ŚwiatTrzy lata Arabskiej Wiosny. Kryzys ws. Krymu dodatkowo skomplikuje sytuację na Bliskim Wschodzie?

Trzy lata Arabskiej Wiosny. Kryzys ws. Krymu dodatkowo skomplikuje sytuację na Bliskim Wschodzie?

Mijają właśnie trzy lata od chwili, gdy wiosną 2011 roku cały świat z sympatią i nadzieją patrzył na wydarzenia rozgrywające się w świecie arabskim. Jednak optymizm wywołany upadkiem kolejnych dyktatur dawno przepadł. Sytuację w regionie mogą dodatkowo skomplikować spięcia na linii Zachód-Rosja wokół odległego Krymu. Tylko zgodne działanie "możnych tego świata" - USA, Rosji, Chin, Europy - dawało bowiem szansę na stabilizację na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.

Trzy lata Arabskiej Wiosny. Kryzys ws. Krymu dodatkowo skomplikuje sytuację na Bliskim Wschodzie?
Źródło zdjęć: © AFP | Ali Nasser
Tomasz Otłowski

14.03.2014 08:07

Wielkie oczekiwania, wywołane szybkimi i burzliwymi przemianami Arabskiej Wiosny w takich krajach jak Tunezja czy Egipt, mieszały się z obawami o przyszłość regionu, podsycanymi wojnami w Libii, Jemenie, a później także Syrii. Generalnie dominowały jednak optymistyczne oceny sytuacji, analitycy i komentatorzy wieszczyli już nawet kolejną światową "falę demokratyzacji", tym razem obejmującą wreszcie Bliski Wschód. Region wiecznie niespokojny i niestabilny, wręcz endemicznie dotknięty plagami konfliktów i wojen, gdzie demokracja i prawa człowieka zawsze były w istocie jedynie pustymi sloganami, niewypełnionymi konkretną treścią.

Niestety, te nadzieje i optymizm rozwiały się równie szybko, jak się pojawiły. Już po kilku miesiącach od obalenia dyktatur w Tunezji, Libii i Egipcie - a więc jeszcze w 2011 roku - stało się jasne, że pozbycie się dotychczasowych tyranów i autokratów niekoniecznie musi prowadzić do zmian na lepsze. Okazało się, że wszędzie tam, gdzie wszczęto rewolucje pod hasłami walki o demokrację, prawa oraz wolności człowieka i obywatela lub po prostu o godne życie, rodzi się groźba nowej dyktatury. Dyktatury tym bardziej niebezpiecznej, że opartej o fundamentalizm religijny i odwołującej się w sferze ideologii do haseł konserwatywnie interpretowanego islamu, które - ku zgrozie większości opinii publicznej na Zachodzie - okazały się jednak być bliskie znacznemu odsetkowi populacji krajów objętych Arabską Wiosną.

Bardzo szybko wyszło również na jaw, że tak w Libii, jak i później w Syrii, za wybuch otwartego, zbrojnego konfliktu z władzami odpowiadają głównie ugrupowania islamskich ekstremistów, powiązanych z Al-Kaidą. W toku walk z siłami rządowymi islamiści pokazali się tam jako najważniejszy i najsprawniejszy element zbrojnej opozycji, bez którego powodzenie całej rewolucji (jak np. miało to miejsce w Libii) nie byłoby możliwe. Nawet tam, gdzie szczęśliwie udało się uniknąć otwartego, krwawego wewnętrznego konfliktu zbrojnego na pełną skalę - w Tunezji i Egipcie - pozycja polityczna, znaczenie i zdolności operacyjne islamskich fundamentalistów i terrorystów wzrosły w krótkim czasie w sposób znaczący.

"Skradzione" owoce rewolucji

Dzisiaj wiadomo już, że islamskie ugrupowania ekstremistyczne po prostu "skradły" owoce autentycznych, oddolnie i spontanicznie zorganizowanych masowych protestów społecznych, dążąc do realizacji własnych celów politycznych, czyli przejęcia pełni władzy w państwie i przekształcenia go w kalifat, rządzony według tradycyjnych reguł islamskich. Najpełniej widać to na przykładzie Egiptu, gdzie milionowe nierzadko demonstracje na kairskim Placu Tahrir, organizowane wiosną 2011 roku, nie miały żadnych związków z islamistami ani tym bardziej odniesień do ich wizji programowych czy postulatów politycznych. Kiedy jednak reżim Hosniego Mubaraka przeszedł do historii, to właśnie islamiści - zarówno "umiarkowani" Bracia Muzułmanie, jak i nieprzejednani, "antysystemowi" salafici - okazali się lepiej zorganizowani i bardziej przygotowani do działań w warunkach swobody politycznej. Ich zwycięstwo wyborcze, najpierw parlamentarne, później w elekcji prezydenckiej, odniesione zostało przy tym głównie dzięki głosom mieszkańców
konserwatywnej prowincji. Konserwatywny islam okazał się bliższy Egipcjanom w czasach politycznego chaosu i niepewności, niż abstrakcyjne hasła o demokracji, prawach człowieka itp.

