Trafił do więzienia za recenzję muzyczną
13 lutego 1982 roku Stanisław Danielewicz opublikował na łamach „Dziennika Bałtyckiego” recenzję muzyczną, której pierwsze litery akapitów układały się w hasło: WRONA skona. Ten żart z Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego kosztował go 9 miesięcy i 13 dni aresztu oraz zwolnienie z pracy.
13.02.2011 | aktual.: 13.02.2011 16:10
Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego powstała 12 grudnia 1981 roku późnym popołudniem na posiedzeniu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego. Miała sprawować władzę w czasie stanu wojennego, którego wprowadzenie ogłoszono następnego dnia. Na jej czele stał gen. Wojciech Jaruzelski.
Wkrótce na ulotkach i murach zaczęły pojawiać się hasła: „13 grudnia 1981 zabito twoją wolność. PZPR WRON”, „WRON PZPR, Hunta Precz”, „Orła WRONa nie pokona”, „WRON won”, „WRONa skona”.
35-letni dziennikarz muzyczny Stanisław Danielewicz, który współpracował z „Dziennikiem Bałtyckim” także postanowił wyrazić swój sprzeciw wobec sytuacji politycznej. W swojej stałej rubryce „Echa muzyki młodzieżowej” zamieścił recenzję płyty „Incognito” Amandy Lear. Pierwsze litery akapitów recenzji: W ubiegłym…, Rozum…, Oto jednak…, Niemniej…, Amanda…, Skoro…, Kto wie…, Oto one…, Na uwagę…, Amanda… – tworzyły hasło: WRONA skona. „Był piątek, a na niedzielę Solidarność planowała wielką manifestację. Atmosfera była jednak ponura, wszyscy przygnębieni, na ulicach stały czołgi, a strajki zdławiono. Moim żartem chciałem podnieść ludzi na duchu i to mi się, jak sądzę, udało” – wspomina dziś w rozmowie z Wirtualną Polską Danielewicz (obecnie właściciel agencji koncertowej i muzyk jazzowy).
Czytelnicy od razu zauważyli hasło i wiadomość o nim przekazywano sobie z ust do ust. „Dziennik Bałtycki” znikał z kiosków. Afera była ciosem dla nowo powołanego redaktora naczelnego gazety Alojzego Męclewskiego (był naczelnym od 2 lutego do 1 marca 1982 roku). Zdenerwowany wezwał Danielewicza do redakcji, oczekując wyjaśnień. Dziennikarz wszystkiemu zaprzeczył, twierdząc że takie ułożenie liter to przypadek. Okazało się także, że gazetę próbowano wycofać z kiosków, ale było już za późno.
Na tym się nie skończyło. Trzy tygodnie później Stanisław Danielewicz został aresztowany. „Postanowiłem zadrwić z komuny, ale liczyłem się z konsekwencjami. W stanie wojennym wszystko było możliwe. Półtora miesiąca wcześniej Ewa Kubasiewicz za napisanie i wydrukowanie jednej ulotki została skazana na 10 lat więzienia”.
Na podstawie wszystkich recenzji muzycznych, które napisał, Danielewicza oskarżono o próbę osłabienia gotowości obronnej PRL i pragnienie wywołania niepokojów społecznych. Zarzucono mu także wyszydzanie i poniżanie naczelnego organu władzy państwowej.
Stanisław Danielewicz twierdził przed Sądem Marynarki Wojennej, że słowa ułożyły się w hasło przypadkiem, że wrona to przecież ptak, który kiedyś umrze a także, że WRON jest organem niekonstytucyjnym. Z opresji wyratowała go ostatecznie opinia profesora literaturoznawsta Józefa Bachórza z Uniwersytetu Gdańskiego a przy tym członka partii. Powołany na biegłego profesor wykazał się przed sądem tupetem i odwagą. W obszernym uzasadnieniu wyjaśniał, że w historii literatury takie rzeczy się zdarzają nawet wieszczom. Na przykład w „Panu Tadeuszu” pierwsze litery kolejnych wersów tworzą nieparlamentarne słowo „d...a”.
Kiedy akt oskarżenia wydawał się coraz bardziej absurdalny („nawet sędziowie wydawali się rozbawieni, kiedy poprosiłem o powołanie biegłego ornitologa”), władza ludowa spróbowała jeszcze jednego sposobu, by ukarać niesubordynowanego dziennikarza. „Po trzeciej ostatniej rozprawie funkcjonariusze nieoczekiwanie zdjęli mi kajdanki i zostawili na ławce w korytarzu Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni na Kamiennej Górze. Była godzina 15 i wszyscy kończyli pracę. Wkrótce zostałem zupełnie sam, bo moi milicjanci też się ulotnili. Siedziałem tak przez trzy godziny i czułem, że to podstęp. Chcieli mnie sprowokować do ucieczki, a wtedy z łatwością skazali by mnie na kilka lat więzienia. Dlatego cierpliwie czekałem, a o 18 zjawili się milicjanci, założyli mi kajdanki i z powrotem zawieźli do aresztu”. Niebawem sprawa została umorzona. Stanisław Danielewicz wziął udział w trzech rozprawach, pomiędzy którymi spędził w więzieniu 9 miesięcy i 13 dni. Wyszedł na wolność tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1982 roku. Potem –
mimo poparcia społecznego – nie mógł znaleźć pracy w żadnej redakcji. Aż do 1989 roku nie ukazał się w Polsce ani jeden jego artykuł.
Marta Tychmanowicz