Tomasz Janik: Sąd Najwyższy jak najbardziej mógł. Co z odpowiedzialnością Dudy?
Środowa uchwała Sądu Najwyższego to coś, czego spodziewała się większość prawników, niezależnie od ich politycznych i partyjnych sympatii. Oficjalne i niemal uroczyste potwierdzenie, że ułaskawiać można dopiero po upewnieniu się, czy ktoś w ogóle rzeczywiście popełnił przestępstwo, to w zasadzie formalność. Przeciwnicy tego rozstrzygnięcia (w tym Kancelaria Prezydenta) twierdzą, że sądy (nawet ten najwyższy) nie mogą kontrolować aktów prezydenta. Otóż mogą, jak najbardziej mogą, a pogląd przeciwny chciałoby się, cytując klasyków, nazwać „tylko opinią” - pisze w felietonie dla WP Opinie Tomasz Janik, adwokat i publicysta.
31.05.2017 | aktual.: 01.06.2017 15:43
Burza po orzeczeniu Sądu Najwyższego była nieunikniona. Nabrzmiały do czerwoności polityczny i prawny spór musiał wrócić z nową siłą i to się właśnie stało. Afera gruntowa, wyrok skazujący na karę „bez zawieszenia”, wysocy urzędnicy państwowi, prawo łaski prezydenta, wreszcie orzeczenie najważniejszego sądu w Polsce - to zbyt wiele wątków, aby uchwała Sądu Najwyższego przeszła niezauważona. Orzeczenie to nie jest jednak żadnym „buntem nadzwyczajnej kasty”, nie jest też żadną „ingerencją w sferę ustrojową”. Przewodniczący składu orzekającego, sędzia Jarosław Matras, być może przeczuwając, co się za chwilę wydarzy, wyraźnie wskazywał (i chwała mu za to!), że Sąd Najwyższy ocenia przedstawione mu „zagadnienie prawne” w oparciu o przepisy prawa, tylko w tej materii się porusza i na jej podstawie rozstrzyga (gdyby dla kogoś nie było to jasne).
Pytania, jakie stawiają politycy, to przede wszystkim odpowiedzialność Andrzeja Dudy za zaistniałą sytuację. Platforma Obywatelska kolejny raz rozmarzyła się o Trybunale Stanu dla prezydenta i choć obecnie jest to niemożliwe z przyczyn politycznych, to w przyszłości takiego scenariusza wykluczyć się nie da. I choć, gwoli ścisłości, Sąd Najwyższy nie orzekał wczoraj o jakiejkolwiek odpowiedzialności prezydenta (w szczególności nie stwierdził, że prezydent popełnił przestępstwo, bo i takie głosy się zdarzają), to nie ma wątpliwości, że Duda zrobił coś, do czego nie miał prawa. I chociaż zachowaniu Andrzeja Dudy oficjalnie żadna kwalifikacja prawna nie została w środę nadana, ani tym bardziej jego działanie nie zostało przez nikogo osądzone (poza stwierdzeniem jego nieskuteczności), to jednak po wczorajszym dniu obrona legalności samego aktu łaski jest w zasadzie niemożliwa.
Skoro nie mógł, to nie zrobił
Patrząc jednak na sprawę nieco z przymrużeniem oka, powiedzieć też można, że prezydent wcale nie „ułaskawił” Mariusza Kamińskiego, bo przecież zgodnie ze środowym orzeczeniem, nie mógł tego zrobić. A skoro nie mógł, to nie zrobił. Jaki więc charakter miało działanie Andrzeja Dudy i czym w istocie było? W ramach porady prawnej pro bono mogę zasugerować obronę poprzez powoływanie się na ogólnikowość konstytucyjnego przepisu i tym samym niejasność stanu prawnego (każda taka wątpliwość działa, jak wiadomo, na korzyść podsądnego).
Skoro trzech sędziów Sądu Najwyższego w lutym zdecydowało, że sprawa ta „budzi poważne wątpliwości co do wykładni prawa” i wymaga przekazania do rozpoznania aż siedmiu kolegom, to również sam prezydent mógł mieć w tej materii wątpliwości. Problem jednak w tym, że nawet jeśli je miał, to rozstrzygnął je bardzo optymistycznie, bo pozytywnie dla siebie (jak się 31 maja, już w sposób ostateczny, okazało - niesłusznie). Lepiej byłoby, gdyby prezydent wówczas „uwolnił” wymiar sprawiedliwości nie od meritum sprawy, a od roztrząsania istoty prezydenckiego uprawnienia, co trwa już niemal półtora roku.
Z kolei ferowane przez „drugą stronę” sporu politycznego (obóz rządzący) oskarżenia pod adresem Sądu Najwyższego, jakoby „nadużył uprawnień” czy „przekraczał swoje kompetencje”, są zupełnie nietrafione. Czy gdy Trybunał Konstytucyjny stwierdza niekonstytucyjność ustawy podpisanej przez prezydenta (abstrahując od aktualnie niewielkiego prawdopodobieństwa takiego scenariusza), to przekracza swoje uprawnienia, bo kwestionuje prezydencki podpis? A jeśli prezydent mianuje kogoś generałem, to czy sąd degradujący taką osobę w razie skazania ją za przestępstwo, narusza uprawnienia prezydenta i wychodzi ze swojej roli? Czy pozbawienie kogoś tytułu profesora za plagiat to wkroczenie w kompetencje prezydenta, który taki tytuł nadał? Takie rozumowanie skażone jest niezrozumieniem roli sądów i tego, że najzwyczajniej w świecie, kompetencje różnych organów państwa czasem się przecinają. Sądy mają to do siebie, że całe zło tego świata trafia w końcu do nich i z każdą taką „trudną sprawą”, muszą sobie, lepiej lub gorzej, w końcu radzić.
Andrzeju, nic się nie stało (jeszcze)
W sensie proceduralnym nic się jeszcze nie stało. Sprawa wróci teraz do Sądu Okręgowego w Warszawie, który dopiero rozstrzygnie o kwestii winy oskarżonych (z jeszcze jednym krótkim przystankiem w Sądzie Najwyższym, który dopiero formalnie, kierując się środową decyzją, orzeknie o przekazaniu sprawy niżej), a akt łaski zostanie uznany za niebyły. Co ciekawe, w razie prawomocnego wyroku skazującego, niewykluczone jest też kolejne ułaskawienie Mariusza Kamińskiego przez Andrzeja Dudę (wówczas już w pełni dozwolone), co jednak nie uratowałoby koordynatora służb specjalnych od utraty mandatu poselskiego (najpierw bowiem, jak już wiemy, zapaść musi prawomocny wyrok, potem dopiero prezydent może korzystać ze swojej prerogatywy).
Nie pozostaje nam teraz nic innego, jak oczekiwać na rozstrzygnięcie Sądu Okręgowego, który ostatecznie, tak jak i cały wymiar sprawiedliwości, nie został, wbrew intencjom Andrzeja Dudy, „uwolniony” od orzekania. Na mocy wczorajszego orzeczenia wymiar sprawiedliwości został raczej „niewolnikiem” tej sprawy i zobowiązany będzie się nią zająć. Kolejni sędziowie będą musieli zatem pochylić się nad sprawą „afery gruntowej”, badając kwestię legalności działań oskarżonych osób. Tym razem już bez łaski.
Tomasz Janik dla WP Opinie
Śródtytuły od redakcji.