Łukasz Warzecha: list otwarty do min. Bartłomieja Sienkiewicza
Szanowny Panie Ministrze Sienkiewicz. Mam dla Pana pewną radę. Żeby odgrywać twardego szeryfa, który chce chronić zwykłych ludzi, trzeba mieć do tego warunki. Pan ich nie ma - pisze Łukasz Warzecha w najnowszym felietonie dla WP.PL.
22.08.2013 | aktual.: 22.08.2013 17:41
Czytaj także wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Po pierwsze - nie ma ich Pan osobiście. Nie jest Pan Rudolphem Giulianim ani Williamem Brattonem, który na początku lat 90. postawił na nogi zdegenerowaną nowojorską policję. Pan jest kawiarnianym dandysem, który dzięki bliskości do obozu władzy został ministrem spraw wewnętrznych. Jest Pan człowiekiem wybitnie inteligentnym i błyskotliwym, zna się Pan na służbach specjalnych i polityce międzynarodowej, ale te cechy absolutnie nie wystarczą, żeby robić z siebie szeryfa. Przeciwnie nawet - w niektórych sytuacjach mogą sprawiać, że się w takiej roli wygląda śmiesznie. I Pan niestety w tę właśnie stronę zmierza z ogromną konsekwencją.
Po drugie - nie ma Pan warunków w sensie środków do osiągnięcia celów. Bo z kim Pan chce szeryfa odgrywać? Z polską, pożal się Boże, policją? No, owszem, może starczy jej sił, żeby zrealizować kilka Pańskich zleceń, motywowanych głównie piarowym zapotrzebowaniem tonącej w zastraszającym tempie władzy. Może zrobi Pan jakąś akcję przeciwko kibicom, wsadzi Pan tego czy owego, którego w końcu trzeba będzie i tak z aresztu wypuścić, bo prokuratura nie będzie w stanie uściubić dowodów na skonstruowanie aktu oskarżenia, który by się trzymał kupy. Może zamknie Pan jakiegoś kolejnego wyhodowanego pracowicie przez ABW internetowego ekstremistę, na którego trzeba chuchać i dmuchać przez pół roku, zanim napisze na Facebooku, że chciałby zabić prezydenta. Ale od tego, Panie ministrze, do bycia twardym szeryfem, jeszcze tyyyyyle albo i więcej.
Jest Pan erudytą, więc pewnie zna Pan historię dwóch wspomnianych przeze mnie wcześniej osób. Z nich dwóch Giuliani był politykiem, Bratton policjantem i to ten ostatni tak naprawdę przywrócił Nowy Jork ludziom. Ten pierwszy chciał przypisać sobie większość zasług i panowie się rozstali. Tyle że Pan nie jest ani jednym, ani drugim. Nie jest Pan ani policjantem, rozumiejącym, czego potrzeba ludziom, aby czuli się bezpieczniej, ani nie jest Pan Giulianim, choćby dlatego, że nie ma Pan swojego Brattona i mieć go Pan nie będzie. Polska policja to struktura do tego stopnia zdegenerowana, że próżno wśród najwyższych szarż szukać choćby kandydata na pół Brattona. A gdyby nawet taki był, nigdy nie zostałby komendantem głównym. A gdyby nawet został, to po kilku miesiącach stare wilki by go zjadły. Albo popełniłby seryjne samobójstwo. Ale polskiego Brattona nie będzie, bo policja w takim kształcie, w jakim istnieje od 1990 r., nie jest już w stanie stać się służbą naprawdę chroniącą obywateli. To wymagałoby w zasadzie
zbudowania jej niemal od zera na nowo.
Mimo to przypomnę Panu, za co nowojorczycy pokochali Williama Brattona, przybysza spoza ich miasta, potem szefa policji metra w NYC, a na koniec szefa całego NYPD. Nie za to, że walczył z jakąś grupą ekstremistów (choć ich nie brakowało). Nie za to, że na konferencji prasowej z marsową miną numer 12 zwracał się do jakichś marginalnych pseudonazistów "Idziemy po was!" Gdyby Bratton działał tak, jak Pan działa, Giuliani wykopałby go ze stołka po dwóch tygodniach, a ludzie zabiliby go śmiechem.
