Trump może rozpocząć największy od dekad program zbrojeń w USA. Tylko skąd weźmie na to pieniądze?
• Nowy prezydent obiecywał największy od dekad program zbrojeń
• Chce znacząco wzmocnić wszystkie rodzaje sił zbrojnych USA
• Będzie miał jednak wielki problem ze sfinansowaniem ambitnych planów
• Ostrożne szacunki mówią o minimum 250-300 mld dol. dodatkowych pieniędzy
• Trump może zwiększać deficyt, ale na dłuższą metę to krótkowzroczna polityka
16.11.2016 | aktual.: 16.11.2016 15:29
Donald Trump większość swojej kampanii oparł na wizji "Ameryki w ruinie", do czego miały doprowadzić ośmioletnie rządy Baracka Obamy. Urzędującemu prezydentowi dostało się niemal za wszystkie grzechy świata, a jednym z fundamentów retoryki ekscentrycznego miliardera były oskarżenia o osłabienie sił zbrojnych i bezpieczeństwa militarnego USA.
Rzeczywiście od 2013 r. amerykańskie wojsko podlegało mechanizmowi automatycznych cięć budżetowych (tzw. sekwestracja), bo republikanie i demokraci nie potrafili dogadać się w Kongresie w kwestii ich finansowania. Redukowane siły lądowe docelowo miały osiągnąć najniższy stan liczebny od 1940 r. (450 tys. w 2018 r.), najniższa od 100 lat jest również liczba okrętów US Navy. Arsenał jądrowy jest przestarzały, a wiele programów modernizacyjnych nie postępuje w tempie, jakiego oczekiwałoby wielu wojskowych.
Jednak retoryka Trumpa nie do końca jest prawdziwa. Liczebność to nie wszystko, co słusznie wskazywał Obama w debacie z Mittem Romneyem w 2012 r. mówiąc, że amerykańska armia ma też mniej koni i bagnetów niż kiedyś. Jego administracja sumarycznie przeznaczyła na obronność więcej pieniędzy niż ekipa George'a W. Busha, który przecież rozpętał wojny w Afganistanie i Iraku. Mało tego, obecny budżet Pentagonu jest większy - po uwzględnieniu inflacji i siły nabywczej - niż w szczytowym okresie rządów Ronalda Reagana, który z wielkich zbrojeń uczynił idée fixe swojej prezydentury.
Wydaje się zatem, że problem leży nie w wielkości sum przeznaczanych na wojsko, ale sposobie ich wydatkowania. A z tym Pentagon często ma kłopoty, na potęgę marnotrawiąc ogromne kwoty.
Ambitne plany
Dla Trumpa nie ma to większego znaczenia, bo w jego opinii najlepszym remedium na wszystkie problemy Pentagonu jest jeszcze głębsze sięgnięcie do kieszeni. Poza tym według "Forbesa" miliarder ma podobnie jak prezydent Reagan wierzyć, że państwowe wydatki na zbrojenia są najlepszym kołem zamachowym gospodarki. Dlatego jeszcze w kampanii wyborczej roztoczył wizję największego od dziesięcioleci programu zbrojeniowego. Obiecywał m.in. zwiększyć liczebność sił lądowych o 60-90 tys. żołnierzy, marynarkę wojenną rozbudować do 350 okrętów, a siły powietrzne wzmocnić dziesiątkami dodatkowych samolotów. Jednocześnie zapowiadał modernizację arsenału jądrowego oraz rozbudowę obrony antyrakietowej.
Amerykańscy eksperci już policzyli, ile to może kosztować. Według ostrożnych szacunków - dodatkowe 250-300 mld dol. w ciągu czterech lat trwania prezydentury Trumpa. Niektórzy jednak popuścili wodze fantazji i ocenili - zakładając, że miliarder pozostanie w Białym Domu na drugą kadencję - że w ciągu dekady Pentagon miałby otrzymać nawet 1 bln dol. więcej niż zakładała administracja Obamy.
Nic zatem dziwnego, że na wieść o zwycięstwie Trumpa akcje amerykańskich koncernów zbrojeniowych - głównych beneficjentów planów nowego prezydenta - poszły w górę. Tu zaczynają się jednak schody, bo wszyscy zastanawiają się, skąd wziąć pieniądze na realizację tak ambitnych zamierzeń.
Kłopoty z budżetem
Ekipie Obamy, która przejmowała rządy w apogeum kryzysu finansowego, udało się postawić amerykańską gospodarkę na nogi i zbić deficyt z prawie 1,5 bln dol. w 2009 r. do ok. 0,6 bln dol. w 2016 r. Ale sytuacja finansowa USA wciąż daleka jest od ideału, dług publiczny przekracza 103 proc. PKB, a Trump musi jeszcze znaleźć środki na obiecaną w kampanii wielką obniżkę podatków.
Co prawda miliarder twierdzi, że sfinansuje zbrojenia pieniędzmi, które uzyska z racjonalizacji wydatków Pentagonu, zredukowania niepotrzebnej biurokracji, zwiększenia efektywności, likwidacji niepotrzebnych programów itp. Jednak według analityków zaoszczędzone kwoty będą kroplą w morzu potrzeb.
Branżowy serwis Defence News wskazuje ponadto, że zdobycie dodatkowych pieniędzy w Kongresie wcale nie będzie łatwą sprawą. Teoretycznie powinno być odwrotnie, bo Partia Republikańska utrzymała przewagę w obu izbach parlamentu. Jednak Trump będzie musiał walczyć z "fiskalnymi jastrzębiami" (czyli zwolennikami utrzymania dyscypliny budżetowej) w łonie własnego ugrupowania.
Poza tym przewaga republikanów w Senacie stopniała na tyle, że demokraci będą teraz mogli blokować mównicę i paraliżować prace izby (tzw. filibustering), co z pewnością wykorzystają jako kartę przetargową w negocjacjach dotyczących kształtu budżetu federalnego.
- Rozbudowa armii przy jednoczesnej obniżce podatków będzie mieć ogromy wpływ na deficyt. Aby zrobić jedno i drugie, trzeba najpierw znieść limity wynikające z Budget Control Act (prawo wprowadzające mechanizmy automatycznych cięć - przyp. red.) - mówi cytowany przez Defence News Mark Cancian, ekspert Center for Strategic and International Studies. - W Kongresie będzie silna chęć zniesienia tych limitów, dojdzie więc do starcia z "fiskalnymi jastrzębiami" - przewiduje.
Cancian przypominał przy tym los Ronalda Reagana, na którego Trump tak często się powołuje. Reagan też forsownie rozbudowywał siły zbrojne kosztem powiększania deficytu. Jednak mało kto pamięta, że później był zmuszony podnosić podatki aż 11 razy, by zasypać dziurę budżetową. Dziś nowy prezydent staje przed niemal takim samym dylematem.