PolitykaTomasz Jędrzejczak: Janusz Piechociński onieśmiela intelektem. Dlatego wygrał?

Tomasz Jędrzejczak: Janusz Piechociński onieśmiela intelektem. Dlatego wygrał?

Co zdecydowało o wygranej Janusza Piechocińskiego, dlaczego posłowie PO będą go naśladować i czy Waldemar Pawlak „wróci” - o tym w wywiadzie dla Wirtualnej Polski mówi „prawa ręka” Janusza Piechocińskiego, Tomasz Jędrzejczak, specjalista od marketingu politycznego. Jak przyznaje żartobliwie Jędrzejczak, gdyby to on kierował sztabem Waldemara Pawlaka, to on dzisiaj by triumfował.

Tomasz Jędrzejczak: Janusz Piechociński onieśmiela intelektem. Dlatego wygrał?
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

20.11.2012 | aktual.: 03.12.2012 22:06

WP: Dominika Leonowicz: Na czym polega fenomen zwycięstwa Janusza Piechocińskiego?

Tomasz Jędrzejczak: To co ciekawe, moi kandydaci wygrywają spektakularnie. Dla niektórych to "mission impossible". Januszowi Piechocińskiego na początku nikt nie dawał szans, ale dzięki determinacji i pracowitości udało się wygrać. Tą kampanią udowodniliśmy, że na polskiej scenie politycznej nie ma zabetonowanych partii politycznych i nie ma liderów, którzy mogą czuć się zawsze pewnie.

WP: Oprócz determinacji i pracowitości, co pomogło wygrać? Co jest nowością w tej kampanii?

Moją zasadą jest to, że każda następna kampania musi być inna, z poprzedniej można skorzystać wyłącznie w 30%. Nowością w kampanii Janusza Piechocińskiego była m.in. strona internetowa WyborywPSL.pl. która dawała pełny obraz kampanii, a wiem również, że obecnie ma dużo czytelników wśród posłów PO. Są ciekawi, jak się taką kampanię prowadzi.

WP: Szykują grunt do wewnętrznej kampanii?

- Dlaczego by nie? Przecież w każdej partii są frakcje. A jeżeli się u nas udało, to dlaczego miałoby się nie udać w innych partiach. Nie tylko ważna jest zewnętrzna kampania wyborcza, ale dla polityków również ważne są kampanie wewnętrzne.

WP: Czy to oznacza, że ktoś w Platformie przymierza się do przejęcia przywództwa?

- Tego nie powiedziałem. Tu nie chodzi nawet o przywództwo w całej Platformie, ale o przywództwo w regionach. A na każdym etapie można stosować te same zabiegi.

WP: Czyli? Co oprócz strony internetowej było jeszcze waszą bronią?

- Mieliśmy też Gazetkę "Ludowiec mówi...", której novum było pokazanie zwykłych ludzi, którzy mieli okazję prezentować swoje pomysły. Dzięki temu wzrastała nam baza ludowców, zaczęliśmy od 500 zakończyliśmy na trzech tysiącach odbiorców. Przekaz docierał nie tylko do liderów, ale i do tzw. dołów, a to te doły w gruncie rzeczy wybrały Janusza Piechocińskiego.

WP: Pojawiają się jednak opinie, że gazetka była za bardzo stronnicza.

- Gazetka nie była stronnicza, była odpowiedzią na "Zielony Sztandar", w której przez długi czas nie było mowy o Januszu Piechocińskim. "Ludowiec mówi..." był więc przeciwwagą dla ludowego Zielonego Sztandaru, który faworyzował Waldemara Pawlaka. Dodatkowo były również numery zjazdowe, które podsumowywały każdy zjazd. Oprócz tego wydawaliśmy gazetkę "Wybory w PSL", które cyklicznie aktualizowały dane o kampanii. I to się ludziom bardzo podobało. Poczuli, że ktoś zabiega o ich poparcie, że zwycięstwo nie należy się komuś jak psu zupa, tylko kandydat musi na to zapracować.

WP: Co się zmieniło w samym Januszu Piechocińskim podczas tej kampanii, czy miał pan również wpływ na jego zachowanie, sposób mówienia itp.? Pytam bo pan prezes znany jest ze swoich merytorycznych acz bardzo licznych dygresji.

- Pracowaliśmy nad tym, żeby mniej mówił "do szuflady". Rzeczywiście jego wiedza o gospodarce, procesach inwestycyjnych jest nieskromnie mówiąc porażająca. Nie znam takiego drugiego polityka. Piechociński zawsze powtarzał, wchodząc do polityki musisz być kimś, żeby wnosić wartość dodaną, a nie żeby w polityce uczyć się życia, a niestety odsetek takich polityków rośnie. WP: Ale jak widać, mówiąc przewrotnie, czasami nadmiar wiedzy może przeszkadzać?

