To początek końca Platformy?
Ci, którzy wieszczą czarne scenariusze dla Platformy wybiegają przed szereg. To kreowanie rzeczywistości. Wszyscy płaczą nad biednym Tuskiem, który ma pełnię władzy i nie ma się za czym schować. Ale na tym polega polityka, żeby umieć to udźwignąć. Potrafić skomunikować się z wyborcami, wytłumaczyć im swoje działania – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Mikołaj Cześnik, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
09.07.2010 | aktual.: 04.01.2011 13:10
WP: Joanna Stanisławska: Sporo paradoksów dziś w polskiej polityce. Platforma odniosła wielki sukces, ale jednocześnie znalazła się w trudnej sytuacji: ma nie tylko całą władzę, ale i całą odpowiedzialność. Nie będzie już mieć wymówki w postaci nieprzychylnego prezydenta. „Rzeczpospolita” idzie dalej i stwierdza: największym przegranym wyborów jest Donald Tusk.
Dr Mikołaj Cześnik: Prezydent, który „przeszkadza”, jak to określali politycy Platformy, to była słaba wymówka. Zresztą takiego prezydenta nie ma już od 10 kwietnia. Nie wydaje mi się, żeby sytuacja Donalda Tuska jakoś diametralnie się zmieniła. Trudno go posądzać o to, żeby tak intensywnie walczył o zwycięstwo Komorowskiego, które dziś byśmy nazwali jego największą porażką. Tusk to wytrawny polityk, który doskonale sobie zdawał sprawę z tego, co się stanie, jeśli kandydat Platformy wygra wybory.
WP: * Tusk nie ma wyjścia: musi zacząć działać. Będą reformy?*
- Czy zostanie podjęty trud szybszych reform, trudno powiedzieć. W polityce niewiele rzeczy trzeba, można sobie wyobrazić, że rząd znajdzie sobie inne alibi, jeśli nie będzie chciał się za nie zabrać. Pewnych reform zaniechać nie sposób, ale mają to do siebie, że są raczej nieprzyjemne dla społeczeństwa. Jeśli Platforma chce wygrać wybory w przyszłym roku, nie może beztrosko tracić społecznego poparcia. Do tego dochodzą jeszcze warunki brzegowe w postaci sytuacji ekonomicznej na świecie, klęsk naturalnych i innych dramatycznych wydarzeń w kraju, itd. Tusk musi bardzo umiejętnie postępować w tej trudnej sytuacji. Jako obywatel, bardzo bym chciał, żeby ten rząd za 500 dni mógł powiedzieć: odkąd nikt nam nie przeszkadzał, zrobiliśmy to i to, a to nam się nie udało. To by było uczciwe postawienie sprawy. Wiadomo, że wtedy opozycja powie, że coś tam zostało zrobione wcześniej, albo, że wcale nie zostało zrobione, ale ważne żeby jakieś działania podjąć. Bardzo istotna jest również kwestia sprzedania tego, co się
robi. Bo można robić coś dobrego, ale jeśli ma się przeciwko sobie media, ludzie nie będą wiedzieli, że im się dzieje lepiej.
WP: Z kolei Jarosław Kaczyński przegrał, ale jednocześnie odniósł ogromy sukces. Tak wielkie poparcie społeczne daje mu ogromna siłę. Wyrósł na autorytet dla opozycji. Co musi zrobić, żeby jak najwięcej skorzystać na tej wyborczej porażce?
- Jarosław Kaczyński startował z pozycji dużej nieufności ze strony znacznej części społeczeństwa. Budził bardzo silne emocje negatywne. A tymczasem zagłosowało na niego prawie 8 milionów ludzi. To niesamowity przyrost poparcia. Teraz za wszelką cenę będzie chciał pozostawić przy sobie te osoby, które na niego głosowały. W tym celu musi się dowiedzieć, kim one były. Tak wielka grupa nie może być jednorodna. Warto się dowiedzieć także, z jakich powodów ci ludzie na niego głosowali. Być może, podobnie jak w 2007 r. zadziałał pewien mechanizm negatywny, wyborcy mogli głosować przeciwko Komorowskiemu, a nie dlatego, że Kaczyński jest świetny. Kiedy spindoktorzy Kaczyńskiego będą mieli więcej danych, będą mogli wdrażać pewne strategie i taktyki. Na pewno ten ogromy wzrost zaufania dla Jarosława Kaczyńskiego jest dobrym prognostykiem dla PiS przed wyborami samorządowymi i przyszłorocznymi parlamentarnymi.
WP: Tak wysoki wynik wyborczy Jarosława Kaczyńskiego dla wielu był zaskoczeniem.
