"To było niedopuszczalne" - protest polskich organizacji
O wyrażenie jasnego stanowiska i podjęcie natychmiastowych działań w celu ujęcia osób odpowiedzialnych za uprowadzenie na Białorusi działaczek ukraińskiej, feministycznej grupy Femen, zaapelowały w liście otwartym do białoruskich władz polskie organizacje pozarządowe. W piśmie podkreślono, że to, co przydarzyło się działaczkom Femenu, jest sytuacją niedopuszczalną w kraju europejskim, pretendującym do współpracy z Unią Europejską.
22.12.2011 | aktual.: 22.12.2011 09:35
List do ambasadora Białorusi w Polsce Wiktara Gajsoniaka podpisały m.in. organizacje feministyczne oraz działające na rzecz równego traktowania i niedyskryminacji: Porozumienie Kobiet 8 Marca, Fundacja MaMa, Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego, Koalicja Karat, Kampania Przeciw Homofobii, Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Feminoteka, Fundacja "Inna "Przestrzeń" i Partia Kobiet.
W piśmie podkreślono, że to, co przydarzyło się działaczkom Femenu, jest sytuacją niedopuszczalną w kraju europejskim, pretendującym do współpracy z Unią Europejską.
"Niezależnie od tego, kim są sprawcy, to zdarzenie nie powinno mieć miejsca, ponieważ stanowi naruszenie prawa oraz fundamentalnych zasad współżycia społecznego. W naszej opinii władze Białorusi powinny stanowczo odżegnać się od takich działań oraz zrobić co w ich mocy, aby znaleźć i ukarać sprawców" - czytamy w liście.
Demonstracja Femen przed gmachem KGB
Trzy działaczki organizacji Femen przeprowadziły przed gmachem KGB w Mińsku akcję solidarności z opozycją w rocznicę zdławienia protestu po wyborach z 19 grudnia 2010 r. Półnagie rozwinęły plakaty z napisem "Wolność więźniom politycznym" oraz "Niech żyje Białoruś". Australijską operatorkę grupy, Kitty Green, zatrzymano na kilka godzin, a działaczkom udało się uciec.
Wieczorem stracono z nimi jednak łączność telefoniczną. Następnego dnia inna działaczka Femenu poinformowała, powołując się na relację jednej z nich, że dziewczyny zostały zatrzymane przez milicję i KGB na dworcu kolejowym w Mińsku, i że wywieziono je do lasu. Tam "oblano je olejem (prawdopodobnie napędowym), zmuszano, by się rozbierały, grożono podpaleniem, grożono nożem, którym potem obcinano im włosy". "Wszystko to funkcjonariusze KGB nagrywali kamerą wideo. Następnie zostały one porzucone nago w lesie, bez dokumentów" - napisała koleżanka uczestniczek akcji.
Działaczki dotarły - według tej samej relacji - do wsi Bieki, 1,5 km od ukraińskiej granicy i zwróciły się o pomoc do mieszkańców. Jak piszą białoruskie media, w nocy z wtorku na środę wróciły na Ukrainę.
Szef KGB na Białorusi Wadzim Zajcau nazwał incydent z działaczkami Femenu "ordynarną prowokacją". Zapewnił, że jego ludzie działaczek ukraińskiej organizacji "nie dotykali". Dodał, że mogą one opowiadać, co im się podoba, ale podawana przez nie wersja wypadków jest "ich wymysłem".
Rzecznik MSW Białorusi Kanstancin Szalkiewicz powiedział z kolei, że resort sprawdza, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa wobec działaczek. Jak zaznaczył, ani one same, ani ambasada Ukrainy w Mińsku nie złożyły zawiadomienia o przestępstwie. - Zastrzeżeń do funkcjonariuszy milicji nie zgłaszały - zaznaczył.
Feministki z Femenu zapowiedziały w Kijowie kolejną akcję na Białorusi. - Obiecujemy, że będzie druga akcja, już ją planujemy - oświadczyła Inna Szewczenko, jedna z aktywistek uprowadzonych na Białorusi.