Trwa ładowanie...
d1s4j4x
17-07-2008 06:14

Trzech muszkieterów rusza na boiska

Rząd Platformy powierzył organizację mistrzostw Euro 2012 trzem nieznanym szerzej biznesmenom. Ich specjalności to petrochemia, hazard i telekomunikacja.

d1s4j4x
d1s4j4x

Czy była to – jak zapewniano – prawdziwa infekcja krtani, czy raczej choroba dyplomatyczna? Tak czy inaczej nagła przypadłość szefa UEFA, który dwa tygodnie temu wizytował Polskę, stała się wiadomością dnia. Dlaczego Michel Platini nic nie mówi? Czy to oznaka dezaprobaty? Czy grozi nam odebranie imprezy? Czy zostanie przeniesiona do Włoch? Albo może do Hiszpanii, która także ogłosiła pełną gotowość? Dziennikarze mnożyli pytania, a szef UEFA milczał jak grób. Po zakończeniu wizyty Europejska Federacja Piłkarska wydała tylko lakoniczny komunikat. „UEFA pozytywnie ocenia ostatnie miesiące przygotowań do Euro 2012 w Polsce. Uważa, że projekt jest zarządzany profesjonalnie, zgodnie z najlepszymi wzorcami, w ścisłej współpracy z ekspertami UEFA”.

Zegar tyka. Do mistrzostw w Polsce i na Ukrainie zostało mniej niż cztery lata. Decyzja, że zawody zostaną rozegrane właśnie nad Wisłą i Dnieprem, zapadła półtora roku temu. To była sensacja. Jedną z trzech największych imprez sportowych świata dostały kraje, w których nie ma ani stadionów, ani autostrad, ani szybkiej kolei, ani zaplecza sportowego.

Przez ostatnie miesiące specjalnie się to nie zmieniło. Warszawski Stadion Dziesięciolecia, gdzie ma być rozegrany mecz otwarcia, to wciąż hałda gruzu. A w Gdańsku, w miejscu, gdzie ma stanąć nowoczesny stadion Baltic Arena, rosną chaszcze.

Rząd zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą i terminy zostaną dotrzymane. Opozycja zapowiada, że lada dzień światło dzienne ujrzy raport PiS o przygotowaniach do mistrzostw, który nie zostawi suchej nitki na ekipie PO.

d1s4j4x

A ta zdecydowała się na eksperyment niemający precedensu w najnowszej historii polskiego sportu.

Ustrzeleni przez łowców głów

Organizacją mistrzostw ma się zająć założona przez Ministerstwo Sportu spółka PL.2012. Jej władze nie zostały obsadzone zasłużonymi działaczami sportowymi ani funkcjonariuszami partyjnymi. Ani nawet pociotkami polityków. Zorganizowanie największego, najważniejszego i najbardziej skomplikowanego przedsięwzięcia po 1989 roku rząd powierzył trzem nieznanym szerzej biznesmenom, których wytypowała firma headhunterska.

Marcin Herra, Andrzej Bugucki i Rafał Kapler – szefowie PL.2012 – to typowe białe kołnierzyki, dzieci wielkich korporacji. Nie potrafią się poruszać w labiryntach polityki, za to tajemnice komputerowych arkuszy kalkulacyjnych mają w jednym palcu. Eksperyment wydaje się tym bardziej ryzykowny, że żaden z menedżerów nie ma doświadczenia w organizowaniu imprez masowych.

Marcin Herra przez całe zawodowe życie był związany z branżą petrochemiczną. Andrzej Bogucki to elektronik, ostatnio szefował firmie związanej z hazardem. CV Rafała Kaplera to przede wszystkim praca w firmie telekomunikacyjnej.

d1s4j4x

Przyjmując rządową propozycję, Herra, Bogucki i Kapler podjęli wyzwanie, którego nie wymagałby od nich żaden koncern. Spółka PL.2012 jest odpowiedzialna nie tylko za koordynację i nadzór nad budową stadionów czy ośrodków szkoleniowych. W swoich zadaniach ma także stworzenie całej infrastruktury transportowej (drogi, lotniska, koleje), bazy hotelowej dla kibiców, systemu bezpieczeństwa i łączności, a nawet zabezpieczenia medycznego.

Od lania do prezesowania

– Oczywiście, że jest ryzyko porażki. Ale każdym ryzykiem można zarządzać – uśmiecha się Marcin Herra, prezes PL.2012. Ten wysoki, szczupły blondyn o ciepłym uśmiechu ma zaledwie 34 lata. Skończył prawo na Uniwersytecie Gdańskim, ale nigdy nie myślał, by zostać adwokatem czy sędzią. – Nie byłem zainteresowany, studia prawnicze dają świetną podstawę do pracy w wielu innych zawodach – mówi „Przekrojowi” Herra.

