Tomasz Komenda wpisał go na swoją "czarną listę". Jego pierwszy obrońca odpowiada na zarzuty
Uniewinniony przez Sąd Najwyższy Tomasz Komenda i jego matka zarzucają pierwszemu obrońcy poważne uchybienia. - Taki obraz na pewno zwiększa prawdopodobieństwo wysokiego odszkodowania - mówi Wirtualnej Polsce adwokat Michał Kelm.
Tomasz Komenda obwinia pana jako jedną z osób, przez które przesiedział 18 lat w więzieniu. Czuje się pan winny tego, że skazano niewinnego człowieka?
Nie. To wszystko jest zupełnie inaczej. Tomasz Komenda i jego najbliżsi przeżyli dramat, którego rozmiary rozumiem jak nikt inny, bo przez 8 lat - od 2000 do 2008 roku - powierzali mi swe najtrudniejsze sprawy. Tym bardziej jest mi przykro, że swój słuszny gniew wobec wymiaru sprawiedliwości, kierują teraz również wobec mnie.
Zwłaszcza, że przytaczają dziś nieprawdziwe okoliczności, nie dostrzegając tego, że wszystkie wnioski prokuratury, które doprowadziły do wydania wyroku uniewinniającego Tomasza Komendę są zbieżne z tym, co formułowałem konsekwentnie w toku niemal dekady pracy jako jego obrońca. Przez te wszystkie lata także ponosiłem konsekwencje tej sprawy.
Jakie?
Wykonując obowiązki obrońcy z urzędu Tomasza Komendy przez wszystkie lata procesu byłem jedyną osobą, która - nie będąc powiązana z nim rodzinnie - stała po jego stronie wbrew organom państwa, opinii publicznej i mediom. Spirala nienawiści wobec pana Komendy dotykała wielokrotnie również mnie: otrzymywałem listy z pogróżkami, wyszydzano moich najbliższych, w trakcie przerw w rozprawach obrażano nie tylko Tomasza Komendę, ale i mnie. Nie zniechęciło mnie to, aby przez kilka lat rzetelnie chronić interesów oskarżonego.
Dziś opowiadanie się po jego stronie jest czymś oczywistym. Ale tych wszystkich, którzy mu współczują dziś, nie było przy nim wtedy, gdy w tak nierzetelny sposób został oskarżony. A ja tam byłem. Obecnie, w nowym otoczeniu, Tomasz Komenda i jego matka wskazują na mnie jako współwinnego za niesłuszne skazanie, ale gdy było najtrudniej – a więc nawet po wyroku - darzyli mnie wielkim zaufaniem.
Długo to trwało?
Przez wszystkie te osiem lat byłem dla Tomasza Komendy i jego matki jedynym zaufanym sojusznikiem. Jedynym. Mało kto dziś wie i wspomina, że pan Komenda w trakcie trwania procesu dotyczącego Małgorzaty Kwiatkowskiej został oskarżony o kolejny gwałt i wtedy na prośbę jego matki znów zostałem jego obrońcą. Nie z urzędu.
Powierzyli mi tę sprawę pomimo niekorzystnego dla Tomasza Komendy wyroku Sądu Okręgowego. To ja doprowadziłem do tego, że zapadł wyrok uniewinniający go od popełnienia kolejnego gwałtu, mimo iż w pierwszej instancji został skazany.
Kiedy to zaufanie się skończyło i trafił pan na czarną listę Tomasza Komendy?
Byłem ich bliskim sojusznikiem także po tym, jak zakończyły się wszystkie procesy. Na prośbę Tomasza Komendy uczestniczyłem w przygotowaniu i nagraniu programu telewizyjnego, przygotowanego przez telewizję publiczną. Sam też, upoważniony przez pana Komendę, udzieliłem wywiadu do tej publikacji. Dopiero teraz, po uniewinnieniu, gdy oboje są w innym otoczeniu, przeczytałem w mediach o wyrzutach wobec mnie. I jako doświadczony adwokat-praktyk dobrze to rozumiem w wymiarze taktycznym - taki bowiem obraz na pewno zwiększa prawdopodobieństwo wysokiego odszkodowania.
Tomasz Komenda i jego matka zarzucają panu, że nie przyszedł pan na apelację oraz ogłoszenie wyroku. Nie napisał pan także skargi do Trybunału Praw Człowieka, mimo że o to wnosiła i zabronił jej pan zeznawać.
Fakty są inne. Osobiście uczestniczyłem w większości rozpraw, a zawsze uczestniczyłem w tych kluczowych posiedzeniach sądów wszystkich instancji, w tym sądu apelacyjnego, gdzie osobiście popierałem apelację i wspierałem w wystąpieniu Tomasza Komendę oraz brałem udział w uzupełniającym przesłuchaniu biegłych. Powtórzę: to osiem lat pracy i setki poświęconych temu dni.
