytyczny. Tymczasem ani Erdogan, ani Davutoglu nie byli zadowoleni z unijnych ofert, otwarcie kpiąc z postawy Europy.

- Jeszcze przed wyborami pozycja tureckiego rządu była tu stanowcza. Zresztą nie bez racji, bo biorąc pod uwagę 2,2 miliona uchodźców tu żyjących, oferowane pieniądze nie są duże, a unijne obietnice są po prostu nierealne - mówi Jenkins. - Nawet jeśli dojdzie do jakiegoś porozumienia, to należy się spodziewać dalszej niesprzyjającej Zachodowi polityki Ankary - dodaje.

Zdaniem Gokhana Bacika, politologa z Uniwersytetu Ipek w Ankarze, paradoksalnie to sama Europa przyczyniła się do tego stanu. Najpierw blokując przed Turcją perspektywę wejścia do UE, a potem nie reagując na dyktatorskie zapędy Erdogana.

- Rządzący wiedzą, że Unia, nawet jeśli wyda z siebie krytyczne komunikaty, nic nie zrobi, a więc jakakolwiek podjęta przez nich akcja nie będzie wiązała się z negatywnymi konsekwencjami ze strony UE - mówi Bacik. Dodaje, że postawa unijnych liderów zademonstrowała, że "Unia może być przekupiona".

Porachunki z Kurdami

Duże zwycięstwo AKP nie jest też dobrą wiadomością dla Kurdów. Choć jeszcze do niedawna proces pokojowy na linii rząd - kurdyjscy autonomiści wydawał się iść w dobrym kierunku - od 2013 roku nie dochodziło do walk między wojskiem a kurdyjską partyzantką PKK - to wszystko zostało zaprzepaszczone w okresie przedwyborczym, kiedy turecka armia przeprowadziła serię ataków na bazy PKK. Sytuacji nie poprawiło też zachowanie rządzących po krwawych zamachach terrorystycznych w Suruc i Ankarze, których ofiarami byli w przeważającej części Kurdowie.

- Tureckie władze nawet nie złożyły kondolencji rodzinom ofiar. Tymczasem wśród Kurdów poczucie jest takie, że nawet jeśli Erdogan nie zorganizował tych ataków (choć takie teorie też są popularne), to nie zrobił nic, by do nich nie dopuścić - mówi Jenkins. - Obecnie nastroje po obu stronach są tak wrogie, że trudno wyobrazić sobie, by powrót do rozmów pokojowych był możliwy w bliskiej przyszłości. Tym bardziej, że wyborcze zwycięstwo Erdogana tylko utwierdzi go w przekonaniu, że powinien kontynuować twardą politykę wobec Kurdów - dodaje.

Jak zaznacza Jenkins, bardziej koncyliacyjne stanowisko w sprawie Kurdów zajmuje premier Turcji Ahmet Davutoglu. Problem w tym, że choć jest on nominalnie najważniejszą osobą w kraju, zawsze był jedynie politykiem numer dwa, pozostającym w cieniu Erdogana, który zrezygnował z roli premiera na rzecz prezydentury tylko dlatego, że liczył na zmianę ustroju na prezydencki. Zamiary w tym względzie pokrzyżowali mu wyborcy (AKP nie uzyskała konstytucyjnej większości), ale to on, a nie Davutoglu de facto rządzi Turcją.

Chaos w Syrii

Wznowienie walk z kurdyjskimi partyzantami nie pozostanie bez wpływu na sytuację w Syrii. Turcja w następstwie zamachów w Suruc i Ankarze dołączyła do międzynarodowej koalicji przeciw Państwu Islamskiemu i zaostrzyła politykę wobec rodzimych radykalnych islamistów, ale wykorzystała to by równocześnie uderzyć w syryjskich Kurdów, którzy zdaniem Ankary wspierają terrorystów z PKK. To rodzi spore problemy, bo to na kurdyjskich bojówkach, Powszechnych Jednostkach Ochrony (YPG), oparty jest główny wysiłek walki z ISIS w Syrii. YPG to też kluczowy sojusznik dla Stanów Zjednoczonych, które w piątek zapowiedziały wysłanie na terytoria syryjskiego Kurdystanu wojsk specjalnych, mających szkolić i pomagać lokalnym bojownikom w walce z dżihadystami. Biorąc pod uwagę fakt, że Turcja jest ważnym strategicznie państwem NATO, może to doprowadzić do poważnych zgrzytów wewnątrz Sojuszu. Nie stanowi to jednak problemu dla Erdogana, który jeszcze przed wyborami zapewniał, że "nie musi pytać o niczyją zgodę" by uderzyć w
syryjskich Kurdów, którzy jego zdaniem stanowią zagrożenie. Turecki prezydent porównał przy tym Zachodnie wsparcie dla YPG do wspierania terroryzmu.

To nie jedyny problem związany z turecką polityką wobec Syrii. Rząd Erdogana od początku konfliktu jednoznacznie podkreśla, że warunkiem zakończenia wojny w tym kraju jest pozbawienie władzy prezydenta Baszara al-Asada. W tym celu Turcja nie skąpiła wsparcia - zarówno materialnego jak i politycznego - syryjskim rebeliantom. Tymczasem rosyjska interwencja w Syrii po stronie Asada praktycznie przekreśla możliwość usunięcia dyktatora.

- To doprowadziło do znacznych tarć między Ankarą i Moskwą, co z kolei może niekorzystnie odbić się na tureckiej gospodarce - twierdzi Jenkins. Dodaje, że uparta postawa Turcji dodatkowo komplikuje i tak niezwykle zawiłą sytuację w Syrii. - Jednak w przeciwieństwie do państw Zachodu, Ankara nie może pozwolić sobie na symboliczne zaangażowanie w sprawy Syrii. Choćby ze względu na uchodźców, których jest dziś tu ponad dwa miliony, a niewątpliwie będzie i więcej - podkreśla analityk.

Zobacz również: Turcja wstrzymuje kurdyjskich bojowników
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)