Theresa May nadal jest niezniszczalna. Czy na Wyspy powróci rozsądek?
Mimo potężnego chaosu, historycznie druzgocącej porażki w sprawie brexitu i rebelii we własnej partii, Theresa May utrzymała się na stanowisku premiera. To potencjalnie dobra wiadomość dla Europy i Polaków w Wielkiej Brytanii, bo daje nadzieję na zwycięstwo rozsądku. Rosną szansę "miękkiego" Brexitu lub ogłoszenia drugiego referendum.
Na zdrowy rozsądek, Theresa May już dawno powinna przestać być premierem Wielkiej Brytanii. Brak jej charyzmy, autorytetu, zdolności retorycznych i niemal każdej cechy dobrego przywódcy. Nie cieszy się popularnością wśród elektoratu, ani nawet szacunkiem we własnej partii, która nieustannie podkopuje jej pozycję i wielokrotnie próbowała wysadzić ją z fotela lidera. W ciągu prawie dwóch lat negocjacji brexitu popełniła niemal każdy możliwy błąd, prowadząc rozmowy na dobrą sprawę nie wiedząc, co chce w nich osiągnąć. W końcu, ledwie we wtorek przeżyła polityczną klęskę, kiedy wynegocjowane przez nią porozumienie w sprawie warunków wyjścia z UE zostało odrzucone przez parlament liczbą ponad 200 głosów.
Mimo to, żadna z tych rzeczy nie zdołała pozbawić jej władzy. W środowym głosowaniu nad wnioskiem o wotum nieufności po raz kolejny obroniła swoją pozycję.
Przy wszystkich wadach pani premier, jej niezniszczalność może budzić podziw. Ale już raczej nie zazdrość, bo fundamentalna sytuacja Wielkiej Brytanii w obliczu jej rychłego wyjścia z Unii Europejskiej pozostaje niezmiennie arcytrudna. Każdy dostępny wybór jest zły.
Co dalej?
Porozumienie wynegocjowane przez May - jedyne, jakie może w tej chwili być zawarte - zostało odrzucone. Wyjście bez ustalenia warunków byłoby gospodarczą katastrofą. Wyjście w wersji "miękkiej" (przyjęcie statusu podobnego do Norwegii) ograniczy straty gospodarcze, ale będzie oznaczało, że Londyn będzie zobowiązany unijnymi regulacjami nie mając wpływu na ich tworzenie. Ponowne referendum jest zaś problematyczne z punktu widzenia demokracji. Do tego rozsierdziłoby i zradykalizowało zwolenników brexitu, zaś nawet w przypadku zwycięstwa opcji "remain", trudno oczekiwać, by głosowanie zamknęło temat brytyjskich problemów z Unią.
Brytyjscy politycy dotychczas wiedzieli zatem, czego nie chcą. Ale znacznie trudniej im przychodzi zgodzić się co do tego, czego by chcieli. A to dlatego, że przez cały okres negocjacji z Unią, naczelną filozofią rządzących konserwatystów był "ciastkizm". Chcieli mieć ciastko i zjeść ciastko; cieszyć się ze wszystkich zalet Unii i być wolnym od zobowiązań wynikających z członkostwa. Nie potrafiąc wyzbuć się iluzji dawnej brytyjskiej potęgi i siły nie potrafili przywyknąć do myśli, że to Bruksela, a nie Londyn, dyktuje warunki gry. I że w obliczu jedności 27 unijnych państw nawet interesy małej Irlandii ważą więcej, niż względy Brytanii.
Dopiero w obliczu zbliżającej się potencjalnej katastrofy do rządzących torysów zaczęła docierać twarda rzeczywistość. I zwycięstwo May w środowym głosowaniu daje pewną nadzieję na to, że koniec końców zwycięży rozsądek. Najtwardsi zwolennicy brexitu zostali pokonani. Większość polityków boi się katastroficznych wizji wyjścia bez porozumienia, a deklaracje liderów partii opozycyjnych - Liberalnych Demokratów i szkockich nacjonalistów - wskazują na to, że może dojść do porozumienia z rządem. Po wielu miesiącach marazmu, w końcu widać ruch i szanse na przełamanie impasu. W drodze eliminacji pozostają teraz właściwie dwie alternatywy: wyjście "na miękko" lub rozpisanie drugiego referendum. Obie opcje niemal na pewno będą wymagały odroczenia brexitu. Co prawda May w swoim przemówieniu po głosowaniu zasugerowała, że drugiego głosowania nie będzie, ale może się okazać, że chcąc zdobyć głosy opozycji, nie będzie miała po prostu innego wyboru.
Jeśli tak się stanie, będzie to dobra wiadomość zarówno dla Europy, jak i dla Polski. Oznacza bowiem, że unikniemy najgorszych gospodarczych perturbacji, a Polacy w Wielkiej Brytanii nadal będą cieszyć się takim samym statusem i prawami, jak dotychczas. W Irlandii nie będzie powrotu fizycznej granicy, a co za tym idzie, zmniejszy się ryzyko powrotu do przemocy i terroryzmu. 16. stycznia może okazać się więc dniem, w którym na Wyspach w końcu powrócił rozsądek.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl