Tragifarsa w "twierdzy paździerz". Tak władza i opozycja ośmieszają polski Sejm
To było jedno z najdziwniejszych posiedzeń Sejmu tej kadencji. Władza przepychająca w swojej twierdzy ustawę "czyszczącą" sędziów paradoksalnie pokazała swoją słabość, a część opozycji chcąca obalić rząd partyzanckimi działaniami obnażyła głupotę i skończyła w bagażniku. Straż Marszałkowska okazała się być szatniarzem z filmu Barei. Witamy na Wiejskiej.
Dostać się do Sejmu to jak walczyć z Cerberem. Jeśli nie jesteś politykiem albo dziennikarzem, tylko "zwykłym”, "szarym" obywatelem (któremu jak psu buda należy się wejście na teren parlamentu), nie masz na to szans. Z trudem przedrzesz się przez ulicę Wiejską w Warszawie, chyba że zrobisz to rano. Na dzień dobry powita cię setka policjantów i 20-30 policyjnych radiowozów.
Wydostać się z Sejmu - też sztuka. Dziennikarze mają problem, żeby wyjść na obiad w przerwie pracy (do sejmowego bistro wstęp mają tylko uprzywilejowani, którzy zasłużyli na stałą przepustkę) albo na spotkanie obok budynku parlamentu. Nawet jeśli przed Biurem Przepustek, gdzie ustawione są żelazne, wysokie barierki, stoi sześć protestujących przeciwko władzy staruszek, dla Straży Marszałkowskiej to już wystarczający powód, żeby uznać, iż twoje wyjście oznacza najprawdopodobniej wybuch wojny, a co najmniej rewolucji. „Pan ma pretensje do tych pań, nie do nas” – usłyszałem od strażnika-dżentelmena, który nie chciał wypuścić mnie do mieszczącego się 15 metrów od wyjścia sklepu celem zakupienia kanapki. Nie i już. Każde pytanie o powód wprowadzenia kuriozalnych zakazów i ograniczeń kończy się krótkim: „Bo tak”. „Bo tak teraz jest”. „Pan się nie pyta, pan robi, co mówię”.
Szczytem absurdu było odebranie przez strażnika dziennikarzom przy wyjściu papierowej, jednorazowej legitymacji. Powód zarekwirowania dokumentu? "Bo tak dziś musimy".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Sprawy nie ułatwiają zwolennicy opozycji – pod egidą Obywateli RP – którzy od rana do wieczora koczują przed zabarykadowanym Sejmem. Co prawda w ciągu dnia są to niewielkie grupki liczące po 30-40 osób, ale i tak traktowane są one jako element stanowiący potencjalne zagrożenie. Gwoli sprawiedliwości, często nie bez podstaw – to podczas tego posiedzenia Sejmu jakiś rozemocjonowany i raczej średnio zrównoważony gość wdarł się na teren Sejmu i zamalował sprayem mur, licząc pewnie na dożywotnią chwałę.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Tego typu partyzantka jest absolutnie niedopuszczalna, a kuriozalne jest to, iż z tak zachowujących się ludzi część polityków opozycji próbuje robić bohaterów i męczenników. Równie dobrze można by było tym sposobem wedrzeć się na teren z niebezpiecznymi narzędziami. Teoretycznie i tak było to możliwe – jednym z największych absurdów tygodnia, jeśli nie roku, było nielegalne wwiezienie w bagażniku dwóch działaczy Obywateli RP na teren Sejmu przez posłanki należące do koła Ryszarda Petru. Po tym zdarzeniu Straż Marszałkowska… zaczęła sprawdzać samochód każdego parlamentarzysty (!), który chciał dostać się swoim pojazdem na teren miejsca pracy.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
„Nie drzyj się, lewacki chamie”
Gdy rozmawialiśmy o tym incydencie z posłami Nowoczesnej, a więc byłymi kolegami Ryszarda Petru, niektórzy z nich zanosili się od śmiechu. Drwią ze swojego dawnego lidera. Ale w większości przytomnie komentują: – Rysiek zrobił prezent Jarosławowi, przecież PiS tylko czeka na takie okazje. To jest żenada, nie opozycja. Tak nie wolno robić!
PiS korzysta z wystawianej piłki. Podczas gdy cała Polska mówi o „akcji bagażnik”, partia rządząca idzie jak taran i przepycha kolejną już nowelizację ustawy, która ostatecznie przeora Sąd Najwyższy.
Odpowiedzialny za tę operację na wciąż żywym, choć podupadającym już organizmie wymiaru sprawiedliwości prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz jest kolejnym uosobieniem groteskowości polskiej polityki. Członek egzekutywy PZPR w peerelowskiej prokuraturze w Krośnie jest dziś człowiekiem mającym wyczyścić Sąd Najwyższy z sędziów związanych z systemem, z którym kilkadziesiąt lat temu on sam się zblatował. To, że twarzą reformy sądownictwa w Polsce jest Stanisław Piotrowicz, jest ciosem w twarz dla wszystkich ludzi dawnej „Solidarności”. "Liściem" wymierzonym w przyzwoitość.
Sam Piotrowicz zapewne dzisiejszej opozycji anty-PiS najchętniej by się pozbył, wysłał do pierwszej lepszej "Berezy Kartuskiej". Kto obserwował w czwartek trwające 10 godzin obrady Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, której przewodniczy Piotrowicz, wie, o czym mowa. Podczas pracy nad poprawkami do ustaw zmieniających wymiar sprawiedliwości dochodziło do awantur, ograniczania możliwości wypowiedzi posłom opozycji do 30 sekund, wyłączania mikrofonów itd. Kiedy któryś z polityków PO lub Nowoczesnej decydował się wejść w polemikę z przewodniczącym komisji, natychmiast spotykało go głośne: „Nie drzyj się!” z ust pewnej słynnej posłanki PiS, nazywanej profesorem. Znanej z tego, że oponentów zwykła wyzywać od „bydła” i „lewackich chamów”.
Po godz. 1 w nocy, z czwartku na piątek, prokuratorowi Piotrowiczowi udało się zakończyć „prace”. Resztę nocy nad poprawkami pracowali legislatorzy, a w piątek rano odbywa się już II czytanie i głosowania.
Za chwilę będzie po wszystkim. Obywatelskie protesty – skuteczne jeszcze rok temu – dziś już na niewiele się zdadzą. Sądy zostaną niemal całkowicie podporządkowane władzy wykonawczej.
Tydzień po obchodach 550-lecia polskiego parlamentaryzmu Sejm zamienił się w paździerzową twierdzę. Bareja i Monteskiusz przewracają się w grobach.