Ten spis okazał się katastrofą - mieszkańcy są oburzeni
Kompromitacją zakończył się powszechny spis ludności na Słowacji. Obywatele odmawiali udziału w badaniu, szczuli psami rachmistrzów lub darli formularze. Niektórzy rachmistrzowie rzucali pracę. Inni, na własną rękę korygowali plany Urzędu Statystycznego, bo na mapach, które otrzymali brakowało wielu domów i ulic.
07.06.2011 | aktual.: 07.06.2011 13:02
Po raz pierwszy w historii Słowacji w spisie mającym sprawdzić liczbę obywateli kraju, miejsce ich pobytu, a także oszacować wartość ich majątku, można było wziąć udział za pośrednictwem internetu. Z tej możliwości skorzystało około 10% Słowaków. Większość jednak otrzymywała formularze, które po wypełnieniu przekazywała Urzędowi Statystycznemu (SU).
Słowacy masowo odmawiali jednak wypełniania arkuszy statystycznych. Ich oburzenie wzbudzały zawarte w nich pytania o miejsce pobytu, wyznanie czy stan majątku. Wielu obywateli obawia się, że ich dane majątkowe trafią do urzędów skarbowych. Kwestię wyznania z kolei traktują jako sprawę osobistą.
Przed rachmistrzami zamykano drzwi nawet całych osiedli. Zdarzały się przypadki ich pobicia. W obawie przed agresją mieszkańców w dzielnicy Petrzalka w Bratysławie, 100 rachmistrzów zrezygnowało z pracy.
Spis miał również kontekst narodowościowo-polityczny. Liderzy niemal półmilionowej węgierskiej mniejszości apelowali do swych rodaków, by nie obawiali się ujawniać węgierskiego obywatelstwa. Węgrzy z kilkuset miejscowości w stukilometrowym pasie przygranicznym znaleźli się jednak między młotem a kowadłem. Bratysława zapowiedziała bowiem, że będzie odbierać obywatelstwo słowackim Węgrom, którzy - zgodnie z węgierskim prawem - wystąpili po 1 stycznia tego roku o obywatelstwo węgierskie.
Spis powszechny na Słowacji odbywa się co dziesięć lat. Wyniki obecnego, który kosztował 30 mln euro i rozpoczął się 21 maja, zostaną opublikowane w 2014 roku. Już teraz zastrzeżeń jest tyle, że politycy mówią o odwołaniu szefowej Urzędu Statystycznego.