Tragedia na sankach w Warszawie. Relacja świadka. "Wszyscy byliśmy wstrząśnięci"

- Rodzina chłopaka była w szoku. Chyba nie do końca wiedzieli, co się dzieje. Chciałem tym ludziom pomóc, więc podjąłem próbę reanimacji - mówi nam pan Łukasz, który był na miejscu wypadku 12-letniego chłopca. Nastolatek, zjeżdżając na sankach, uderzył głową w ławkę. Trafił do szpitala, w którym zmarł.

Wypadek na sankach na Górce Szczęśliwickiej. Co działo się na miejscu?
Wypadek na sankach na Górce Szczęśliwickiej. Co działo się na miejscu?
Źródło zdjęć: © WP

Pan Łukasz razem z żoną i dziećmi wybrał się w sobotę na sanki na Górkę Szczęśliwicką w Warszawie.

- Najpierw zatrzymaliśmy się właśnie w tym miejscu od ul. Włodarzewskiej. Było tam bardzo dużo osób, około setki. Oceniliśmy jednak, że jest zbyt stromo, zbyt niebezpiecznie. Poszliśmy z dziećmi na drugą stronę. Parę razy pozjeżdżały, było zimno, więc szybko zdecydowaliśmy o powrocie do domu - opowiada w rozmowie z WP.

Kiedy jego dzieci, pod opieką żony, postanowiły zjechać ostatni raz, on ruszył już w kierunku wyjścia z parku. Kierował się w stronę miejsca, w którym doszło do tragicznego wypadku.

Wypadek na górce. "Rodzina była w szoku"

- Już po drodze słyszałem osoby rozmawiające o tym zdarzeniu. Mówili, że coś się stało młodemu chłopakowi. Nie było jednak nagle nikogo tam, gdzie wcześniej widziałem tłumy. Wszyscy się rozeszli, jakby uciekli. Chłopiec leżał za ławką, obok byli chyba jego rodzice oraz najprawdopodobniej jego młodszy braciszek - mówi nam pan Łukasz. Wspomina, że wokół nastolatka było mnóstwo krwi.

- Rodzina chłopaka była w szoku. Chyba nie do końca wiedzieli, co się dzieje. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, od wypadku minęło już co najmniej kilka minut, a nikt nie podął się jeszcze reanimacji nastolatka. Chciałem tym ludziom pomóc, więc rozpocząłem resuscytację. Jestem po kursach pierwszej pomocy - mówi mężczyzna.

Pan Łukasz reanimował 12-latka, oczekując przybycia pogotowia ratunkowego. - Kiedy zabierali go na noszach, wróciłem do żony i dzieci - relacjonuje.

- Wiele razy byłem szkolony z pierwszej pomocy. Ale nikt nigdy nie szkolił mnie z tego, jak zapanować nad ludźmi, którzy chcą pomóc bliskiej osobie, ale nie do końca wiedzą, jak to zrobić - dodaje jeszcze nasz rozmówca. Na koniec przyznaje: - Sam też bardzo to przeżyłem. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci.

Zmiany na miejscu wypadku. Usunięto ławkę, w którą uderzył nastolatek

- Chcemy szybko zabezpieczyć to miejsce - ale uwaga, nie po to, by można było jeździć bezpiecznie, tylko wręcz odwrotnie, by uniemożliwić w tym miejscu jazdę na sankach - wyjaśniła nam Monika Beuth-Lutyk.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (687)