- Rzeczywiście czasami Piechociński onieśmielał ludzi intelektem, co często blokowało rozmówcę. Udało się ocieplić ten wizerunek i pokazać jego prawdziwą twarz. To nie znaczy jednak, że przestał dzielić się swoją wiedzą. Systematycznie przygotowuje rozmaite prezentacje i wysyła je dalej.

WP: I tu chyba wdrożyliście kolejną innowację?

- Dokładnie. Wprowadziliśmy zintegrowane social media, czyli system integracji wszelkich narzędzi marketingowych. Polega to na tym, że wpis na blogu automatycznie przekierowuje się na Twittera, Facebooka, Naszą Klasę. To metoda wrzucenia kamienia do wody, a kręgi roznoszą się coraz szerzej. To przynosi efekty.

WP: Efekty, ale i koszty? Ile was kosztowała ta kampania?

- Niewiele. Koszt paliwa i wydruku, a także nasz czas. Nie mieliśmy żadnego funduszu, żadnego sponsora, nie patrzyliśmy również czy to moje czy twoje pieniądze, choć 90% kosztów ponosił sam kandydat. Jednak łączna suma ma się nijak do budżetów partyjnych kampanii wyborczych.

WP: Zna pan swojego odpowiednika w sztabie Waldemara Pawlaka?

- W sztabie Waldemara Pawlaka było więcej osób. U nas oprócz Janusza Piechocińskiego były tylko dwie, ale i tak udało się być sprytniejszym. Sam Pawlak namawiał do sprytu, żeby "się orientować", a to właśnie ja go posłuchałem.

WP: Jak przebiegała rywalizacja?

- Była rycerska, nie było żadnego kopania się po kostkach.

WP: Widzi pan braki w kampanii Waldemara Pawlaka? Czy gdyby pan kierował jego sztabem, to by wygrał?

- Oczywiście, że tak. (śmiech) Ale teraz nie chcę przyjmować takiej linii "my - oni", teraz jesteśmy tylko "my".

WP: Czy rzeczywiście? Waldemar Pawlak dystansuje się do pomysłów Janusza Piechocińskiego. Jak wyglądają relacje między nimi?

- Te relacje są godne. Oczywiście ostatnie pół roku było trudniejsze, ale zawsze się szanowali. Punktem zwrotnym na pewno był zjazd w świętokrzyskim, gdzie Piechociński porwał salę i publiczność wiwatowała przez kilka minut. To zaniepokoiło Pawlaka.

WP: Piechociński chce współpracy z Pawlakiem, ale co teraz zrobi Pawlak? Na razie wydaje się, że nie jest skory do pomocy.

- Pokonanie urzędującego wicepremiera, w tak zachowawczej partii jaką do tej pory było PSL, to jest rzeczywiście wydarzenie w życiu partii. Stąd też zapewne taka a nie inna reakcja Waldemara Pawlaka. Jednak myślę, że po tym czasie odpoczynku, jaki zapowiedział, wróci i razem z obecnym prezesem będą pracować na rzecz dobra partii, zwłaszcza że w PSL-u nie ma wiele autorytetów.

WP: Czyli nie jest tak, jak niektórzy spekulują, że Waldemar Pawlak wróci, ale tylko po to, by odzyskać władzę?

- Myślę, że nie. Nie wiem ile czasu upłynie, ale wróci, bo jest niezbędny dla Stronnictwa. Pawlak jest najwybitniejszym politykiem PSL-u w ostatnich 20 latach.

WP: Wydaje się, że jego powrót jest również ważny by zachować jedność partii. Pytanie tylko czy będzie chciał się podporządkować nowym regułom Janusza Piechocińskiego?

- Jedność jest zachowana. I nie musi się nikomu podporządkowywać. W PSL-u nigdy nie było i nigdy nie będzie zamordyzmu. PSL jest tak szeroką partią, że można znaleźć sobie swój model funkcjonowania.

WP: A jak już pan powiedział, nie musiałby tego robić, gdyby pana zatrudnił.

- Oczywiście, gdyby mnie zatrudnił, to by wygrał, ale mówiąc na poważnie, dla mnie najważniejsza jest przyjaźń, a Janusz Piechociński jest dla mnie bratnią duszą. I niech się teraz zawstydzi: nie zabrał mnie jeszcze na grzyby!

Rozmawiała Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)