ŚwiatTuaregowie podbili połowę Mali - żądają własnego państwa

Tuaregowie podbili połowę Mali - żądają własnego państwa

Przez lata żyli biednie na największej pustyni świata, wędrując przez jej piaski, jakby granice krajów nie istniały. Teraz, gdy są silni jak nigdy, podbili połowę Mali, i mają jedno żądanie: chcą własnego państwa. Z jeźdźcami pustyni, Tuaregami, nie potrafi sobie poradzić nawet malijska armia. Zdesperowani żołnierze mieli dość rzezi ich oddziałów, zaatakowali więc... własny rząd. Ale zamach stanu tylko skomplikował położenie tego afrykańskiego kraju.

Tuaregowie podbili połowę Mali - żądają własnego państwa
Źródło zdjęć: © AFP | Kambou Sia

04.04.2012 | aktual.: 04.04.2012 12:37

Sytuacja była bardzo zła. Uzbrojeni po zęby tuarescy rebelianci wygrywali bitwę za bitwą, tysiące ludzi rzucały się przez pustynię do ucieczki, a nad całym regionem zawisło widmo głodu.

Każda kolejna porażka upokarzała armię, której brakowało sprzętu i przeszkolenia. Jedno z ważniejszych starć żołnierze przegrali, bo zabrakło im amunicji. Kilkudziesięciu z nich skończyło z przestrzelonymi głowami lub poderżniętymi gardłami. W oficerach, zwłaszcza tych średniego szczebla, narastała wściekłość. Coraz częściej pytali: kto do tego dopuścił? Kto pozwolił, by wojsko było tak słabo przygotowane? W końcu sami udzielili sobie odpowiedzi: rząd. 22 marca przeprowadzili zamach stanu.

Wcześniej Mali miało opinię jednej z najstabilniejszych demokracji Afryki - mimo biedy, od 20 lat odbywały się tam regularne i uczciwe wybory. Puczyści tłumaczyli, że przewrót był koniecznością. Sądzili, że mając pełnię władzy, lepiej poradzą sobie także z tłumieniem rebelii. Ale byli w błędzie.

W ciągu ostatnich kilku dni Tuaregowie zajęli niemal wszystkie ważniejsze miasta na północy Mali. Teraz chcą utworzyć tam własne państwo - Azawad, jak od wieków nazywają swoje ziemie. Armia, zajęta naprawianiem bałaganu, który sama zrobiła, nie potrafi ich powstrzymać.

Przemijanie

Ludzie pustyni - tak często określa się Tuaregów. Nie bez powodu. Zamieszkiwali Saharę długo przed tym, jak podbili ją Arabowie. Później przez wieki korzystali ze znajomości piaszczystej krainy, trudniąc się handlem niewolnikami i przewodząc karawanom krążących między śródziemnomorskimi portami a czarną Afryką. Jeśli ktoś potrafił odnaleźć drogę wśród zdradzieckich wiatrów Wielkiej Pustyni, to właśnie Tuareg.

Świat szedł jednak do przodu, a przez Saharę przebiegało coraz mniej szlaków handlowych. Tuaregowie stopniowo tracili swoje główne źródło utrzymania. Nie potrafili też odnaleźć się w nowych warunkach politycznych - wyznaczone przez Europejczyków granice kolonii, a potem już niepodległych państw, były dla nich czymś zupełnie obcym. Z czasem duża część Tuaregów porzuciła tradycyjny styl życia; zajęli się rolnictwem lub przenieśli się do miast.

Wielu jednak nie chciało się na to zgodzić i wybierało bardzo ubogie, trudne życie pustynnych nomadów. Jedni zarabiali grosze, przeprowadzając przez Saharę ostatnie karawany, inni zostawali przewodnikami wycieczek turystycznych. Kolejni uciekali się do zbrodni, zajmowali się przemytem lub rabunkami.

