Byłem w tłumie na pl. Krasińskich. Z tej perspektywy przemówienie Donalda Trumpa wyglądało zupełnie inaczej
Przemówienia Donalda Trumpa wysłuchałem nie z centrum prasowego, tylko razem z tłumem, który zebrał się na placu Krasińskich. Choć pierwszy raz słuchałem prezydenta USA na żywo, atmosfera wydawała mi się znana. Przypominała partyjny wiec Prawa i Sprawiedliwości. Fetowano "Jarosława", "Beatę" i buczano na słowa "Platforma", "Tusk" i "Wałęsa". Nawet, kiedy to ostatnie padło z ust Donalda Trumpa.
Było słońce, morze flag i rozentuzjazmowany tłum. Wśród tych, którzy przyszli wysłuchać Donalda Trumpa byłem i ja. Poszedłem bez wejściówki, ustawiłem się w kolejce i czekałem. Wszystko trwało długo, bo agenci Secret Service do spółki z policjantami z Polski dokładnie sprawdzali widzów przemówienia. Na tyle dokładnie, że mały chłopiec musiał zostawić jojo w depozycie.
Zanim jeszcze zaczęto wpuszczać gości na pl. Krasińskich, w pobliżu głównego wejścia pojawił się Krzysztof Sobolewski. To bliski współpracownik Joachima Brudzińskiego, który razem z nim organizował przyjazd działaczy PiS do Warszawy. O tym, jak ta operacja wygląda, pisaliśmy kilka dni temu w Wirtualnej Polsce. Każdy przewodnik grupki miał przygotowany plan miasta i wskazówki organizacyjne. Na wydruku widać było logotyp PiS.
Spokój
Jeszcze zanim możliwe było wejście na plac, gdzieś w pobliżu pojawiła się i zaczęła śpiewać orkiestra góralska. W powoli przesuwającej się kolejce nieustannie toczyły się rozmowy na różne tematy polityczne. Stałem w grupie z Lubina i okolic (podobno przyjechało 6 autobusów). Oczywiście chwalono "Dobrą Zmianę", Beatę Szydło, prezesa Kaczyńskiego i krytykowano opozycję, choć w dość łagodnym tonie. Ktoś (zapewne samorządowiec) ustalał szczegóły przetargu na drogę, ktoś deklarował, że nie odda flagi (można je było wnosić, ale bez drzewców).
Tłum gęstniał, bo kontrole bezpieczeństwa trwały długo. W dodatku ci, którzy postanowili przyjść nieco później, zorientowali się, że może dla nich nie wystarczyć miejsca. Zaczęli więc napierać. Panowie uprzejmie przepraszali panie, że stoimy w takim ścisku, a panie równie uprzejmie zapewniały, że nie ma problemu. Chwilę później spore zainteresowanie wzbudził czarnoskóry agent Secret Service, który kontrolował wchodzących na plac. Kilkakrotnie można było usłyszeć zdania w stylu “nie jestem rasistą, ale…” czy “ooo, czarny”.
Atmosfera diametralnie zmieniła się, kiedy w kolejce do swojego wejścia ustawili się posłowie Platformy Obywatelskiej. - Zdejmij te okulary, to cię strzelę w ryj - krzyczał starszy pan, który jeszcze chwilę wcześniej z takim przejęciem opowiadał o swojej miłości do biało-czerwonej. Poza standardowymi "złodzieje" i "oszuści" wykrzykiwano też "spier...ać". To była dopiero zapowiedź tego, co miało się wydarzyć później.
Wróg publiczny
Na placu Krasińskich było kilka grup słuchaczy. Zaproszeni goście, parlamentarzyści i dyplomaci siedzieli tuż przed sceną. Za nimi dziennikarze na tzw. zwyżce. Po prawej stronie (patrząc ze sceny) ustawiono trybunę, na której miejsca zajęli żołnierze, a także działacze klubów "Gazety Polskiej" i prawicowi dziennikarze (udało mi się wypatrzyć m.in. Ewę Stankiewicz czy Anitę Gargas)
.
Reszta tych, którym udało się wejść na plac, stała na jego płycie. W tym tłumie byłem i ja. Początkowo panował spokój, ale to szybko zmieniło się, kiedy pojawił się Lech Wałęsa. Tłum zaczął skandować "Bolek", "Bolek - zdrajca" i inne okrzyki wokół tego skupione. Kiedy już okrzyki ucichły, w tłumie wywiązały się dyskusje nad słusznością takich okrzyków w takim momencie i w takim miejscu. Czasami były to rozmowy bardzo ostre.
*Donald Trump podziękował Lechowi Wałęsie *
Naiwne było przekonanie, że jak już tłum wykrzyczy się przed przyjazdem Trumpa, to w czasie przemówienia choć na pół godziny da spokój Wałęsie i opozycji. I o ile opozycja nie była nękana okrzykami podczas przemówienia prezydenta USA, to Lech Wałęsa został wybuczany. Chyba nawet Donald Trump był nieco zażenowany sytuacją, bo próbował przerwać okrzyki z uporem kontynuując swoje przemówienie. Tam gdzie stałem były one jednak tak głośne, że tych kilku zdań Trumpa nie dało się usłyszeć. "O Boże, jaki wstyd" - powtórzyła kilka (jeśli nie kilkanaście) razy młoda dziewczyna.
PiS tryumfuje
Później już okrzyków negatywnych nie było, było fetowanie Trumpa. Ten miał doskonale przygotowane przemówienie: pojawiła się w nich pochwała polskiego męstwa, bohaterstwa żołnierzy, a także liczne odniesienia do religii i do Jana Pawła II. Tłum był zachwycony. I znowu - po krzykach i buczeniu na dźwięk nazwiska "Wałęsa" - zapanowała atmosfera sielanki i entuzjazmu. Po zakończeniu przemówienia zamienił jeszcze kilka zdań z kombatantami AK, którzy zostali zaproszeni na pl. Krasińskich.
Kiedy Donald Trump z żoną oraz Andrzej Duda i polska pierwsza dama odjechali, mało kto ruszył się z miejsca. Najszybciej zaczął opróżniać się sektor VIP-ów. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości wychodzili niczym zwycięzcy po wygranej walce. Uśmiechali się, pozdrawiali swoich wyborców, robili sobie z nimi zdjęcia. Po udzieleniu krótkiego komentarza mediom, przy barierkach pojawiła się też premier Beata Szydło, fetowana i chwalona za wizytę.
Ale przywiezieni przez Joachima Brudzińskiego i spółkę widzowie nie mieli jeszcze dość krzyków pod adresem Lecha Wałęsy. Doszło więc do trzeciej, chyba najdłuższej serii różnych haseł i rymowanek. Niektóre były mocno zagadkowe, bo co mieli na myśli krzyczący "dajcie 'Bolka'", trudno dociec. Kiedy jednak plac Krasińskich opuścili posłowie PiS i premier Szydło, zaczęli opuszczać go także pozostali widzowie. Dla nich dzień jeszcze się nie skończył - Antoni Macierewicz zorganizował na błoniach Stadionu Narodowego Piknik Patriotyczny.