W tym właśnie momencie w najpełniejszy sposób ujawniło się to, przed czym ostrzegali już dawno temu niektórzy badacze świata islamu i eksperci, a co zostało jednak zepchnięte na margines publicznej debaty o Bliskim Wschodzie i zastąpione hurraoptymistycznymi tezami o demokracji w wydaniu zachodnim jako panaceum na wszelkie bolączki tego regionu. Okazało się bowiem - i było to odkrycie bardzo bolesne dla wielu ludzi na Zachodzie - że w krajach arabskich (czy szerzej: muzułmańskich) demokracja i swobody polityczne mogą wynieść do władzy, przy pomocy kartki wyborczej, siły polityczne o jednoznacznie antydemokratycznym i antywolnościowym charakterze. Co gorsza, może się to zdarzyć w nawet tak bardzo pozornie "zwesternizowanych" krajach, jak Egipt lub Tunezja. W tym kontekście aż strach pomyśleć, jakie siły polityczne mogłyby dojść do władzy w wyniku wolnych wyborów np. w Arabii Saudyjskiej lub Jordanii. W Egipcie ostatecznie to armia musiała wziąć sprawy w swoje ręce, zawieszając "na czas nieokreślony" swobody
demokratyczne, w celu obrony kraju przed "teokratyczną dyktaturą" Bractwa Muzułmańskiego. Wydarzenia w Egipcie, Tunezji, a ostatnio także w Syrii, jasno uświadomiły decydentom i ekspertom zachodnim, że demokracja nie zawsze i nie wszędzie jest jednak lekiem na całe zło. W odniesieniu do Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej może bowiem być wygodnym i szybkim narzędziem wynoszącym w legalny sposób do władzy islamskich ekstremistów, chcących budować swoje religijne systemy społeczno-polityczne w opozycji do modelu zachodniego.

W trzy lata od wybuchu Arabskiej Wiosny nie słychać już więc nawoływań do demokratyzacji Bliskiego Wschodu za wszelką cenę. Mało kto potępia już np. wojskowy reżim w Algierii, trzymający od 20 lat żelazną ręką tamtejszych islamistów, czy też króla Maroka, niechętnego prawdziwym reformom wolnościowym. Nikt także nie kwestionuje niedemokratycznych systemów władzy w krajach Zatoki Perskiej. Układ geopolityczny, jaki wyłonił się z chaosu Arabskiej Wiosny, jest bowiem zatrważająco wyraźny i jednoznaczny - im więcej demokracji, wolności i swobód, tym większe zagrożenie polityczne i militarne ze strony islamskich radykałów. I na odwrót - im bardziej autorytarne są rządy i systemy polityczne w danym kraju, tym mniejsze pole do popisu dla islamskich ekstremistów lub innego rodzaju separatystów. To w gruncie rzeczy bardzo smutna konstatacja, pokazująca, jak słaby i nieskuteczny jest system wspierania demokratycznych przemian na świecie.

Zamiast wolności, nowe tyranie

Bilans Arabskiej Wiosny jest więc jednoznacznie negatywny. Miało być więcej wolności i demokracji - a są nowe tyranie i zagrożenia dla swobód obywatelskich. Miało być więcej bezpieczeństwa i stabilności w regionie - a zamiast tego mamy tam dzisiaj najkrwawszą od dekad wojnę domową (Syria), destabilizację wielu krajów (Libia, Jemen, Egipt, Irak, Mali) i dramatyczny wręcz rozrost struktur islamskich ekstremistów, działających pod szyldem Al-Kaidy. Eksperyment rewolucyjny na Bliskim Wschodzie nie należy więc z pewnością do udanych.

Czytaj więcej: Syryjska wojna (nie)domowa - ten konflikt będzie się ciągnął latami?

Co czeka Bliski Wschód i Afrykę Północną w najbliższej przyszłości? Nie należy raczej spodziewać się uspokojenia i ustabilizowania sytuacji. Wydarzenia z ostatnich trzech lat obudziły w krajach regionu dawno już niekiedy uśpione demony, które niełatwo dadzą się teraz obłaskawić. Dość wymienić narastający z każdym miesiącem konflikt sunnicko-szyicki, który w wielu przypadkach (jak np. wojny w Syrii czy wydarzeń w Iraku) staje się już dominującym motorem napędowym waśni i kryzysów.

Konflikt na Ukrainie a Bliski Wschód

Jakby tego wszystkiego było mało, obecne gwałtowne ochłodzenie relacji na linii Rosja-Zachód, w kontekście kryzysu na Ukrainie, może tylko jeszcze bardziej zaognić sytuację na Bliskim Wschodzie. Szansa na opanowanie konfliktów w tej części świata istniała tylko i wyłącznie przy założeniu, że wielcy możni tego świata - USA, Rosja, Chiny, Europa - będą w miarę zgodnie i wspólnie działać na rzecz stabilizacji sytuacji i zakończenia wojen, toczących się między Maghrebem a Mezopotamią. Obecnie perspektywy takiego zgodnego współdziałania dramatycznie zmalały, co stawia w ponurej perspektywie przyszłość konfliktów w Syrii, Jemenie czy też stabilizację sytuacji w Libii lub Egipcie. Bliski Wschód zawsze był swoistym probierzem światowej geopolityki, obecnie jednak reguła ta nabiera nowych, jeszcze bardziej pesymistycznych kontekstów.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)