Gniew

Niemal wszystkich Tuaregów łączyło jedno - czuli się coraz bardziej spychani na margines i dyskryminowani przez polityków, zwłaszcza w Mali i Nigrze. W obu krajach Tuaregowie co jakiś czas chwytali więc za broń i rozpoczynali rebelie. Ostatni konflikt zakończył się ledwie przed trzema laty. Partyzanci, zdziesiątkowani i podbici, nie mieli siły do dalszej walki. Rok temu stało się jednak coś, co odwróciło ich karty: w Libii upadł reżim Kadafiego. Libijski dyktator od dekad werbował do swoich oddziałów wojowniczych ludzi pustyni. W krytycznym momencie to oni stanowili trzon jego armii. Było ich jednak zbyt mało, by mogli uchronić go przed tragicznym końcem. Gdy rewolucjoniści zajęli Trypolis i inne ważne miasta, Tuaregowie zaczęli się wycofywać za granice. Po drodze zabierali, co tylko się dało. Szczególnie broń.

W kilka miesięcy do Mali przedostało się około 2,5 tysiąca weteranów z Libii. Przywieźli ze sobą tony sprzętu z wojskowych arsenałów, od samochodów terenowych po nowoczesne wyrzutnie rakiet. W sercach tuareskich buntowników szybko odżyły niepodległościowe marzenia. W listopadzie zeszłego roku kilka partyzanckich grup ogłosiło sojusz i powołało do życia Narodowy Ruch Wyzwolenia Azawad (MNLA). Gdy na początku stycznia zaatakowali, rząd w Bamako był bezsilny.

Rewolucja mniejszości

Czym jest rebelia Tuaregów? Powstaniem zaniedbywanych ludzi, którzy chcą wykorzystać szansę i wywalczyć własne państwo? W pewnym sensie tak. Buntownicy w poniedziałek ogłosili, że mogą rozmawiać na temat podziału kraju. Jeśli dostaną to, czego chcą, zgodzą się na rozejm.

Nie będzie to jednak takie proste. Północ Mali zamieszkuje siedem plemion, a bitni Tuaregowie, jak na ironię, należą do najmniejszych z nich. I nie wiadomo, jakie mają zamiary wobec innych ludów. Czy pozwoliliby im żyć w spokoju? A może woleliby podporządkować je sobie siłą? Albo wygnać?

Około 200 tysięcy cywilów, nie czekając na odpowiedź, opuściło już swoje domy; część uciekła do sąsiednich państw. Sęk w tym, że ościenne kraje same od kilku miesięcy zmagają się z suszą. Napływ uchodźców tylko pogarsza sytuację. Brytyjska organizacja Oxfam pod koniec marca ostrzegała, że kilka milionów ludzi może wkrótce zacząć tam głodować.

Kryzys humanitarny to nie jedyny problem. Póki co do boju rzucili się tylko Tuaregowie z Mali, ale wszystkiemu bacznie przyglądają się ich pobratymcy z Nigru. Jeśli i oni sięgną po broń, w ogniu stanie duża część Afryki Zachodniej. Na chaosie skorzystać spróbuje Al-Kaida Północnego Magrebu, która od kilku lat grasuje w regionie. Pewne frakcje tuareskiego ruchu również skłaniają się ku radykalnemu islamowi (pragną nawet wprowadzenia szariatu). Malijski rząd od początku rebelii przekonywał, że MNLA współpracuje z Al-Kaidą. Partyzanci powtarzają, że to kłamstwo.

Wielu obserwatorów uważa, że wojsko zdecydowało się na przewrót w najgorszym z możliwych momentów. Patrząc na frontowe zwycięstwa, jakie odnieśli ostatnio rebelianci, trudno się z tym nie zgodzić. Regionalna organizacja państw Afryki Zachodniej ECOWAS żąda, by puczyści oddali władzę cywilom. Jeśli nie zrobią tego w ciągu najbliższych dni, Mali znajdzie się pod ostrzałem sankcji ekonomicznych. A to na pewno nie pomoże armii w odzyskiwaniu tego, co dała sobie wyrwać - kontroli nad połową kraju.

Już po publikacji tekstu, ECOWAS nałożył sankcje. Środki malijskiego rządu na zagranicznych kontach zostały zamrożone, wymiana handlowa zawieszona, a dyplomaci właśnie zamykają swoje biura. Ma to uświadomić wojskowym liderom, że organizacja nie żartuje. Mali posiada wspólną walutę z siedmioma innymi państwami regionu (frank zachodnioafrykański, CFA), więc takie sankcje mogą naprawdę szybko dać się Bamako we znaki.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj również blog autora: **Blizny ŚwiataBlizny Świata**

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)