Tomasz Janik: Początek końca "reformy sądów". Trybunał w Luksemburgu przemówił
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej milczał - według niektórych - zbyt długo. W końcu przemówił i to tak, że z "reformy" Sądu Najwyższego nie ma za bardzo czego zbierać. Trybunał wstrzymał stosowanie przepisów usuwających "starych" sędziów SN i nakazał ich przywrócenie. A to dopiero początek.
Na nic rozmowy, na nic jeżdżenie do Brukseli, na nic przekonywanie naszych "unijnych partnerów". Luksemburski trybunał to stary miś, który nie dał się nabrać na sztuczny miód. Najlepsi europejscy prawnicy poradzili sobie bez trudu z ustawami ciosanymi przez polski rząd tępą siekierą i przewrócili pierwszą kostkę w dominie, które niedługo runie w całości.
Podpowiadam rządowi (pro bono) linię obrony. Można mówić: "wiadomo było, że przedstawiciele kasty z Luksemburga ochronią swoich". Można też podnieść argument: "werdykt jest napisany w jakimś dziwnym, obcym języku, a etatowy rządowy tłumacz jest akurat na urlopie". Zostaje jeszcze wskazanie, że to "tylko doniesienia medialne", a jak wreszcie przyjedzie kurier z kwitami, udamy, że nikogo nie ma w domu.
Z tej sytuacji rząd nie ma dobrego wyjścia
A teraz całkiem poważnie. Dzisiejsza decyzja TSUE to kolejne potwierdzenie (na razie wstępne), że to, co od miesięcy mówi ogromna liczba międzynarodowych organizacji prawniczych, większość (jeśli nie wszystkie) polskich gremiów prawniczych czy w końcu opozycja, jest prawdą.
To budujące, że TSUE już na wstępnym etapie badania sprawy dostrzegł istotę zmian w Sądzie Najwyższym, które są niczym innym jak zamachem na niezawisłość Sądu Najwyższego i niezależność jego sędziów. Końcowy werdykt również nie jest trudny do przewidzenia.
Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf może od dziś spać nieco spokojniej - Trybunał zabronił dokonywania jakichkolwiek zmian na jej stanowisku. Warto było trwać na posterunku - dzisiaj, poza argumentami prawnymi o bezprawności zmian w SN, z którymi w swoim stylu polemizował rząd, mamy argument zdecydowanie mocniejszy - orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości.
Decyzja TSUE stawia rząd w niezwykle trudnej sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Jeśli władza pokornie wykona orzeczenie Luksemburga i przywróci w Sądzie Najwyższym stan sprzed zmian, będzie to olbrzymia porażka PR-owa władzy.
Jeśli odmówi jego wykonania, narazi się na olbrzymie koszty polityczne na arenie międzynarodowej, ale przede wszystkim ściągnie na Polskę konsekwencje, które trudno nawet dokładnie teraz przewidzieć.
Nie bądźcie niczym Herostrates
Nierespektowanie orzecznictwa Trybunału byłoby rzeczą bez precedensu i podważało sens istnienia Wspólnoty jako takiej. Unia Europejska już dawno przestała być organizacją, która kiedyś miała tylko ułatwiać handel węglem i stalą. Dziś Unia jest przede wszystkim wspólnotą wartości i stoi w światowej awangardzie praw człowieka. Jeśli Polska ma nadal być członkiem tej organizacji, musi dostosować się do orzeczenia luksemburskiego sądu.
Niedawno prezydent Andrzej Duda nie przejął się podobnym orzeczeniem polskiego Naczelnego Sądu Administracyjnego wstrzymującym powołania sędziów do Sądu Najwyższego, argumentując to tym, że nie otrzymał tej decyzji, nie był stroną postępowania, a przede wszystkim powoływanie sędziów to jego "prerogatywa" (pomijam jakość tych argumentów).
Teraz rząd tak łatwo mieć nie będzie - wszystko jest czarno na białym.
Szewc Herostrates podpalił Świątynię Artemidy po to tylko, aby uzyskać wieczną sławę i to mu się, niestety, udało. Brak poszanowania wyroku jednego z najważniejszych organów sądowniczych na świecie niewątpliwie dałby podobny efekt - polscy decydenci zapisaliby się na zawsze w annałach światowego prawoznawstwa.
Oby nie wydało im się to równie kuszące, co Herostratesowi.