"Tsunami" zatrzęsie światem - wszystko w rękach USA
To będzie polityczne "tsunami" - ostrzega Izrael. Konsekwencje tego wydarzenia z pewnością odczują Europa i USA. W ciągu tygodnia ONZ będzie głosowała nad przyjęciem nowego państwa-członka: niepodległej Palestyny. Czy to doprowadzi do rozlewu krwi na Bliskim Wschodzie? Sytuacja w regionie jest coraz bardziej skomplikowana. Jacek Stawiski pisuje na łamach "Polski Zbrojnej", co przyniesie światu przełomowe głosowanie w ONZ.
23.09.2011 | aktual.: 23.09.2011 12:01
W drugiej połowie września w ONZ w Nowym Jorku zostanie poddany pod głosowanie wniosek Autonomii Palestyńskiej o uznanie niezawisłego państwa Palestyna w granicach z 1967 roku, czyli obejmującego formalnie Zachodni Brzeg Jordanu i Strefę Gazy oraz wschodnią część Jerozolimy. Wniosek będzie rozpatrywany dwuetapowo: po pierwsze, Palestyńczycy zwrócą się do Rady Bezpieczeństwa ONZ o uznanie ich państwowości i przyjęcie do Narodów Zjednoczonych. Zapowiedziane weto USA sprawi, że rada nie uzna nowego państwa. Jeśli rada uzna palestyński wniosek, ten trafia do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, gdzie musi zdobyć poparcie większości, czyli około 130 państw, aby Palestyna została uznana za państwo.
Zobacz galerię: Najbardziej zapalny punkt świata.
Przeciwko na pewno zagłosują Amerykanie, niemniej kraje Unii Europejskiej już są podzielone. Te tradycyjnie bliskie państwom arabskim, jak Francja czy Hiszpania, nieśmiało sugerują, że poprą Palestyńczyków. Inne, jak Niemcy, z powodów historycznych powstrzymujące się od działań nieprzyjaznych Izraelowi, będą głosować przeciw. Polska jeszcze nie zajęła stanowiska, ale wydaje się, że nasz rząd spróbuje pożenić ogień z wodą: z jednej strony będzie chciał podtrzymać silne poparcie dla Izraela, jakiego Rzeczpospolita od 1989 roku udziela państwu żydowskiemu, a z drugiej możemy podkreślać, że i tak już uznaliśmy państwowość palestyńską. W czasach PRL misja dyplomatyczna Organizacji Wyzwolenia Palestyny została podniesiona do rangi ambasady państwa Palestyna.
Dyplomatyczne tsunami
Uznanie przez Zgromadzenie Ogólne ONZ państwa palestyńskiego może być dla Izraela dyplomatycznym tsunami. Właśnie słowa "tsunami" użył minister obrony Ehud Barak, gdy zapowiadał wrześniową burzę w relacjach izraelsko-palestyńskich. Do tej pory Izrael i Palestyńczycy deklarowali, że status terytoriów zajętych przez wojska izraelskie w czerwcu 1967 roku (wojna sześciodniowa) zostanie uregulowany przez tak zwane dwustronne rozmowy. Trwają one już blisko dwie dekady i, jak na razie, wiodą donikąd. Izrael zarzuca Palestyńczykom brak szczerości i to, że nie są gotowi uznać ich państwa, odmawiają bowiem przyznania, że Izrael jest demokratycznym krajem żydowskim oraz dążą do zniszczenia sąsiada poprzez wymuszenie powrotu setek tysięcy palestyńskich uchodźców i ich potomków.
Rządzący w Strefie Gazy islamski Hamas w ogóle odmawia Izraelowi prawa do istnienia. Palestyńczycy uważają zaś, że Izrael nie chce budowy palestyńskiego państwa, a jeśli już zostanie do tego zmuszony, odda im niewielką część Zachodniego Brzegu i nigdy nie uzna palestyńskich praw do suwerenności nad częścią Jerozolimy. Przepaść między tymi stanowiskami jest większa niż kiedykolwiek, a odliczanie do wrześniowego głosowania tylko zaognia napięcie. Izrael i Palestyńczycy prowadzą równolegle przeciwko sobie dwie wielkie akcje dyplomatyczne.
