Rosja stanowczo reaguje na obecność NATO na Bałtyku. Okręty odwiedzają teraz Gdynię
Zespół okrętów wojennych NATO zawinął do portu w Gdyni. W jego skład wchodzi polska fregata ORP "Gen. K. Pułaski." Rosjanie bardzo uważnie śledzą każdy ruch okrętów. Polska może stracić możliwość uczestnictwa w operacjach morskich NATO, jeśli nie zmodernizuje Marynarki Wojennej.
Pojawienie się zespołu okrętów NATO na Bałtyku wywołało natychmiastową reakcję floty rosyjskiej. Dowództwo w Kaliningradzie poinformowało, że siły Floty Bałtyckiej śledzą każdy ruch okrętów Sojuszu w celu "zapewnienia szybkiej odpowiedzi na wypadek potencjalnych incydentów lub wypadków". Rosjanie ujawnili, że w stanie gotowości są grupy uderzeniowe okrętów, baterie rakiet obrony wybrzeża i samoloty marynarki wojennej.
Tymczasem 6 okrętów NATO wpłynęło do portu w Gdyni. Jednostką flagową jest amerykański niszczyciel rakietowy USS "Gravely". Wizytę w Polsce składają także okręty z Hiszpanii, Niemiec, Turcji i Wielkiej Brytanii. Do zespołu należy jedna z dwóch fregat pływających pod biało-czerwoną banderą ORP "Gen. K. Pułaski".
Okręty odwiedzające obecnie Gdynię stanowią jeden z dwóch stałych zespołów jednostek NATO patrolujących rejon północnego Atlantyku – SNMG1. To element sił szybkiego reagowania Sojuszu, a zadaniem okrętów jest nie tylko kontrola szlaków morskich, ale także zwalczanie okrętów podwodnych i wspieranie sił lądowych.
Bez fregat Polska straci pozycję w NATO
Stałe zespoły okrętów NATO składają się z niszczycieli i fregat. Polska ma tylko dwie jednostki zdolne do uczestnictwa w tych operacjach i są to przestarzałe już fregaty rakietowe klasy Oliver Hazard Perry. Oba okręty, ORP "Gen. K. Pułaski" i ORP "Gen. T. Kościuszko", pozostają w służbie już prawie od 40 lat. Na początku wieku Amerykanie wycofali je ze służby i przekazali Polsce. Pomimo wieku i starzejącego się wyposażenia, Marynarka Wojenna musi utrzymać obie fregaty w aktywnej służbie, gdyż bez nich straci możliwość uczestnictwa w ważnych operacjach morskich NATO.
Stąd pomysłem na "odmłodzenie" floty miał być zakup dwóch wycofanych już ze służby, jednak nowocześniejszych od "Pułaskiego" i "Kościuszki" australijskich fregat typu Adelaide. Dyskusja na temat wad i zalet tego zakupu trwała przez ponad dwa lata, lecz premier Mateusz Morawiecki wstrzymał transakcję latem 2018 r.
Odpowiedzią na te braki nie będzie też okręt ORP "Ślązak", który pierwotnie miał być fregatą, lecz obecnie jest jedynie patrolowcem. Trwająca od 18 lat budowa kosztowała już ponad 1,1 mld złotych. Okręt, który nie przeszedł jeszcze wszystkich prób, nadal nie wszedł do służby w Marynarce Wojennej. "Ślązak" wyposażony jednak jedynie w 3 działka, 4 wyrzutnie rakiet plot. krótkiego zasięgu i 4 karabiny maszynowe, nie będzie miał wielkiej wartości bojowej, a jego wyposażenie w nowoczesne systemy uzbrojenia wymagałaby wielkich nakładów.
Nowoczesne fregaty kosztują fortunę
Nowoczesne fregaty, których potrzebuje Polska, kosztują setki milionów euro. Na przykład cena norweskiej jednostki klasy "Nansen" wynosi ok. 500 mln euro. Jeszcze droższe są niemieckie fregaty klasy "Sachsen". Koszt każdej z tych jednostek szacowany jest na ok. 700 mln euro. Z kolei USA zrezygnowały z tej klasy okrętów na rzecz mniejszych jednostek nowego typu "Littorial", które nie tylko posiadają najnowocześniejsze wyposażenie, ale także są trudniejsze do wykrycia przez wroga.
Podobnie jak w przypadku nowoczesnych samolotów, cena okrętu wojennego przede wszystkim zależy od jakości uzbrojenia i systemów elektronicznych, w tym radarowych i komunikacyjnych. Dlatego współczesne fregaty stanowią nie tylko ważny element walki o kontrolę nad szlakami handlowymi, ale także są włączane w wielowarstwowe systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Dla polskich marynarzy, służących w gałęzi sił zbrojnych uważanej za najbardziej zaniedbywaną przez kolejne rządy, takie nowoczesne okręty długo jeszcze pozostaną jedynie w sferze marzeń.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl