Śmierć Pawła Adamowicza: "Musimy być silniejsi niż ten atak nienawiści"
"Gdy stałam tam i słuchałam, jak mówi, że Gdańsk jest dobry i szczodry, że jest najlepszym miastem na świecie, pomyślałam: Jak super, że ja tu jestem!". rozmawiam z Małgorzatą Piontke, dziennikarką, która prowadziła niedzielne Światełko do Nieba, które skończyło się tak tragicznie.
18.01.2019 | aktual.: 18.01.2019 21:51
Jeden z twoich ostatnich wpisów na Facebooku to zaproszenie na Światełko do Nieba, w tamtą niedzielę.
Tak, to był mój trzeci raz z Orkiestrą. Potem, po tym wszystkim nawet zastanawiałam się, co z tymi wpisami zrobić. Ale zostawiłam, tak jak jest.
Jak sobie wyobrażałaś ten dzień w niedzielę rano?
Byłam szczęśliwa, że organizatorzy poprosili mnie o poprowadzenie koncertu Gdańsk dla Orkiestry. Bardzo lubię tę inicjatywę, uważam, że to jest jeden z najszczęśliwszych dni w roku w Polsce. Zawsze przed takimi wydarzeniami towarzyszy mi stres, ale szłam tam z radością. Na miejscu zawsze jest wyjątkowa atmosfera, wszyscy się uśmiechają. Wszystko miało być tak jak zawsze.
Czyli?
Zaczęliśmy o godzinie 15 występami zespołów i licytacjami. Na Targ Węglowy przychodziło coraz więcej ludzi i można powiedzieć, że to nas uskrzydlało. Spływały kolejne informacje o tym, ile na WOŚP zebrał Gdańsk.
Aż do momentu kulminacyjnego.
To miało być nasze przedostatnie wejście, po Światełku do Nieba miała wystąpić gwiazda wieczoru, zespół Varius Manx. Przygotowywaliśmy się za sceną i przyjechał pan prezydent, przyszedł się z nami przywitać.
Jaki był tego wieczoru?
[po raz pierwszy podczas naszej rozmowy Małgorzata uśmiecha się]
Uśmiechnięty, jak zawsze. Żartował. Organizatorom nawet "dostało się" za złą pogodę. Pan prezydent pytał, kto jest za to odpowiedzialny. Pośmialiśmy się i weszliśmy razem na scenę. Potem… to się działo bardzo szybko.
[Tu Małgorzata zawiesza głos i milczy długą chwilę]
Przywitaliśmy wszystkich, a mimo złej pogody było mnóstwo ludzi. Oddałam prezydentowi mikrofon i zaczął swoje przemówienie. Gdy stałam tam i słuchałam, jak mówi, że Gdańsk jest dobry i szczodry, że jest najlepszym miastem na świecie, pomyślałam "Jak super, że ja tu jestem!". Prezydent skończył przemawiać, wzięłam od niego mikrofon i powiedziałam "Dziękujemy panie prezydencie". Teraz, gdy to wszystko analizuję, to wydaje mi się, że ten mężczyzna przebiegł za mną, z bocznego wejścia…
Kiedy zorientowałaś się, że coś jest nie tak?
Teraz, gdy wiem, co się wydarzyło, to mogę powiedzieć, że zorientowałam się bardzo późno. Gdy stał po środku sceny i miał ręce w górze.
Czyli już po tym, jak zaatakował.
Tak. Kompletnie nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło. Najpierw myśleliśmy, że to jakiś pijany człowiek, który chce się popisać. Po kilku sekundach zauważyłam w jego ręku nóż. To, co pamiętam, to totalny paraliż i jakaś taka cisza. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje i jak mamy się zachować. Trzeciemu prowadzącemu ten mężczyzna wyrwał mikrofon i powiedział te słowa do publiczności. Organizator krzyczał "odsuwajcie się!". Jedno wejście było zatarasowane przez instrumenty, drugie było bardzo daleko, więc staliśmy w miejscu i czekaliśmy na czyjąś reakcję, by ktoś obezwładnił tego człowieka, by już nam nie zagrażał. To trwało bardzo długo, nikt się nie pojawiał. W końcu wbiegł technik, obezwładnił mężczyznę, a właściwie to on sam się położył na tej scenie. I potem pojawili się pracownicy ochrony. Gdy już poczułam, że jest bezpiecznie, zauważyłam, że na drugim końcu sceny siedzi pan prezydent.
Siedzi?
Tak, jeszcze wtedy siedział. Widziałam, że ktoś przy nim jest. Myślałam, że może zasłabł, może się źle poczuł. Przychodziło mi do głowy milion myśli. A potem… Nie jestem w stanie tego zapomnieć. Cały czas widzę przed oczami, jak prezydent osuwa się na ziemię. Kierownik sceny zaczął zdzierać z niego ubranie, rozrywać koszulę i zaczął reanimację. Pamiętam, że widzę tę porwaną kurtkę. Wtedy zrozumiałam, że on zaatakował prezydenta.
Co wtedy działo się wokół?
Organizator poprosił nas, żebyśmy jeszcze zostali, żebyśmy poinformowali ludzi zebranych na koncercie. Do dziś nie wiem, jak ja to zrobiłam.
Co im powiedziałaś?
Że to już koniec i prosimy o zrobienie miejsca karetce. Pod sceną działy się straszne sceny, asystent prezydenta czuł się bardzo źle, ludzie płakali. Trwała reanimacja. Ale cały czas mieliśmy nadzieję, że się uda.
Jak ten dzień się dla ciebie skończył?
Przyjechała policja, zabezpieczano ślady, spisywano zeznania organizatorów. Więc zdecydowaliśmy, że już pójdziemy. Pojechałam do domu.
Jak się czułaś?
Czułam totalną dezorientację. Z jednej strony ulgę, że jestem bezpieczna, a z drugiej ogromny szok. To nie powinno się wydarzyć, nie w tym miejscu, nie w czasie Światełka do Nieba. Gdy wszyscy się cieszą, przychodzą, żeby się dzielić radością i dobrem. Ja do tej pory w to nie wierzę. Wydaje mi się cały czas, że to się nie wydarzyło. Koleżanki i koledzy z mediów zaczęli dzwonić i pisać. To już było za dużo, musiałam wyłączyć telefon. To była noc czuwania, spływały wieści ze szpitala.
Nad ranem udało mi się zasnąć.
Każdy z nas chciał wierzyć, że wydarzy się cud. Mimo tego, co wiedzieliśmy.
Myśleliśmy, że na pewno jeszcze jest nadzieja. Ale została podana najgorsza informacja. I to było straszne.
Dostałaś od kogoś wsparcie?
Tak, to niesamowite, że odzywają się nie tylko bliscy znajomi i przyjaciele, ale także ludzie, z którymi nie rozmawiałam od lat. Poczułam to też, gdy zobaczyłam, jak Gdańsk zareagował na śmierć prezydenta. Byłam na placu Solidarności , gdzie układano serce ze zniczy i wiem, że to, co powiedział na scenie, to nie były słowa rzucane na wiatr. To była prawda. Widziałam relację z Europejskiego Centrum Solidarności, ludzi stojących po kilka godzin, by tylko podejść do trumny, ukłonić się i wyjść. To jest ogromna siła i mam nadzieję, że to nie zniknie za dwa dni. Że to zostanie, chociaż tu, w Trójmieście. Żeby ta śmierć nie poszła na marne, by tak po prostu codziennie być dla siebie nawzajem życzliwym. To wymaga wysiłku, pewnej pracy, ale musimy mieć to w pamięci.
Dużo się teraz mówi o Gdańsku podkreślając jego otwartość.
Spotkałam się teraz z kilkoma osobami, które przyjechały przed paroma dniami do Gdańska i podkreślają, że to miasto jest wyjątkowe. Teraz na wszystkich ulicach czuć smutek, nigdy jako wspólnota tak nie czuliśmy. Niesamowite jest to poczucie lokalnej przynależności, umiejętność takiej szybkiej reakcji, jednoczenia się.
Miasto zorganizowało pomoc psychologów dla każdego, kto czuje, że potrzebuje jej w związku z tą tragedią. Myślisz, że z niej skorzystasz, czy poradzisz sobie sama?
Organizatorzy koncertu już następnego dnia spytali mnie, czy tego nie potrzebuję. Na razie robiłam wszystko, by jak najmniej siedzieć i o tym rozmyślać, ale czuję, że będzie to potrzebne. Staram się pracować normalnie i przydać się do czegoś i w tych ważnych dla Trójmiasta dniach choć trochę spełnić misję dziennikarską, ale wydaje mi się, że sobie z tym nie poradzę. Nie mogę spać, nie znikają te obrazki z niedzieli.
Myślisz, że jeszcze kiedyś poprowadzisz Światełko do Nieba?
Myślałam już o tym. Na początku towarzyszył mi strach, nie wiedziałam, czy jestem w stanie poprowadzić jeszcze jakąkolwiek masową imprezę. Ale wydaje mi się, że musimy być silniejsi, niż ten atak nienawiści. I kontynuować to, co robiliśmy. WOŚP to tak niesamowita inicjatywa, ze trzeba być ponad wszystko i dalej to robić. I myślę, że jeśli taka okazja się nadarzy, to ja też dam radę.
Małgorzata Piontke, jest dziennikarką Radia Eska Trójmiasto i, podobnie jak autorka tego wywiadu, nie urodziła się w Gdańsku, ale żyje w nim i czuje się dziś gdańszczanką bardziej, niż kiedykolwiek.