Rząd izraelski przekonuje inne państwa, że palestyńska akcja w ONZ narusza ducha dwustronnego porozumienia, które powołało do życia Autonomię Palestyńską. Palestyńczycy głoszą, że proklamacja niepodległego państwa jest nieodzowna, ponieważ rozmowy z Izraelem nie zaspokajają oczekiwań społeczności palestyńskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu, w Gazie i w diasporze, które streszczają się dwoma wyrazami: państwo natychmiast!
Strach przed powtórką
Wrześniowe głosowanie w Nowym Jorku oznaczać będzie dalsze podniesienie stawki w zawiłym, niemal stuletnim konflikcie bliskowschodnim. Jeśli ONZ uzna państwo palestyńskie, pierwszym krokiem odwetowym Izraela może być szybkie włączenie do państwa żydowskiego urbanistycznych centrów, które zbudowano tuż za granicą z 1967 roku i w których zamieszkuje dzisiaj kilkaset tysięcy Izraelczyków. Z pewnością większość obywateli państwa żydowskiego poprze to działanie: nowe miasta (Ariel czy Maale Adumim) i tak są organicznie związane z resztą Izraela. Zagadką jest, co zrobi on z doliną Jordanu. Obecny rząd w Tel Awiwie jest zwolennikiem drastycznych kroków, uważa bowiem, że nowe państwo palestyńskie mogłoby stać się drugą Strefą Gazy, do której zacznie napływać broń, a z rakiet ostrzeliwane będą izraelskie miasta: Tel Awiw, Hajfa i Jerozolima. Dlatego konieczne jest także pozostawienie doliny Jordanu w rękach wojsk izraelskich. Na takie rozwiązanie nie godzi się jednak nawet najbliższy i najpotężniejszy sojusznik
Izraela - Stany Zjednoczone.
Właśnie strach przed powtórką z Gazy oraz z Libanu jest najważniejszym powodem, dla którego obecny premier Izraela Benjamin Netanjahu (a także koalicja rządowa oraz większość społeczeństwa) chce odwlec powstanie niezawisłej Palestyny. Wszystkie sensowne siły polityczne państwa żydowskiego godzą się na państwo palestyńskie, ale w Izraelu panuje powszechne przekonanie, że wycofanie się wojsk izraelskich z południowego Libanu w 2000 roku oraz oddanie całej Gazy Palestyńczykom w 2005 roku w imię zasady "ziemia za pokój" pokoju nie przyniosły. W południowym Libanie na miejsce wojsk izraelskich i ich sojuszników wkroczył fanatyczny szyicki Hezbollah i rozpoczął ostrzał rakietowy Izraela, co doprowadziło do wojny w 2006 roku.
Podobna sytuacja powstała na pograniczu Gaza-Izrael. Po wyjściu ze Strefy Gazy izraelskich wojsk władzę przejął tam fundamentalistyczny Hamas, który także zaczął ostrzał izraelskiego terytorium i sprowokował państwo żydowskie do odwetowej akcji zbrojnej na przełomie lat 2008 i 2009. Sytuacja powtórzy się na Zachodnim Brzegu, ostrzegają władze i media w Izraelu, a bezpieczeństwa kraju i każdego jego obywatela nie zapewnią papierowe gwarancje o demilitaryzacji przyszłego państwa Palestyna.
Nietypowa konfrontacja
W oporze Izraela przeciwko głosowaniu w ONZ Palestyńczycy dopatrują się złej woli. Przed akcją dyplomatyczną w Nowym Jorku nie powstrzymują ich ani sprzeciw Stanów Zjednoczonych, ani głosy części działaczy palestyńskich, których zdaniem jest to prowokowanie Izraela. Bardzo nieliczni przeciwnicy ogłoszenia niepodległości chcą czekać i kontynuować "pracę organiczną" nad wzmacnianiem na Zachodnim Brzegu gospodarki i na poły państwowych instytucji palestyńskich w Autonomii. Warto podkreślić, że gospodarka palestyńska ma się bardzo dobrze, a w rozwoju ekonomicznym Zachodniego Brzegu także Izrael widzi szansę na odciągnięcie palestyńskiego społeczeństwa od radykalizmu.
Zasadniczym powodem, dla którego Palestyńczycy są zdeterminowani, aby pójść po wsparcie do ONZ, jest przekonane, że na skutek rewolucji arabskich pogorszyła się sytuacja strategiczna Izraela, a fala entuzjazmu wolnościowego w społecznościach Bliskiego Wschodu i północnej Afryki sprzyja odważnym działaniom i szybkiemu powołaniu państwa. Zamysł palestyńskich liderów jest sprytny: nie ma tym razem wezwań do intifady i zamachów terrorystycznych, ale są apele o pokojowe i - co ważniejsze - gigantyczne demonstracje przeciw Izraelowi na pograniczu z państwem żydowskim i w Jerozolimie.
Takiego scenariusza obawia się najbardziej izraelski establishment polityczny i wojskowy: wizja kilkudziesięciu tysięcy, a może setek tysięcy Palestyńczyków maszerujących pod emblematem niezawisłego państwa z palestyńskiej, faktycznej stolicy Ramalli do wymarzonej Jerozolimy. Marsz przez posterunki wojskowe sparaliżuje Izrael i zdobędzie globalną sympatię dla Palestyńczyków, także na Zachodzie.
Armia izraelska, choć szykuje się na nietypową konfrontację, jako armia państwa demokratycznego nie będzie mogła odpowiedzieć ogniem na taki rozwój sytuacji, gdyż Izrael straciłby twarz. Przedsmak tego, co może przynieść wrześniowa decyzja ONZ, mieliśmy wiosną na granicach Izraela, gdy tysiące Syryjczyków, Libańczyków i Palestyńczyków maszerowało na posterunki graniczne. Wojsko izraelskie ostrzelało demonstracje, zabijając wielu uczestników. Choć po stronie syryjskiej protest graniczny był na pewno wyreżyserowany przez reżim z Damaszku, to jednak widok żołnierzy izraelskich strzelających do nieuzbrojonych ludzi wdzierających się na umocnienia graniczne stał się porażką wizerunkową państwa żydowskiego. Nie pierwszą i nie ostatnią, ale niezwykle wymowną w chwili, gdy w tym samym momencie przeciwko demonstrantom broni używały reżim syryjski czy libijski.
Zimny pokój
Napięcie na Bliskim Wschodzie dodatkowo jest potęgowane przez postępujący kryzys w relacjach Izraela z Egiptem. Od ponad 30 lat dzięki układowi pokojowemu oba kraje nie prowadzą wojny. Ale po rewolucji Egipt wkroczył na drogę w nieznane; nie wiadomo, czy nowe władze, wyłonione po wyborach, zagwarantują trwały pokój. Już teraz wojsko egipskie rozluźniło kontrolę na Synaju, gdzie terroryści palestyńscy i inni chcą zorganizować bazę do ataku na państwo żydowskie.
W sierpniowym izraelskim odwecie za atak z terytorium Synaju zginęło kilku żołnierzy egipskich. Wywołało to dawno niespotykaną furię antyizraelską w Egipcie, której symbolem było zerwanie żydowskiej flagi na ambasadzie w Kairze. Co ciekawe, władze regionu kairskiego nagrodziły materialnie Egipcjanina, który się tego dopuścił, a to pokazuje skalę wrogości wobec Izraela. Jeśli nowe władze będą się godzić na podobne sentymenty, rozsypie się nawet "zimny pokój" egipsko-izraelski.
Jeżeli wbrew Izraelowi i USA proklamowana zostanie Palestyna, reżim syryjski, chcąc odwrócić uwagę od krwawego stłumienia pokojowych protestów, wróci do otwartej wrogości wobec izraelskiego sąsiada, a Iran nie wstrzyma zbrojeń nuklearnych, to Izrael poczuje się ponownie okrążony. Wtedy będzie możliwy każdy scenariusz.
Jacek Stawiski dla "Polski Zbrojnej"
Autor jest historykiem, komentatorem spraw międzynarodowych. Specjalizuje się w tematyce europejskiej i amerykańskiej.