Pierwszą pracę podjął jeszcze na studiach. Zatrudnił się na stacji benzynowej, gdzie nalewał paliwo do baków samochodów. – To był przypadek. Chciałem dorobić, a na stacji pracuje się na zmiany, więc mogłem dostosować godziny pracy do studiów – opowiada. Stacja należała do Rafinerii Gdańskiej (dziś Grupa Lotos)
. Student Herra nie mógł przypuszczać, że to w tym koncernie zrobi zawodową karierę. Bardziej niż kodeksami interesował się marketingiem. W połowie lat 90. ta dziedzina biznesu stała w Polsce na amatorskim poziomie, zwłaszcza w firmach mających korzenie w PRL. Po zakończeniu studiów Herra nie miał więc kłopotów z pracą. Dostał ją w spółce córce Rafinerii Gdańskiej. Pierwsze stanowisko: młodszy referent do spraw marketingu. Tak zaczęła się typowa kariera w wielkiej korporacji: starszy referent, kierownik, dyrektor operacyjny. Gdy w 2002 roku prezesem Grupy Lotos został Paweł Olechnowicz, zaproponował Herze stanowisko prezesa spółki córki koncernu odpowiedzialnej za utrzymanie i rozbudowę sieci stacji
benzynowych.

d1s4j4x

Jako prezes Herra odniósł spory sukces – Grupa Lotos przejęła (o co starał się też konkurencyjny Orlen) polską sieć stacji Esso należącą do amerykańskiego giganta Exxon Mobile (koncern wycofał się w Polski). Transakcja opiewała na 278 milionów złotych. Lotos budował też nowe stacje. Ich liczba zwiększyła się z 22 w roku 2002 do 120 w roku 2005.

Centrala doceniała zaangażowanie młodego menedżera. Ze spółki córki został przeniesiony do spółki matki. Zamiast bieżącej walki o klienta Herra zajmował się analizami międzynarodowego rynku paliw, opracowywaniem strategii poszukiwawczo-wydobywczych, kontaktami z zagranicą. Od kursu MBA znacznie ciekawszy był roczny trening menedżerski w centrali holenderskiego Shella w Hadze. – Fantastyczne doświadczenie. Trafiłem do międzynarodowego zespołu pracującego nad przełomowymi projektami, między innymi nowatorskimi turbinami gazowymi napędzanymi dwutlenkiem węgla – mówi Herra. – Wróciłem do kraju. Zadzwonił telefon. To był headhunter. Spotkałem się z nim. Potem było spotkanie z ministrem sportu. Miałem kilka dni do namysłu – opowiada Herra. Na pytanie, dlaczego przyjął tak trudną i ryzykowną propozycję, zawiesza głos. – Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało górnolotnie, ale zaproponowano mi coś, co może zmienić cały kraj. Wyzwanie jest wielkie, to prawda. Ale ja nie lubię nudy w pracy – przekonuje.

Od ministerstwa dostał jedno zapewnienie: ma całkowicie wolną rękę w doborze podwładnych. Firmy headhunterskie znów miały co robić. Spośród kilkunastu kandydatur Marcin Herra wybrał dwóch zastępców. – Liczyły się wyłącznie kompetencje – zapewnia.

d1s4j4x

Dwa dni do namysłu

Rafał Kapler jest o rok młodszy od Herry. W 1998 roku skończył Szkołę Główną Handlową, potem podyplomowe studia na Politechnice Warszawskiej. Ma też oczywiście dyplom MBA. – Podczas studiów przez rok byłem kierownikiem działu farb i lakierów w supermarkecie budowlanym. Może nie była to wielka fucha, ale doświadczenie w zarządzaniu personelem okazało się bardzo przydatne. Zwłaszcza że kierowałem ludźmi o bardzo różnym poziomie – opowiada Kapler. Gdy skończył studia, poszedł do Ery, operatora telefonii komórkowej. Trafił do zespołu przygotowującego kontrakty na budowę sieci telekomunikacyjnej (centrale, nadajniki, maszty). Stamtąd przeszedł do działu zajmującego się usługami za pomocą SMS. – Razem z TVN przygotowywałem pierwszą edycję „Big Brothera”, gdzie widzowie głosowali na kandydatów za pomocą telefonów komórkowych – opowiada. Pracę w Erze zakończył na stanowisku szefa kluczowego działu zakupów technologii sieciowych.

Pod koniec 2004 roku dostał nową propozycję. Igor Chalupec, świeżo wybrany prezes PKN Orlen, wietrzył kadry i poszukiwał młodych menedżerów. Kapler został dyrektorem biura zakupów. To było olbrzymie wyzwanie, ale Kapler się sprawdził. Po roku objął najważniejsze (po prezesie) stanowisko w każdej firmie petrochemicznej – dyrektora do spraw zakupów surowców. Jakby tego było mało, Kaplerowi podlegał też kontroling całego koncernu oraz jego informatyzacja. – Zasiadałem też w radach nadzorczych spółek powiązanych z Orlenem, czyli czeskim Unipetrolu i polskim Anwilu – opowiada.

Zarówno Herra, jak i Kapler zapewniają, że choć pracowali w tej samej branży naftowej, nigdy się nie poznali, a pierwszy ich kontakt miał już miejsce w PL.2012. – Gdy usłyszałem w radiu, że dostaliśmy organizację Euro 2012, natychmiast pomyślałem, że fantastycznie byłoby pomóc w tym przedsięwzięciu. I natychmiast o tym zapomniałem – opowiada Kapler. Minęło kilka miesięcy. W styczniu tego roku wyjechał z rodziną na narty. Oczywiście nie wyłączył komórki. Zadzwonił headhunter. – Następnego dnia po powrocie z urlopu miałem rozmowę w ministerstwie. Dostałem dwa dni do namysłu – wspomina.

d1s4j4x

Tyle samo czasu dostał Andrzej Bogucki. Ma 55 lat, jest najstarszy z szefów PL.2012 i jako jedyny doświadczył pracy w państwowym przedsiębiorstwie. Elektronik z wykształcenia, po studiach pracował w fabryce samochodów FSO na Żeraniu. – Wdrażałem produkcję poloneza. Miałem przygotować cyfrowe sterowanie procesami technologicznymi. Przygotowałem, ale na końcu zabrakło kasy na główny komputer. Całe przedsięwzięcie wzięło w łeb, a wydane pieniądze poszły w błoto – opowiada Bogucki. Po odejściu z FSO były wyjazdy na kontrakty w Iraku, a gdy upadła komuna, próba własnego biznesu – Bogucki założył niewielką firmę instalującą centralki telefoniczne w biurach. Interes nie szedł rewelacyjnie, więc propozycja amerykańskiego koncernu GTECH była bardzo atrakcyjna.

GTECH to największa na świecie firma oferująca elektroniczne systemy do gier losowych. Od 1991 roku obsługuje Totalizator Sportowy – dostarcza terminale do wypełniania kuponów i zapewnia obsługę informatyczną. – Do GTECH-u szedłem jako zwykły inżynier – mówi Bogucki. Ale korporacja potrzebowała także menedżerów. Już po kilku latach był szefem GTECH-u na Europę Wschodnią. – Fascynująca branża. Ja do dziś nie rozumiem, dlaczego ludzie grają – uśmiecha się. Jako jedyny z szefów PL.2012 przyznaje, że praca w wielkiej korporacji zużywa. – Byłem zmęczony, praca przestała mi się podobać. Postanowiłem zrobić sobie przerwę – mówi. Odszedł w 2005 roku. Wakacje trwały dwa lata.

Aż wreszcie zadzwonił telefon... Jakimi kryteriami kierowały się firmy doradztwa personalnego, pozostanie tajemnicą. W każdym razie szefowie PL.2012 zapewniają, że nie wysyłali żadnych sygnałów, iż szukają pracy przy Euro.

d1s4j4x

– Taki projekt robi się w Polsce raz na sto lat. Za mojego życia drugiego takiego nie będzie. Propozycja była zbyt kusząca – mówi Bogucki. Wszyscy trzej biznesmeni przyznają, że nie są szczególnymi kibicami piłki. Herra trenował szczypiorniaka, Bogucki lekką atletykę, Kapler jest instruktorem żeglarstwa. Jak jeden mąż przekonują, że współpracuje się im wspaniale i że mistrzostwa muszą się udać. – Mam nadzieję, że nie przypłacę tego zawałem – uśmiecha się Bogucki.

Wałówka na batalię

Na razie spółka PL.2012 jest w fazie organizacji. Ogłosiła przetargi m.in. na wynajem samochodów dla pracowników oraz dostawę materiałów biurowych i artykułów spożywczych. Za ponad 120 tysięcy złotych organizatorzy mistrzostw kupili do biura 342 pudełka herbaty, 3,5 tysiąca pudełek mleka, 400 litrów soków owocowych i 350 kilogramów cukru. Ma to starczyć na 19 miesięcy.

Miejmy nadzieję, że za 19 miesięcy nie będzie już po herbacie.

* Igor Ryciak*

d1s4j4x
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1s4j4x
Więcej tematów