Transporty z armatkami na granicy. Tak będą odpierać ataki migrantów
Sytuacja na wschodzie Polski coraz trudniejsza. Jest coraz zimniej, a ludzi w lasach wciąż tysiące. Tym bardziej szokuje, że służby mają zamiar używać armatek wodnych.
- W ostatnich trzech tygodniach sytuacja na granicy uległa zmianie. Mniej interwencji, mniej wezwań do potrzebujących pomocy migrantów w lesie. Widać, że niewiele osób przedostaje się przez zapory, jakie stanowią tysiące mundurowych wysłanych na linię graniczną. Ci, którym uda się przejść przez granicę, natychmiast są wywożeni na białoruską stronę - relacjonuje Magda, która woli nie wyjawiać swojego nazwiska. W mediach społecznościowych prowadzi akcje pomocowe jako #zbiorkiMagdy.
Magda wraz z rodziną angażuje się w pomoc migrantom uwięzionym w lasach na pograniczu polsko-białoruskim, koordynuje działania pomocowe. Wydaje także materiały instruktażowe dla wolontariuszy, którzy często w kontaktach z ukrywającymi się w lesie cudzoziemcami muszą wykazać się znajomością zasad pierwszej pomocy medycznej.
Ludzi w lasach jest coraz więcej, ale dostęp do nich jest utrudniony. - Jeszcze trzy tygodnie temu wracaliśmy do domu z terenów przygranicznych umordowani, ale z przekonaniem, że nasza pomoc uratowała ludzi, że komuś pomogliśmy, że przywracaliśmy człowieczeństwo. Ci ludzie nie tylko dzięki nam mogli się pożywić, zyskiwali ciepłe śpiwory i suchą odzież, ale mogli też umyć zęby. Pierwszy raz od długiego czasu, bo często nie mieli nawet własnej szczoteczki - opowiada nam kobieta.
Teraz nie ma do nich dostępu nie tylko dlatego, że nie można dostać się do strefy objętej stanem wyjątkowym. Nie może tam przebywać nikt z mediów i osoby niemające meldunku na tym obszarze. Pomoc jest niemożliwa również dlatego, że migrantom nie udaje się wydostać poza ten strzeżony pilnie szpaler. - Wcześniej nasze działania skupiały się na pomocy ludziom, którzy - mieszkając w tym rejonie - starali się łagodzić skutki kryzysu humanitarnego - opowiada kobieta.
Transporty z armatkami
Wieści, jakie przekazują mieszkańcy strefy przygranicznej, niepokoją. Jak zastrzega Magda, do tych sensacyjnych przekazów trzeba oczywiście podchodzić z dystansem, ale nie sposób je lekceważyć.
- Opieramy się na relacjach ludzi. Oni boją się, że w lasach jest już bardzo dużo ciał. Jednak nie byliśmy świadkami takich wydarzeń, o jakich opowiadają ludzie, więc trudno nam przekazywać te wiadomości dalej. Nie ma wątpliwości, że dużo ludzi traci tam życie. O wielu śmierciach jeszcze nie wiemy - mówi, zaznaczając, że w lasach przy polsko-białoruskiej granicy jest "sakramencko zimno".
Relacjonuje także to, co widziała na własne oczy. - Wojskowe transporty, które tu przybyły, prowadziły także armatki wodne. Trudno sobie wyobrazić, jak tym sprzętem w minusowych temperaturach odpierani będą migranci - mówi z goryczą.
Unieruchomili karetkę
Najbardziej przeraża pogarszająca się aura. - Jest bardzo zimno i martwi nas, jak znoszą to uwięzieni w lesie po polskiej i białoruskiej stronie. To przerażające, ale nie możemy już prawie nic dla nich zrobić. Jednak nadal nie poddajemy się, prowadzimy szkolenia pierwszej pomocy dla wolontariuszy. I mamy w pamięci, że są tam wciąż potrzebujący ludzkiej troski, pożywienia, pomocy medycznej - przekonuje.
Zdeterminowanych pomocników nie zniechęcają incydenty, do jakich dochodzi na granicy. - Zdarzają się, niestety, takie przypadki, jaki był ostatnio udziałem mieszkającej w strefie wolontariuszki Ani. Została zatrzymana na drodze przez dwóch zamaskowanych pograniczników, którzy nie chcieli się wylegitymować, zrewidowali jej auto i niszczyli wiezioną przez nią apteczkę , zastraszali i nie chcieli wydać protokołu przeszukania - opowiada nam kobieta.
Wandalizm dotknął też ludzi z organizacji Medycy na Granicy - podczas interwencji w lesie zamaskowani funkcjonariusze spuścili powietrze z kół ich karetki. - To incydenty, które odbierają wiarę w człowieka i zasmucają. Będziemy jednak nadal robić wszystko, by nieść pomoc - mówi Magda.