- Myślę, że go nie doceniliśmy. Badania sondażowe nie były dla Kaczyńskiego optymistyczne, ale jego kampania zrobiła swoje. Czy jednak jego pozycja wzrosła? Teraz prezes PiS policzył tych, którzy są w stanie oddać na niego głos, co może zaprocentować w przyszłości. Jednak głównych rozgrywających w polskiej polityce jest już od pięciu lat. Można powiedzieć, że wręcz definiuje sytuację na scenie politycznej, rozdaje karty, a to, co mówi ma fundamentalne znaczenie. Dziennikarze spijają słowa z jego ust, wystarczy, że powie o jakimś polityku, że nie jest postkomunistą, tylko lewicowym politykiem średniostarszego pokolenia, to mówi się o tym przez dwa tygodnie. Po katastrofie smoleńskiej, z zupełnie innych powodów, zainteresowanie jego osobą znacząco się zwiększyło. Znalazł się w centrum zainteresowania za sprawą tragicznego splotu okoliczności: chora mama, śmierć brata i bratowej. W 2007 r. również zdefiniował kampanię wyborczą. Przecież bardzo silną przesłanką dla wyborców do głosowania na Platformę była
niechęć do Kaczyńskiego. WP: Już teraz snute są bardzo negatywne dla Platformy scenariusze mówiące o tym, że wygrane wybory to początek końca tej partii, a Donald Tusk nie będzie miał szans na reelekcję. Nie za wcześnie?
- W polskiej polityce wszystko jest możliwe. W podobnej sytuacji, co Platforma był SLD w 2001 r. Odniósł gigantyczny sukces w wyborach, miał swojego prezydenta, który nie wypierał się tego, że serce ma po lewej stronie, kooperował z tym rządem, aczkolwiek miejscami w szorstki sposób. SLD jako hegemon rządził 4 lata. Wszystko jest warunkowe, zależy jakie PO podejmie działania. Obywatele powinni sobie życzyć, by rząd zakasał rękawy i szybciutko zabrał się za parę palących reform. Ma na to mniej więcej rok 500 dni. Sytuacja nie wyglądałaby źle, gdyby udało się przekonać do tych reform przynajmniej część politycznej opozycji, zbudować polityczny konsensus. Można to wszystko zrobić mądrze, albo głupio, można stosować taktykę strusia, chować głowę w piasek i udawać, że nic się nie dzieje. Nie wiemy jak ten rząd się zachowa.
WP: * W ostatnich latach były takie rządy, które reformy realizowały i płaciły za to niemałą cenę.*
- To prawda. Np. rząd Jerzego Buzka został przez społeczeństwo odrzucony. Partie, które go tworzyły w następnych wyborach nawet nie dostały się do parlamentu. To była absolutna czerwona karta. Trochę inaczej było z rządem Prawa i Sprawiedliwości i partiami, które najpierw go wspierały, a później były w koalicji, ale nie zmienia to faktu, że również w wyniku swoich działań ta partia straciła władzę, mimo że uzyskała całkiem dobry wynik w wyborach 2007 r. Jest bardzo prawdopodobne, że to ogromne imperium władzy, które skupiła w swoim ręku Platforma, partia szybko roztrwoni. Na razie niewiele z tego, co Platforma obiecywała w 2007 r., udało zrealizować. Teraz PO ma szansę wdrażać swój, zdaniem wielu całkiem dobry, program. Gdyby jednak chciała się pani ze mną dziś założyć, czy wygra przyszłe wybory, to absolutnie bym się na taki zakład nie zgodził, bo mam za mało danych. Jest potencjał, by je wygrać, ale wyobrażam sobie też drugi wariant – triumfalny powrót PiS do władzy, tak głupie działania, poparte jeszcze
jakimiś czynnikami losowymi, sytuacją na rynkach światowych, które spowodują, że ludzie będą pragnęli wszystkiego, tylko nie kolejnej kadencji Tuska i jego rządu. Na razie jednak, ci, którzy wieszczą czarne scenariusze dla Platformy wybiegają przed szereg. To kreowanie rzeczywistości. Wszyscy płaczą nad biednym Tuskiem, który ma pełnię władzy i nie ma się za czym schować. Ale na tym polega polityka, żeby umieć to udźwignąć. Potrafić skomunikować się z wyborcami, wytłumaczyć im swoje działania.
WP: Finisz kampanii miał bardzo dramatyczny przebieg. Szala zwycięstwa przechylała się raz w jedną, raz w drugą stronę. O pierwszej w nocy z niedzieli na poniedziałek to Jarosław Kaczyński był wybranym prezydentem. Polski system wyborczy dojrzewa?
- To było dobre widowisko, ale niestety ta nocna roszada może być także pożywką dla zwolenników teorii spiskowych, którzy wszędzie się doszukują ingerencji ciemnych sił. Już zaczęli pisać na forach internetowych, że w momencie, kiedy okazało się, że Kaczyński wygrywa, głosy zaczęły być „właściwie” liczone. Mam jednak takie przekonanie, że uczciwość wyborów to wielkie dokonanie naszej demokracji, mamy pełne zaufanie do obwodowych komisji i PKW.
Z dr. Mikołajem Cześnikiem, politologiem z Instytutu Studiów Politycznych PAN i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska