"To nie patrioci, tylko bandyci. Teraz zaatakują policję"
Premier Donald Tusk oświadczył, że piątkowe zdarzenia w Warszawie "były bolesne" i miały negatywny wymiar w sensie symbolicznym, "ale skutek tych zdarzeń nie był tak dramatyczny w sensie strat". - Wszyscy sprawcy zdarzeń zostaną surowo ukarani, 30 sędziów już czeka - powiedział Tusk po spotkaniu z przedstawicielami rządu oraz policji. Premier dodał, że jest zadowolony z działania służb i policji, chociaż spodziewa się oskarżeń o ich brutalność.
- Ci, którzy pod pretekstem polityki, pod pretekstem sporu ideologicznego, albo co najgorsze pod pretekstem obchodów święta narodowego naruszyli prawo, posługiwali się przemocą wobec innych obywateli, czy wobec policji będą skutecznie zidentyfikowani - powiedział Tusk na konferencji prasowej.
Jak podkreślił, proces identyfikacji osób, które brały udział w zamieszkach trwa. Jak dodał, 30 sędziów jest do dyspozycji i jest przygotowanych do najszybszego sposobu reagowania. - Wszyscy ci sprawcy tych złych zdarzeń będą naprawdę surowo ukarani - zapowiedział. Zaapelował by zgłaszali się świadkowie i poszkodowani w tym zdarzeniu.
Szef rządu poinformował też, że w wyniku wydarzeń w stolicy straty policji wynoszą około 70 tys. złotych. Ocenił, że nie są one większe niż przed rokiem, gdy również w czasie rocznicy odzyskania niepodległości odbywały się zamieszki. Podkreślił też, że policja była dobrze przygotowana do zdarzeń. Przekonywał, że działania służb, nawet wtedy, gdy wydawały się zbyt brutalne, były bezwzględnie uzasadnione bezpieczeństwem innych obywateli.
- Wczorajsze działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb. A to, że w takiej sytuacji nie wszystko uda się opanować, nie każdego uda się zatrzymać, jest oczywiste - oświadczył szef rządu na konferencji prasowej. Dodał, że za kilka dni grupy, które organizowały po lewej i po prawej strony te zajścia, będą atakowały policję, że działała zbyt brutalnie. - Nie może być tak, że policja jest bita i bezradna. Państwo praworządne, to jest także takie państwo, które pozwala policji używać środków przymusu bezpośredniego, w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli - stwierdził premier.
- Chciałbym po podsumowaniu tego wszystkiego, co się zdarzyło, także w sensie statystycznym, trochę państwa uspokoić - powiedział premier. Dodał, że jednak wszyscy są "pod przykrym wrażeniem tych zdarzeń, które zakłóciły rocznicę niepodległości". - Te "przejawy bandytyzmu", były bolesne, bo 11 listopada powinno być świętem łączącym - podkreślił.
"To bandytyzm, a nie spór lewicy z prawicą"
Tusk stwierdził też, że podczas zajść w stolicy nie mieliśmy do czynienia "ze sporem między prawicą a lewicą" tylko z "aktami bandytyzmu" i "chuligańskimi przestępstwami".
- Najwyższy czas powiedzieć, że nie mamy tutaj do czynienia ze sporem pomiędzy prawicą a lewicą, młodzieżą narodową, młodzieżą pacyfistyczną, lewicową. Te zdarzenia można określić słowami, które nie są ze słownika politycznego - to są akty bandytyzmu i przestępstwa o charakterze chuligańskim - podkreślił premier Donald Tusk.
- Nikt nie powinien w żaden sposób angażować ani majestatu, ani świata idei do tych zdarzeń, bo to są zdarzenia, które zasługują na określenia z zupełnie innego słownika i dlatego tego typu ludźmi zajmować się będą prokuratorzy, policja, a niewykluczone, że już w najbliższej przyszłości straż więzienna - mówił na konferencji szef rządu.
- Tu nie może być barwy ideologicznej - dodał Tusk. Jak podkreślił, "ktoś, kto niesie biało-czerwony sztandar i chce czcić pamięć Piłsudskiego i Dmowskiego, i równocześnie kopie kogoś po głowie, nie jest patriotą, tylko bandytą".
- Jeśli ktoś nazywa siebie "kolorową niepodległą" i uważa się za antyfaszystę i bije czy kopie innego człowieka, to nawet nie wie, że bliżej mu do faszysty niż komukolwiek innemu, kto takich rzeczy nie robi - ocenił premier.
