To oni mieli pisać przemówienie Donalda Trumpa. Dzięki ich pracy PiS może tryumfować
Przemówienie Donalda Trumpa w Warszawie, którym zachwyca się część komentatorów, mogło być dziełem dwóch Polaków. Więcej niż prawdopodobne jest, że pracował nad nim Marek Jan Chodakiewicz. Swój udział mógł mieć też John Lenczowski.
"Trump o szczegółach z historii Polski mówił z głowy. Gdyby jej nie poczuł i nie zrozumiał, zrobiłby jakiś kiks. A żadnego kiksu nie było" - pisał uradowany Piotr Semka tuż po zakończeniu uroczystości na placu Krasińskich. Być może słuchał Donalda Trumpa w radiu i nie dostrzegł dwóch prompterów stojących przy mównicy. W telewizji i na zdjęciach było je widać bardzo dokładnie. Sam stojąc na pl. Krasińskich padłem ofiarą promptera, który dokładnie zasłaniał mi twarz Trumpa.
Tak wyglądała wizyta Donalda Trumpa w Polsce
To, że prezydent swoje przemówienie odczytał, nie powinno nikogo dziwić. Bo czym innym są wiece wyborcze czy spotkania w kraju, podczas których Trump rzeczywiście często mówi z głowy, a czym innym przemówienia na tematy międzynarodowe. Tutaj opieranie się na zawodnej ludzkiej pamięci byłoby po prostu lekkomyślne. Tym bardziej, że trudno oczekiwać, by Donald Trump znał szczegóły historii każdego kraju, który odwiedza.
Przemówienie, które usłyszeli zebrani na pl. Krasińskich, było dokładnie przygotowane, pracował nad nim sztab ludzi. Także związanych z Polską. Jedną z nich był prof. Marek Jan Chodkiewicz. - Po pierwsze, ostro skrytykuje Rosję. Powie "wara". Po drugi, pogrozi palcem Berlinowi - mówił w "Wiadomościach" na kilka dni przed przylotem Trumpa. Sam Chodakiewicz przyleciał do Warszawy na pokładzie Air Force One.
Informacje o współpracy Chodakiewicza z amerykańską administracją pojawiły się nie tylko w polskich, ale i w amerykańskich mediach. O polskim historyku napisał amerykański "Newsweek". Sporo miejsca poświęcono wysuwanym wobec Chodakiewicza oskarżeniom o antysemityzm. Przypominano jego wypowiedzi z konresu narodowców w Warszawie ("chcemy Polski katolickiej, nie bolszewickiej, nie multikulturowej i homoseksualnej") czy nazwanie Berniego Sandersa "żydowskim socjalistą".
Nad przemówieniem Trumpa mógł też pracować kolega Chodakiewicza z Instytutu Polityki Światowej, John Lenczowski. Tak spekuluje m.in. dziennikarz "wSieci" Stanisław Janecki. John Lenczowski to syn polskiego dyplomaty Jerzego Lenczowskiego, który w latach 40. był przedstawicielem Polski w Teheranie. Jego syn w latach 80. doradzał prezydentowi Ronaldowi Reaganowi, zajmował się naszym regionem.
Później założył prywatną szkołę, którą nazwał "Instytut Polityki Światowej". Często komentował politykę międzynarodową w amerykańskich mediach. Ale nie tylko. W ostatnich kilku latach udzielał wywiadów m.in. "Naszemu Dziennikowi" czy TVP INFO. Dziennikarz telewizji Michał Rachoń pytał go m.in. o rosyjską wojnę hybrydową i "niewyjaśnioną katastrofę smoleńską". - Zostałem poinformowany, że na pokładzie doszło do wybuchu, a to nie jest normalna sytuacja - mówił Lenczowski, opierając się zapewne na rewelacjach zespołu Antoniego Macierewicza.
Oczywiście tego, w jakim stopniu ci dwaj eksperci mieli wpływ na kształt przemówienia, nie dowiemy się nigdy. Nie ma jednak wątpliwości, że współpracownicy Trumpa doskonale wiedzieli, co chcą usłyszeć Polacy. A że pochwały dla męstwa, historii, ducha narodowego nic nie kosztują, przemówienie było przepełnione takimi elementami.