Skarga do Trybunału mogła być napisana dopiero po wyczerpaniu krajowej ścieżki procesowej i wszystkich środków odwoławczych. A więc inaczej, niż dziś przedstawia to mama Tomasza Komendy. I kluczowa rzecz – propozycję złożenia takiego wniosku składałem Tomaszowi Komendzie, a on wyraźnie stwierdzał, że tego nie chce. Pełnomocnik po prostu nie może działać wbrew woli swego mocodawcy. To bardzo przykre, że dziś to się przedstawia w sposób niezgodny z faktami.
Dlaczego Tomasz Komenda nie bronił się przed sądem? To była pana decyzja?
Tomasz Komenda skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień w sprawie, co nie znaczy, że został w ten sposób pozbawiony prawa do obrony. Na jego korzyść zeznawało przecież 12 osób, a on sam miałby do powiedzenia tylko tyle, że nie było go w tym czasie na miejscu zdarzenia w Miłoszycach.
Sąd Najwyższy, uniewinniając Komendę, odrzucił zebrane w sprawie dowody. Czy w czasie śledztwa i procesów uważał pan, że dowody były sfabrykowane?
W czasie procesu kwestionowałem wszystkie opinie biegłych, których błędna interpretacja przez sądy doprowadziła do skazania Tomasza Komendy. Wielokrotnie podnosiłem na sali sądowej, że opinia traseologiczna (badanie śladów pozostawionych na miejscu zbrodni - red.) była obciążona wieloma wadami. Przesłuchiwany na rozprawie biegły stwierdził, iż część śladów uzębienia mogła pochodzić od dwóch innych badanych.
Wykazałem w ten sposób, iż ślad ugryzienia w tamtych czasach nie był wiarygodnym dowodem. Pozwoliła na to dopiero technologia 3D, ale ta pojawiła się wiele lat później. Podnosiłem przed sądem opinię innego biegłego, który już podczas pierwszego badania w sposób jednoznaczny stwierdził, iż charakter śladu ugryzienia na piersi denatki nie pozwala na kategoryczną identyfikację sprawcy, a jedynie na wykluczenie danej osoby z kręgu podejrzanych.
Dlaczego sąd nie uwzględnił tak poważnych wątpliwości?
Dziś wydaje się to oczywiste – wola skazania była wszechmocna. Nie odnosiło skutku to, że aby wzmocnić wagę swojej argumentacji, dostarczyłem do sądu uzyskane z Katedry Ortodoncji Akademii Medycznej we Wrocławiu odciski 12 żuchw, które odpowiadały tym samych cechom, jakie wykazywał odcisk żuchwy Tomasza Komendy i mogły pozostawić takie same ślady. Sąd nie wziął tego pod uwagę. Podobnie było z opinią genetyczną.
Śledczy wielokrotnie podkreślali, że to był ważny dowód.
Już w czasie procesu było wiadomo, iż populacyjnie na Dolnym Śląsku żyje kilka tysięcy osób, którzy mają taką sekwencję DNA, jak ujawniona we włosach znalezionych w czapce, która według prokuratury miała należeć do Tomasza Komendy. Metoda ta wówczas nadawała się tylko do wykluczania sprawstwa badanych nią osób, a nie do jego potwierdzania. Ta argumentacja została jednak uwzględniona dopiero w kolejnym procesie, w którym byłem obrońcą z wyboru Tomasza Komendy i dzięki temu został prawomocnie uniewinniony. Dziś się o tym nie wspomina.
Uniewinniając Tomasza Komendę Sąd Najwyższy podważył także wykorzystane do skazania go dowody osmologiczne.
Opinia dotycząca śladów zapachowych również nie mogła być podstawą do wydania wyroku skazującego, bowiem badano próbki, które miały powyżej pięciu lat, a to było niezgodne ze sztuką. Dopuszczono się także innego dyskwalifikującego ją błędu: badania były przeprowadzane przez dwa psy i istniało poważne ryzyko, iż drugi pies, wskazując na konserwę zapachową przygotowaną przez biegłego, identyfikował nie zapach oskarżonego Tomasza Komendy, lecz zapach poprzedniego psa. Zwracałem uwagę na te sprawy, ale sąd to pominął przy ogłaszaniu wyroku. Tak duże było ciśnienie na wydanie jak najsurowszego orzeczenia.
Gdy został pan adwokatem Tomasza Komendy, wierzył pan, że jest niewinny?
Takie przedstawiałem argumenty w postępowaniu dowodowym, bo w procesie sądowym i dla każdego profesjonalnego prawnika to nie wiara, a stan faktyczny jest kluczowy. I tej zasadzie wówczas sąd nie hołdował. Tragedią prawną w tej sprawie jest to, że w procesie pana Komendy - wbrew moim działaniom - nie poszukiwano prawdy o faktycznym sprawcy tej zbrodni. Nie wykorzystano szans prowadzenia dowodów na jego niewinność, jakie - jako wówczas jedyny - przedstawiałem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl