Trzy lata Arabskiej Wiosny. Kryzys ws. Krymu dodatkowo skomplikuje sytuację na Bliskim Wschodzie?
Mijają właśnie trzy lata od chwili, gdy wiosną 2011 roku cały świat z sympatią i nadzieją patrzył na wydarzenia rozgrywające się w świecie arabskim. Jednak optymizm wywołany upadkiem kolejnych dyktatur dawno przepadł. Sytuację w regionie mogą dodatkowo skomplikować spięcia na linii Zachód-Rosja wokół odległego Krymu. Tylko zgodne działanie "możnych tego świata" - USA, Rosji, Chin, Europy - dawało bowiem szansę na stabilizację na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.
Wielkie oczekiwania, wywołane szybkimi i burzliwymi przemianami Arabskiej Wiosny w takich krajach jak Tunezja czy Egipt, mieszały się z obawami o przyszłość regionu, podsycanymi wojnami w Libii, Jemenie, a później także Syrii. Generalnie dominowały jednak optymistyczne oceny sytuacji, analitycy i komentatorzy wieszczyli już nawet kolejną światową "falę demokratyzacji", tym razem obejmującą wreszcie Bliski Wschód. Region wiecznie niespokojny i niestabilny, wręcz endemicznie dotknięty plagami konfliktów i wojen, gdzie demokracja i prawa człowieka zawsze były w istocie jedynie pustymi sloganami, niewypełnionymi konkretną treścią.
Niestety, te nadzieje i optymizm rozwiały się równie szybko, jak się pojawiły. Już po kilku miesiącach od obalenia dyktatur w Tunezji, Libii i Egipcie - a więc jeszcze w 2011 roku - stało się jasne, że pozbycie się dotychczasowych tyranów i autokratów niekoniecznie musi prowadzić do zmian na lepsze. Okazało się, że wszędzie tam, gdzie wszczęto rewolucje pod hasłami walki o demokrację, prawa oraz wolności człowieka i obywatela lub po prostu o godne życie, rodzi się groźba nowej dyktatury. Dyktatury tym bardziej niebezpiecznej, że opartej o fundamentalizm religijny i odwołującej się w sferze ideologii do haseł konserwatywnie interpretowanego islamu, które - ku zgrozie większości opinii publicznej na Zachodzie - okazały się jednak być bliskie znacznemu odsetkowi populacji krajów objętych Arabską Wiosną.
Bardzo szybko wyszło również na jaw, że tak w Libii, jak i później w Syrii, za wybuch otwartego, zbrojnego konfliktu z władzami odpowiadają głównie ugrupowania islamskich ekstremistów, powiązanych z Al-Kaidą. W toku walk z siłami rządowymi islamiści pokazali się tam jako najważniejszy i najsprawniejszy element zbrojnej opozycji, bez którego powodzenie całej rewolucji (jak np. miało to miejsce w Libii) nie byłoby możliwe. Nawet tam, gdzie szczęśliwie udało się uniknąć otwartego, krwawego wewnętrznego konfliktu zbrojnego na pełną skalę - w Tunezji i Egipcie - pozycja polityczna, znaczenie i zdolności operacyjne islamskich fundamentalistów i terrorystów wzrosły w krótkim czasie w sposób znaczący.
"Skradzione" owoce rewolucji
Dzisiaj wiadomo już, że islamskie ugrupowania ekstremistyczne po prostu "skradły" owoce autentycznych, oddolnie i spontanicznie zorganizowanych masowych protestów społecznych, dążąc do realizacji własnych celów politycznych, czyli przejęcia pełni władzy w państwie i przekształcenia go w kalifat, rządzony według tradycyjnych reguł islamskich. Najpełniej widać to na przykładzie Egiptu, gdzie milionowe nierzadko demonstracje na kairskim Placu Tahrir, organizowane wiosną 2011 roku, nie miały żadnych związków z islamistami ani tym bardziej odniesień do ich wizji programowych czy postulatów politycznych. Kiedy jednak reżim Hosniego Mubaraka przeszedł do historii, to właśnie islamiści - zarówno "umiarkowani" Bracia Muzułmanie, jak i nieprzejednani, "antysystemowi" salafici - okazali się lepiej zorganizowani i bardziej przygotowani do działań w warunkach swobody politycznej. Ich zwycięstwo wyborcze, najpierw parlamentarne, później w elekcji prezydenckiej, odniesione zostało przy tym głównie dzięki głosom mieszkańców
konserwatywnej prowincji. Konserwatywny islam okazał się bliższy Egipcjanom w czasach politycznego chaosu i niepewności, niż abstrakcyjne hasła o demokracji, prawach człowieka itp.
