"To przywilej grać dla was" - Leonard Cohen w Polsce
Owacje na stojąco, siedem bisów i wiele ciepłych słów pod adresem publiczności - tak zakończył się poniedziałkowy koncert legendarnego kanadyjskiego pieśniarza i poety Leonarda Cohena w Spodku w Katowicach. Zabrzmiały wszystkie jego najsłynniejsze utwory.
Już witając Cohena katowicka publiczność zerwała się z krzeseł. Koncert rozpoczął się kilka minut po godz. 19. utworem "Dance Me To The End Of Love". Pieśniarz i jego zespół występowali na tle prostej scenografii, stylizowanej na klubową. Kameralny charakter miał też sam koncert, choć odbywał się w wypełnionej szczelnie widzami hali Spodka.
Cohen, ubrany w ciemny garnitur i kapelusz, część piosenek wykonywał klęcząc. "Damy wam wszystko, co mamy" - zapewnił już na początku koncertu, dziękując za ciepłe przyjęcie. Zabrzmiały m.in. "Ain't No Cure for Love"' "Bird On A Wire", "Everybody Knows", "Waiting For The Miracle", "Suzanne", "Hallelujah", czy "I'm Your Man".
Zgodnie z oczekiwaniami fanów, zabrzmiał też "Chelsea Hotel", dedykowany Janis Joplin, z którą Cohen był związany. Dokładnie w poniedziałek przypada 40. rocznica śmierci słynnej piosenkarki. Część tego utworu Cohen również wykonał klęcząc. - To przywilej grać dla was - powiedział do widzów, podkreślając, że dobrze być razem, kiedy w wielu regionach świata panuje chaos i cierpienie.
Uznanie publiczności zyskał cały zespół - artyści grający solówki na swoich instrumentach byli nagradzani gorącymi brawami, podobnie jak piękne jasnowłose chórzystki, które podczas jednego z utworów dały nawet akrobatyczny popis, robiąc jednocześnie tzw. gwiazdę. Tańcząc i podskakując schodził też ze sceny sam mistrz.
76-letni Cohen aż trzykrotnie dał się namówić na bisy, wykonując po kilka piosenek, wśród nich "So long, Marianne", "First We Take Manhattan", czy "Closing Time", podczas której wziął czerwoną różę od jednego z fanów pod sceną. - Nie wiem, jak długo dam radę to robić, ale jesteśmy wam wdzięczni - żartował muzyk podczas bisów. - Jedźcie bezpiecznie do domu. Pogoda się zmienia, nie przeziębcie się - mówił. Na koniec podziękował za "wspaniałą gościnę". - Do zobaczenia gdzieś na trasie, wszystkiego dobrego - pożegnał się.
Dla 35-letniego pana Marka z Tychów udział w koncercie Cohena był największym muzycznym marzeniem, które udało mu się zrealizować dopiero za czwartym razem - wcześniej koncerty odwoływano lub nie mógł pojechać. - Wreszcie się udało i Cohen nie zawiódł w żadnym calu. Zaśpiewał chyba wszystkie piosenki, jakie chciałem usłyszeć. Był w mistrzowskiej formie, podobnie jak cały jego zespół - entuzjazmował się tyszanin.
Po raz pierwszy na koncercie swojego rodaka byli też Natalie i Kuba z Kanady, studiujący obecnie medycynę w Uniwersytecie Jagiellońskim. - Musieliśmy przyjechać do Polski, żeby zobaczyć Cohena - śmiali się. - Koncert niezwykły, z niczym nie porównywalny - mówili.
Para w średnim wieku - Anita i Michał z Olkusza - powiedzieli PAP, że są jak "zaczarowani". - Słuchaliśmy go od zawsze, od licealnych czasów. A dziś - niesamowity głos, niesamowita kondycja. I słowa uznania dla publiczności - powiedziała pani Anita.
Poniedziałkowy koncert w Katowicach pierwotnie miał się odbyć w marcu, ale ten i kilkanaście innych występów przełożono na jesień z powodu kontuzji kręgosłupa, jakiej Cohen doznał podczas treningu. Pod koniec sierpnia okazało się, że możliwy jest też drugi koncert w Polsce. Dzięki temu za kilka dni - 10 października - bard wystąpi na warszawskim Torwarze.