Tu trafiają młode dziewczyny, które chciały "lepszego życia"
Z powodu urody i jasnej cery Nepalki od lat przemycane są do domów publicznych w Indiach. Jednak szybki rozwój przygranicznych regionów w Chinach spowodował zmianę kierunku i wiele dziewcząt trafia do tego kraju. Władze w Pekinie i Katmandu ignorują problem.
27.10.2013 | aktual.: 27.10.2013 07:25
- Jeszcze kilka lat temu pośrednicy starali się uwodzić młode dziewczyny. Po kilku miesiącach zalotów zakochana para uciekała z wioski, żeby zacząć nowe życie - opowiada Nani Maya Thapa. Jechali do Delhi, Kalkuty lub Bombaju. Do tego momentu wszystko działo się jak w popularnych w Nepalu romantycznych filmach, które kończą się ślubem i pojednaniem z rodziną. W rzeczywistości był to podstęp; młode Nepalki lądowały w domach publicznych, gdzie były gwałcone, bite i głodzone, aż w końcu, pogodzone z losem, zaczynały pracę jako prostytutki.
- Dziewczyny są więzione. Mówi się im, że muszą odpracować koszty transportu do Indii, czynsz za mieszkanie we wspólnym pokoju i wyżywienie. Ma to im dać nadzieję, że kiedyś opuszczą to miejsce - tłumaczy Subir Roy z organizacji Shakti Vahini, która walczy z handlarzami kobiet w Delhi. - Dług rośnie jednak w tempie kilkuset procent tygodniowo. Nie można go spłacić, nie ma ucieczki - dodaje.
Nani Maya Thapa, szefowa organizacji Gramin Mahila Srijansil Pariwar (Stowarzyszenie Postępowych Kobiet Wiejskich), tłumaczy, że region Sindhupalchok, na północy Nepalu, od zawsze był rajem dla handlarzy. - Region jest biedny, łatwo przekonać ludzi do pracy za granicą. Co więcej, pośrednicy pochodzą z tych samych wiosek, co ich ofiary - tłumaczy. Pośrednik zarabia około 5-25 tys. rupii (200-1000 zł) za dziewczynę. Organizacji z Lamosangu udaje się uratować średnio pięć kobiet rocznie.
- Na początku ludzie mówili, że robimy z Lamosangu wioskę prostytutek" - opowiada PAP Nani Maya Thapa. - Pytali, po co sprowadzamy te kobiety, że może same źle się prowadzimy? I jak to wszystko wygląda przed innymi wioskami? - pani Thapa nie ukrywa rozbawienia.
Jednak kilkanaście lat temu działaczki stowarzyszenia długo musiały przekonywać mężczyzn z Lamosangu, że kobiety uratowane z domów publicznych w Indiach przeszły piekło, były bite i zmuszane do prostytucji. A poza tym - to ich własne córki i siostry.
Pierwszą dziewczynę stowarzyszenie uratowało 21 lat temu. Na granicy z Indiami wypatrzył ją nepalski celnik, który pochodził z tej samej wioski. Bardzo się zdziwił, gdy towarzyszący dziewczynie mężczyzna przedstawił się jako jej wuj. Miała pracować jako pomoc domowa w jednym z wielkich miast Indii. Celnik nie uwierzył w tę historię, szybko skontaktował się ze stowarzyszeniem i okazało się, że młoda Nepalka zniknęła z rodzinnego domu.
Nepalki, które mają jaśniejszą cerę niż Induski, są bardzo cenione przez klientów indyjskich domów publicznych. Ostrożne szacunki organizacji pozarządowych mówią o 4 tys. dziewcząt w wieku od 12 do 25 lat, które co roku przemycane są do tych miejsc.
- Obecnie trend się zmienił. Przede wszystkim pośrednik przekonuje rodzinę, że załatwi ich córce dobrą pracę, najczęściej w charakterze pomocy domowej. Opowiada o prawdziwej, życiowej szansie i dobrych zarobkach. Zawsze wybiera bardzo biedne rodziny - tłumaczy Thapa. Dodaje, że w ten sposób handlarze zabezpieczają się, gdyby doszło do wpadki i śledztwa policji. Wtedy "wypierają się jakiegokolwiek udziału w tym procederze i zrzucają winę na rodzinę dziewczyny, która dała zgodę na jej wyjazd".
Zmienił się również kierunek przemytu kobiet. Dziewczyny z Sindhupalchok wywożone są teraz częściej do Chin, rzadziej do Indii. Od strony Chin do przejścia granicznego z Nepalem w Kodari powstała nowa droga, a władze chińskie finansują rozbudowę i modernizację trasy po stronie nepalskiej.
Lamosangu leży przy tej drodze, około 30 km od granicy. Starsza część wioski to tradycyjne, kamienne budynki, gdzie życie płynie tym samym, nieśpiesznym rytmem od wielu lat. Ale nowsza część, położona wzdłuż drogi, tętni życiem. Przez Lamosangu przetacza się długi sznur autobusów i masywnych ciężarówek. W sklepach można kupić chińskie komórki, elektronikę, papierosy, a nawet tanią, chińską whisky.
- Szacujemy, że przez przejście graniczne może przejeżdżać nawet 3 tys. ciężarówek dziennie. W każdym zazwyczaj jest dwóch kierowców i pomocnik - opowiada Nani Maya Thapa. Załoga ciężarówek stanowi klientelę dla przydrożnych moteli, które stały się również domami publicznymi. Biznes kwitnie zwłaszcza po chińskiej stronie granicy.
Organizacja kobiet z Lamosangu sprawdziła, jak wygląda sytuacja na granicy. Pięć grup badaczek odwiedziło pięć moteli. - Okazało się, że w każdym z nich pracuje przynajmniej kilkanaście dziewcząt, które są kelnerkami w motelowych restauracjach, jednak wieczorami znikają z klientami w pokojach - opowiada Nani Maya Thapa.
Młode Nepalki z okolic Lamosangu zazwyczaj nie wiedzą, że praca w chińskich motelach wiąże się z prostytucją. - Dziewczyny z wiosek są po prostu trochę naiwne. Tutaj jest biednie, zarobki w Chinach są atrakcyjne, a praca kelnerki nie wydaje się trudna - tłumaczy Divya Ghimre, która prowadzi szkolenia zawodowe dla wiejskich kobiet. Nepalczycy z rejonów przygranicznych bardzo łatwo mogą otrzymać ważne przez rok pozwolenie na pracę i nie mają problemu z jego przedłużeniem, muszą tylko wrócić na chwilę do kraju.
W chińskich motelach można liczyć na zarobki rzędu 10-15 tys. rupii nepalskich (400-600 zł) miesięcznie. Tak samo jak w Indiach pieniądze zatrzymuje właściciel motelu i dziewczyny stają się niewolnicami. - Chińczycy nie ingerują w ten proceder, liczy się tylko dobry biznes. A rząd Nepalu woli udawać, że nic nie wie o tym, co się dzieje na granicy - podkreśla Nani Maya Thapa.