Jak mówił, ktoś, kto decyduje się na działalność publiczną nie może zakrywać twarzy. - Uczestniczenie w manifestacji i demonstracji jest formą działalności publicznej - ocenił Tusk. Jak mówił, twarze zasłaniają z reguły ci, "którzy nie są ideowcami, tylko są przemocowcami". Według premiera "generalnie ludzie zasłaniają twarze w czasie zgromadzeń, kiedy chcą zrobić coś przeciwko prawu".
Zakaz zasłaniania twarzy
- Musimy skutecznie ścigać tych, którzy popełniają przestępstwa i głęboko, ale bez histerii zastanowić się, czy potrzebne są zmiany przepisów, jeśli chodzi o swobodę manifestacji i wyrażania poglądów - mówił Tusk. Dodał jednak, że on sam jest zdecydowanym zwolennikiem zakazu zasłaniania twarzy, także w czasie zgromadzeń, manifestacji i demonstracji. Nie wykluczył zmian w konstytucji w tym kontekście.
Premier argumentował, że takie zmiany są potrzebne, żeby skutecznie identyfikować tych, którzy biją i podpalają w czasie demonstracji.
- Będę przekonywać wszystkich, aby ten przepis mówiący o zakazie zasłaniania twarzy na imprezach masowych dotyczył także zgromadzeń i manifestacji - podkreślił szef rządu.
Premier ocenił, że w związku z tym niewykluczona będzie też potrzeba zmiany w konstytucji. - Jeśli uznam, że będzie taka potrzeba, to będę apelował do wszystkich sił politycznych, aby ewentualne zmiany w konstytucji także wprowadzić - oświadczył.
Dodał, że jeśli chodzi o zmianę przepisów dotyczących swobody manifestacji i wyrażania poglądów, to trzeba zachować zdrowy rozsądek i wyczucie właściwych proporcji.
- Powinniśmy się skoncentrować na tym, aby bezwzględnie tępić przejawy bandytyzmu czy chuligaństwa w czasie tego typu sytuacji. Równocześnie nie powinniśmy pójść zbyt daleko w ograniczaniu prawa do wolności, bo gdybyśmy uznali, że policja albo samorząd mogą zawsze powiedzieć: "nie" dla manifestacji czy demonstracji, to łatwo dojdziemy do sytuacji, kiedy zawsze będzie padało słowo: "nie" - powiedział Tusk.
Nawiązał też do tego, że prezydent Bronisław Komorowski zlecił w piątek prawnikom prace nad znalezieniem rozwiązań, które - bez zmiany konstytucji - nowelizowałyby Prawo o zgromadzeniach.
- Inicjatywa prezydenta jest w 100% uzasadniona. Nawet jeśli nie zaostrzymy przepisów, to musimy je na pewno uczynić bardziej precyzyjnymi, po to, żeby samorząd, kiedy powie: "Nie zgadzam się na manifestację, bo zagraża to życiu i zdrowiu obywateli" nie był później stroną z definicji przegraną przed sądem. W tej chwili tak jest - powiedział premier.
Zamieszki w Dniu Niepodległości
W piątek na ulicach Warszawy doszło do starć z policją w wyniku, których zatrzymano 210 osób, w tym 95 obcokrajowców. 40 policjantów zostało lekko rannych. Poza nimi, do szpitali przewiezionych zostało 29 osób, które odniosły obrażenia.
Prócz starć narodowców uczestniczących w "Marszu Niepodległości" z policją na pl. Konstytucji i pl. Na Rozdrożu, w stolicy doszło też do bójki przedstawicieli organizacji lewicowych z grupą narodowców na Nowym Świecie. Policja zaczęła rozdzielać obie strony; doszło wtedy do ataku na funkcjonariuszy. Przedstawiciele organizacji lewicowych, niektórzy w kapturach, zabarykadowali się w kawiarni. Po kilku godzinach zostali wyprowadzeni przez policjantów do furgonetek.
Z powodu wydarzeń na Nowym Świecie zmieniona została trasa defilady historycznej; niektórzy jej uczestnicy relacjonowali, że zostali zaatakowani przez przedstawicieli organizacji lewicowych. Rzecznik warszawskiego Ratusza Bartosz Milczarczyk mówił, że do organizatorów defilady dotarły informacje o próbach ataku na jej uczestników.
W sobotę w kancelarii premiera odbyło się spotkanie szefa rządu Donalda Tuska w sprawie piątkowych manifestacji w Warszawie. Wzięli w nim udział m.in. ministrowie: sprawiedliwości - Krzysztof Kwiatkowski oraz spraw wewnętrznych i administracji - Jerzy Miller. A także: wiceszef MSWiA Adam Rapacki, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk oraz komendant stołeczny policji gen. Adam Mularz.