Trzeba reagować na to, co się stało na Białorusi
Istnieje polityczna i moralna potrzeba reakcji na to, co wydarzyło się na Białorusi w związku z niedzielnym głosowaniem, bo są poważne przesłanki, by sądzić, że prezydent Aleksander Łukaszenka i jego ludzie "przystąpią do rozprawy z białoruską opozycją" - ocenił szef klubu PiS Ludwik Dorn.
Według oficjalnych wyników niedzielnego głosowania na Białorusi, do parlamentu nie wybrano żadnego z przeszło stu kandydatów opozycji, a Łukaszenka uzyskał przeszło 77-procentowe poparcie dla swego projektu zmian w konstytucji, które pozwolą mu ubiegać się o trzecią kadencję. Obserwatorzy OBWE ogłosili w poniedziałek, że w wyborach i w referendum "w znacznym stopniu" nie spełniono norm demokratycznych.
Istnieją poważne przesłanki, że nastąpi po tym referendum zaostrzenie kursu wobec białoruskiej opozycji, że Łukaszenka i jego ludzie przystąpią do rozprawy z białoruską opozycją, być może nawet środkami twardszymi niż dotychczas. Stąd polityczna i moralna potrzeba reakcji na to, co tam się stało, zarówno w wymiarze europejskim, wewnątrz Polski (...) PiS będzie tak reagować - oświadczył Dorn na konferencji prasowej w Sejmie.
Z kolei wiceprezes partii Marek Jurek dowodził, że w zaistniałej sytuacji zarówno Polska, jak i wszystkie siły w Europie, które uznają prawo Białorusi do odrębnego bytu państwowego i do demokracji, powinny zintensyfikować kontakty z opozycją białoruską i poparcie dla niej.
Jak zaznaczył Dorn, współpraca z białoruską opozycją jest "stałą linią" PiS. Jurek przypomniał, że PiS na mocy formalnej umowy stale współpracuje z opozycyjnym Białoruskim Frontem Narodowym.
Marek Jurek poinformował też, że PiS chce, żeby Unia na rzecz Europy Narodów, czyli jego frakcja w Parlamencie Europejskim, otworzyła swoje biuro informacyjne w Mińsku. Tłumaczył, że o działalności PE należy informować w Mińsku, ale równocześnie, że trzeba informować polską i inne europejskie społeczeństwa, o tym co dzieje się na Białorusi. Zadeklarował, że PiS szczególnie będzie zwracać uwagę na przestrzeganie praw polskiej mniejszości na Białorusi.
Z kolei poseł PiS Piotr Krzywicki, który obserwował białoruskie wybory z ramienia OBWE, opowiadał, że w lokalach wyborczych były m.in. obficie zaopatrzone bufety, w których ceny były niższe niż gdziekolwiek indziej.
Jak mówił, ani jego, ani jego towarzyszy z misji OBWE nie dopuszczono do obserwowania liczenia głosów. Na początku wyjęto te karty do głosowania, które były niewykorzystane, zaczęto je liczyć, przekładać. Spytaliśmy, ile jest tych kart. Wtedy człowiek, który, nie wiem, czy był przewodniczącym komisji, ale sprawiał wrażenie szefa, zareagował bardzo gwałtownie. Powiedział, żeby się nie wtrącać (...) i kazał nam w tym kącie, w którym nas wcześniej posadzono, zostać (...) siedzieliśmy 10 metrów od tego stołu, przy którym odbywało się liczenie głosów - relacjonował.
Krzywicki przyznał, że obserwatorzy mieli wątpliwości, czy "dalej uczestniczyć w tej farsie", czy opuścić lokal wyborczy. Postanowili jednak zostać. Zaznaczył też, że pod różnymi pozorami wykreślano zwłaszcza popularnych kandydatów opozycji z list wyborczych, na dwa, trzy dni przed wyborami.