W tym właśnie momencie w najpełniejszy sposób ujawniło się to, przed czym ostrzegali już dawno temu niektórzy badacze świata islamu i eksperci, a co zostało jednak zepchnięte na margines publicznej debaty o Bliskim Wschodzie i zastąpione hurraoptymistycznymi tezami o demokracji w wydaniu zachodnim jako panaceum na wszelkie bolączki tego regionu. Okazało się bowiem - i było to odkrycie bardzo bolesne dla wielu ludzi na Zachodzie - że w krajach arabskich (czy szerzej: muzułmańskich) demokracja i swobody polityczne mogą wynieść do władzy, przy pomocy kartki wyborczej, siły polityczne o jednoznacznie antydemokratycznym i antywolnościowym charakterze. Co gorsza, może się to zdarzyć w nawet tak bardzo pozornie "zwesternizowanych" krajach, jak Egipt lub Tunezja. W tym kontekście aż strach pomyśleć, jakie siły polityczne mogłyby dojść do władzy w wyniku wolnych wyborów np. w Arabii Saudyjskiej lub Jordanii. W Egipcie ostatecznie to armia musiała wziąć sprawy w swoje ręce, zawieszając "na czas nieokreślony" swobody
demokratyczne, w celu obrony kraju przed "teokratyczną dyktaturą" Bractwa Muzułmańskiego. Wydarzenia w Egipcie, Tunezji, a ostatnio także w Syrii, jasno uświadomiły decydentom i ekspertom zachodnim, że demokracja nie zawsze i nie wszędzie jest jednak lekiem na całe zło. W odniesieniu do Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej może bowiem być wygodnym i szybkim narzędziem wynoszącym w legalny sposób do władzy islamskich ekstremistów, chcących budować swoje religijne systemy społeczno-polityczne w opozycji do modelu zachodniego.
W trzy lata od wybuchu Arabskiej Wiosny nie słychać już więc nawoływań do demokratyzacji Bliskiego Wschodu za wszelką cenę. Mało kto potępia już np. wojskowy reżim w Algierii, trzymający od 20 lat żelazną ręką tamtejszych islamistów, czy też króla Maroka, niechętnego prawdziwym reformom wolnościowym. Nikt także nie kwestionuje niedemokratycznych systemów władzy w krajach Zatoki Perskiej. Układ geopolityczny, jaki wyłonił się z chaosu Arabskiej Wiosny, jest bowiem zatrważająco wyraźny i jednoznaczny - im więcej demokracji, wolności i swobód, tym większe zagrożenie polityczne i militarne ze strony islamskich radykałów. I na odwrót - im bardziej autorytarne są rządy i systemy polityczne w danym kraju, tym mniejsze pole do popisu dla islamskich ekstremistów lub innego rodzaju separatystów. To w gruncie rzeczy bardzo smutna konstatacja, pokazująca, jak słaby i nieskuteczny jest system wspierania demokratycznych przemian na świecie.
Zamiast wolności, nowe tyranie
Bilans Arabskiej Wiosny jest więc jednoznacznie negatywny. Miało być więcej wolności i demokracji - a są nowe tyranie i zagrożenia dla swobód obywatelskich. Miało być więcej bezpieczeństwa i stabilności w regionie - a zamiast tego mamy tam dzisiaj najkrwawszą od dekad wojnę domową (Syria), destabilizację wielu krajów (Libia, Jemen, Egipt, Irak, Mali) i dramatyczny wręcz rozrost struktur islamskich ekstremistów, działających pod szyldem Al-Kaidy. Eksperyment rewolucyjny na Bliskim Wschodzie nie należy więc z pewnością do udanych.
Czytaj więcej: Syryjska wojna (nie)domowa - ten konflikt będzie się ciągnął latami?
Co czeka Bliski Wschód i Afrykę Północną w najbliższej przyszłości? Nie należy raczej spodziewać się uspokojenia i ustabilizowania sytuacji. Wydarzenia z ostatnich trzech lat obudziły w krajach regionu dawno już niekiedy uśpione demony, które niełatwo dadzą się teraz obłaskawić. Dość wymienić narastający z każdym miesiącem konflikt sunnicko-szyicki, który w wielu przypadkach (jak np. wojny w Syrii czy wydarzeń w Iraku) staje się już dominującym motorem napędowym waśni i kryzysów.
Konflikt na Ukrainie a Bliski Wschód
Jakby tego wszystkiego było mało, obecne gwałtowne ochłodzenie relacji na linii Rosja-Zachód, w kontekście kryzysu na Ukrainie, może tylko jeszcze bardziej zaognić sytuację na Bliskim Wschodzie. Szansa na opanowanie konfliktów w tej części świata istniała tylko i wyłącznie przy założeniu, że wielcy możni tego świata - USA, Rosja, Chiny, Europa - będą w miarę zgodnie i wspólnie działać na rzecz stabilizacji sytuacji i zakończenia wojen, toczących się między Maghrebem a Mezopotamią. Obecnie perspektywy takiego zgodnego współdziałania dramatycznie zmalały, co stawia w ponurej perspektywie przyszłość konfliktów w Syrii, Jemenie czy też stabilizację sytuacji w Libii lub Egipcie. Bliski Wschód zawsze był swoistym probierzem światowej geopolityki, obecnie jednak reguła ta nabiera nowych, jeszcze bardziej pesymistycznych kontekstów.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.