Transportowali stłoczone i związane zwierzęta
Cztery krowy ze spętanymi racicami, upchane
jak sardynki w niewielkiej ciężarówce miały przejechać blisko 500
kilometrów. Jedna z nich padła, trzy inne trzeba było uśpić -
relacjonuje "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".
Na autostradzie w pobliżu Legnicy koło nie wytrzymało 2,5 tonowego ładunku. Podczas wymiany pękniętego na nowe podjechał radiowóz. Policjanci ujrzeli straszny widok. Jedna z krów - przygnieciona - już nie żyła. Pozostałe siedziały. Z ich nóg poprzecinanych powrozami ciekła krew. Były przerażone.
Trzech bieszczadzkich górali jeździło po Polsce w poszukiwaniu krów do ubojni. Znaleźli je we wsi koło Żar i wieźli do ubojni w małopolskiej Porębie Wielkiej - ponad 500 kilometrów bez postojów.
Transportowanie zwierząt w taki sposób urąga wszelkim zasadom - Jadwiga Hanaszkiewicz, powiatowy lekarz weterynarii z Legnicy nie kryła zdenerwowania.
Kierowca nie miał zezwolenia na transport zwierząt, a auto certyfikatu od weterynarza. Trzy okaleczone krowy zostały pod eskortą policji zawiezione do najbliższej ubojni w Miłkowicach. Kierowca ciężarówki został ukarany tysiązłotowym mandatem - najwyższym, jaki policjanci mogli mu dać na miejscu. On i jego dwaj kompani odjechali na wschód Polski. (PAP)