Bratton został ukochanym szeryfem nowojorczyków, bo zajął się tym, co ich najbardziej męczyło: obdartusami, którzy wymuszali kasę na skrzyżowaniach, myjąc szyby brudnymi ścierami, menelami, którzy zaanektowali miejskie parki, ulicznymi handlarzami narkotyków, terroryzującymi sąsiedztwo. Wprowadził słynną zasadę "zero tolerancji" z tym, że jej znaczenie jest u nas niemal zawsze fałszywie rozumiane. Oznaczało to bowiem nie tylko wyciągnięcie wniosków z zasady wybitej szyby. Przypomnijmy - mówi ona, że jeżeli gdzieś pojawi się jedna zbita szyba i nie będzie reakcji, wkrótce cała okolica zostanie zdemolowana. Wniosek z tego, że policja ma reagować na drobiazgi, co przełoży się na spadek także poważniejszej przestępczości. Nowy Jork jest dowodem, że ta zasada się sprawdza. Polska także jest na to dowodem, tyle że odwrotnym.
Zasada "zero tolerancji" działała także w drugą stronę i oznaczała: zero tolerancji dla policjantów łamiących prawo i niewypełniających swoich zadań. Bratton doskonale rozumiał, że tylko w ten sposób zbuduje się zaufanie obywateli do policji wśród obywateli, bez którego nie ma dobrej współpracy, a bez współpracy nie ma skutecznej prewencji. Pan tego, zdaje się, kompletnie nie rozumie. Nie interesuje Pana zagadnienie zaufanie ludzi do policji. W 2012 r. policji ufało w sumie 65 proc. Polaków. Moim zdaniem to porażka tej instytucji, jeśli wziąć pod uwagę, że to podstawowa służba, mająca zapewniać obywatelom poczucie bezpieczeństwa. Wiele amerykańskich służb policyjnych umieszcza na swoich samochodach motto protect and serve, czyli "chronić i służyć". Jadąc ostatnio przez Czechy z zaskoczeniem dostrzegłem, że to samo hasło widnieje na samochodach tamtejszej policji (oczywiście w czeskiej wersji: Pomáhat a chránit), a posługuje się nim zapewne wiele innych służb policyjnych w Europie.
Powie Pan, że na policyjnym aucie można umieścić dowolny napis i nic to nie znaczy. Dla mnie to jednak charakterystyczne, że w Polsce po 1989 r. to światowe policyjne motto nie pojawiło się w żadnej formie. I to wiele mówi, bo polska policja nie rozumiała i nie rozumie nadal, że ma służyć obywatelom, a Pan swoimi infantylnymi pokrzykiwaniami na konferencjach prasowych utwierdza policyjne przekonanie o tym, że celem nie jest pomaganie ludziom, ale tępe i bezmyślne egzekwowanie przepisów. Polski policjant nie jest przyjacielem, ale potencjalnym wrogiem, często aroganckim, chamskim i wulgarnym. Teraz wie od Pana, że ma gonić kiboli i „faszystów”. Inne sprawy może mieć w zasadzie gdzieś, byle statystyk nie zawalał, bo potem może się nimi pochwalić niedorzecznik Sokołowski. A najlepszym sposobem na niezawalanie statystyk jest nieprzyjmowanie zgłoszeń od ludzi i spławianie ich jak się da. Mechanizm prosty i sprawdzony. Aby się dowiedzieć, jaka jest różnica między policyjnymi statystykami a faktycznym poziomem
przestępczości, wystarczy sięgnąć po badania wiktymizacyjne, prowadzone od lat m.in. przez prof. Siemaszkę.
Mówiąc szczerze, niedobrze mi się robi, gdy słyszę Pana kolejne deklaracje, po kogo to Pan idzie, kto ma się bać, kogo Pan będzie siłą socjalizował i kto dostanie policyjną pałą przez grzbiet. Jeśli Pan jest szeryfem, to wyłącznie odpustowym. Od Brattona i Giulianiego dzielą Pana lata świetlne, a o tym, czego boją się Polacy, ma Pan takie pojęcie jak nuworysz, siedzący w chronionej przez prywatną firmę willi za trzymetrowym płotem. No, ale w końcu czego można oczekiwać po ministrze sypiącego się rządu, który klajstruje rzeczywistość taśmą klejącą?
* Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL*