Ten jeden skok zmienił jej całe życie
"Dziewczyno, jest kiepsko. Nie da rady nic zrobić. Najlepiej szybko zajdź w ciążę i urodź dziecko, bo potem możesz już do niego nie wstać". Słowa lekarza zabrzmiały jak najsurowszy wyrok. Ewelina nie pamięta nawet, kiedy wyszła z gabinetu. W jednym momencie jej życie obróciło się o 180 stopni. Zrozumiała, że spełnił się najczarniejszy scenariusz - wkrótce może przestać chodzić.
15.02.2010 | aktual.: 28.05.2018 14:54
27-letnia Ewelina Wójcik z Jasła od dziecka była mocno związana ze sportem. Już w wieku przedszkolnym zaczęła uczyć się tańca towarzyskiego w klubie "Podkarpacie", biorąc udział w licznych turniejach tanecznych. Regularnie jeździła też na nartach i startowała w mistrzostwach okręgu. Czynnie działała jako instruktor w klubie narciarskim.
Na tle rówieśników wyróżniało ją jednak coś innego. Przez pięć lat była ratownikiem kandydatem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Skąd ta niezwykła pasja u młodej dziewczyny?
- Ratownikiem GOPR-u jest mój tato. W miarę upływu czasu dojrzewała we mnie decyzja, by pójść w jego ślady. Od dawna pociągały mnie idee, jakie kierują tą organizacją. W GOPR-ze nabywa się umiejętności, które pozwalają ratować ludzkie zdrowie i życie. Po ukończeniu 18. roku życia złożyłam więc dokumenty i zostałam ratownikiem kandydatem - wyjaśnia Ewelina.
Feralny skok ze śmigłowca
Był 24 maja 2007 roku. Grupa Krynicka GOPR brała udział w szkoleniach w Nowym Sączu. Podczas ćwiczeń wysokościowych Ewelina na umówioną komendę wyskoczyła ze śmigłowca. Wylądowała na obu nogach, po czym przewróciła się na prawy bok.
- Leżałam na ziemi i nie byłam w stanie wstać. Spróbowałam po raz drugi. Nie udało się. Poczułam olbrzymi ból. Szybko przyszli po mnie ćwiczący z nami funkcjonariusze Straży Granicznej. Ból w lewej nodze był tak duży, że nie wiedziałam nawet, czy jednocześnie boli mnie też prawa. Na wszelki wypadek opatrzono obie nogi - wspomina.
Dziewczynę zawieziono do szpitala, w którym trwał strajk. Początkowo nikt nie chciał jej przyjąć. W końcu się udało. Postawiono wtedy błędną diagnozę - lewa noga złamana, prawa miała być skręcona. Tydzień później podczas prywatnej wizyty okazało się, że złamane są obie.
- Powiedziano mi wtedy, że złamanie nie jest skomplikowane i po sześciu tygodniach będę mogła wrócić do pracy. Z zawodu jestem technikiem farmacji, pracowałam w aptece, więc dość istotne było dla mnie, kiedy zacznę chodzić. Po upływie sześciu tygodni wciąż było to niemożliwe - opowiada Ewelina, przez znajomych nazywana "Goprówką".
Do pracy w aptece nigdy już nie wróciła. Wizyta u kolejnego lekarza sprawiła, że wreszcie rozpoczęło się konkretne leczenie zastrzykami. Mająca 24 lata pacjentka usłyszała, że ma leżeć przez kolejnych osiem tygodni. Po ich upłynięciu będzie poruszać się w specjalnych butach ortopedycznych ze strzemionami. To był niezwykle trudny okres. Zwykłe przejście do toalety stawało się dla Eweliny poważnym wyzwaniem. Szczytem marzeń był krótki spacer w okolicach domu. Jaślankę czekała żmudna rehabilitacja i wizyty w sanatoriach.
"Przyjedź do nas jak... przestaniesz chodzić"
- To stawy skokowe. Mam kompresyjne złamanie. Lekarz tłumaczył mi, że to tak, jakby wzięło się młotek i uderzyło w glazurę. Ona dalej wisi na ścianie, ale jest popękana. Tak wygląda część mojego stawu, a dokładnie tylna nasada kości piszczelowej. Nie mam w tym miejscu mazi, ten staw cały czas się zaciera - obrazowo wyjaśnia przyczyny swoich problemów Ewelina.
Pięć miesięcy po wypadku "Goprówce" udało się wyprosić od lekarza skierowanie na badanie tomografem komputerowym. Wiedziała już, że z jej nogami jest naprawdę źle. Mimo to, z nadziejami wybrała się do ortopedy, mającego tytuł naukowy. To, co usłyszała, było dla niej przerażające. "Dziewczyno, jest kiepsko. Nie da rady nic zrobić. Najlepiej szybko zajdź w ciążę i urodź dziecko, bo potem możesz już do niego nie wstać. Na razie kup sobie samochód i zacznij chodzić na basen" - cytuje słowa lekarza jaślanka. - To był dla mnie zimny prysznic. Nogi się pode mną ugięły. Nawet nie pamiętam, kiedy wychodziłam z gabinetu. Później lekarze w Polsce mówili mi, żebym przyjechała dopiero, jak... przestanę chodzić, bo wtedy już nic nie popsują - mówi Ewelina.
Jasło, Krosno, Kraków, Warszawa i Piekary Śląskie. W żadnym z tych miast ortopedzi nie dawali jej większych szans na powrót do pełnej sprawności. Przeciwnie - kręcili głową i kreślili przed młodą kobietą wizję życia na wózku inwalidzkim.
Jej świat zmienił się całkowicie. Z myślą o przyszłości i zdobyciu "siedzącego zawodu" Ewelina rozpoczęła nowe studia na wydziale Finansów i Ubezpieczeń Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Ze względu na stan zdrowia przyznano jej rentę i status osoby niepełnosprawnej.
Znajomi Eweliny z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego podkreślają, że to bardzo serdeczna osobą. Przed wypadkiem zawsze tryskała energią. Choć po dramatycznym skoku ze śmigłowca jej życie stało się o wiele trudniejsze, dziś wciąż imponuje determinacją, optymizmem i wiarą, że uda się powrócić do zdrowia.
- Zawsze była bardzo uśmiechnięta i pełna radości z życia. W trakcie szkoleń wyróżniała się pilnością i zaangażowaniem, chętnie pomagała innym kandydatom w przyswajaniu wiedzy. Dziś, mimo ciężkiej sytuacji, imponuje nam hartem ducha - mówi ratownik kandydat Grupy Krynickiej GOPR, Krzysztof Lewiński, który z Eweliną zna się od wielu lat.
W podobnym tonie wypowiada się jej inny znajomy, ratownik ochotnik GOPR, Maciej Merkun. - Przed wypadkiem była bardzo pogodną osobą - takim dobrym duszkiem, który nigdy nikomu nie odmówiłby pomocy - wspomina. - Od tego fatalnego dnia, kiedy braliśmy udział w szkoleniu, Ewelina zmieniła się, choć stara się nie pokazywać po sobie tego, jak jest jej ciężko. Co tu można dodać - jest w bardzo trudnej sytuacji.
Światełko w tunelu
"Goprówka" nie poddała się i dalej walczyła o siebie. W przyszłości nie chce być dla nikogo ciężarem. Z wielką nadzieją zaczęła szukać pomocy za granicą. W końcu dotarła do ortopedy, który specjalizuje się w leczeniu stawów skokowych. Pracuje w Kantonspital Liestal w Szwajcarii. W Polsce kogoś takiego nie ma.
- Wysłałam im list z opisem wszystkiego. W sierpniu 2008 roku dostałam odpowiedź, że są gotowi podjąć współpracę i chętnie mnie przebadają - wspomina.
W styczniu 2009 roku Ewelina była badana przez specjalistów w Szwajcarii. Po trzech dniach pobytu w zagranicznej klinice w końcu zaświeciło jej światełko w tunelu.
- Dowiedziałam się, że oni chcą! Że oni to potrafią! Że oni mogą to zrobić! Mówili mi nawet: "zostań, zrobimy to od razu, bo później może być za późno". Niestety, nie byłam w stanie wyciągnąć potrzebnych pieniędzy z kieszeni. Tak naprawdę do tej pory nie jestem - przyznaje z żalem w głosie jaślanka.
Koszty operacji oceniono na ponad 120 tysięcy złotych. Jej termin wyznaczono na 13 maja 2009 roku. Ewelina wróciła do Polski, przerwała studia i rozpoczęła poszukiwania pieniędzy, które pozwoliłyby jej pokryć koszty leczenia, dając szanse na powrót do pełnej sprawności.
- Przed wyjazdem do Szwajcarii nikt nie wierzył, że da się to zrobić. Gdy wróciłam do kraju z dokładnym opisem operacji, usłyszałam od lekarzy "wiesz, moglibyśmy spróbować ją przeprowadzić". Na pytanie, ile takich operacji już robili odpowiadali, że żadnej. Ja miałabym być pierwsza - wyjaśnia Ewelina.
Początkowo liczyła na to, że koszty operacji pokryje Narodowy Fundusz Zdrowia. By mogło tak się stać należało uzyskać podpisy pod odpowiednim wnioskiem. Musi być on podpisany przez lekarza specjalistę, zgodę na operację powinien wyrazić też konsultant krajowy. Ewelinie zabrakło pewnych formalnych skierowań, przez co otrzymała pieczątkę z prywatnego gabinetu. To z kolei spowodowało, że na kolejnym etapie załatwiania formalności jej wniosek został odrzucony. Ewelina zwróciła się do GOPR-u z prośbą o sfinansowanie operacji. - Powiedziano mi, że jeżeli NFZ nie tego zrefunduje, to pieniądze dostanę - opowiada. - W połowie marca pojawiła się jednak propozycja przeprowadzenia artroskopii w Piekarach Śląskich. Było to udokumentowane w ten sposób, że po zabiegu podjęta zostanie decyzja, czy lecę do Szwajcarii, czy nie.
Artroskopię zrobiono 31 marca. Jednocześnie był to ostatni dzień, w którym Ewelina mogła wpłacić do kliniki w Szwajcarii pieniądze za operację.
- W związku z tym, że zajęli się mną w Piekarach, GOPR poinformował, że nie dofinansuje operacji w Szwajcarii. W tej sytuacji nie widzieli po prostu powodu, by przelewać pieniądze zagranicznej klinice. Fakt, że zwlekali z tym do ostatniej chwili - wspomina z żalem.
Według Eweliny po artroskopii stan jej zdrowia uległ pogorszeniu. Zaczęła odczuwać jeszcze większy ból. - Wcześniej nie kulałam aż tak bardzo. Nie miewałam zastojów nogi, powodujących, że nie mogę jej zginać. Nagle takie dolegliwości zaczęły się pojawiać - wyjaśnia.
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
Ewelina zaczęła szukać fundacji, która mogłaby jej pomóc. Było ciężko. Z powodu swojego wieku i złego stanu zdrowia wszędzie spotykała się z odpowiedzią odmowną. Gdy zaczęła już poważnie myśleć o założeniu własnej fundacji, w końcu otrzymała pozytywną decyzję od Fundacji Świętego Mikołaja.
Po podpisaniu dokumentów "Goprówka", z pomocą znajomych, założyła stronę internetową www.chcechodzic.pl, gdzie opowiedziała swoją historię i wyjaśniła, w jaki sposób można przekazać datki na jej konto. Świetnie zachowują się liczni znajomi jaślanki, którzy pomagają jej na wiele sposobów.
- Staramy się pomóc jej w miarę swoich możliwości. Za pomocą portali społecznościowych i komunikatorów rozsyłam znajomym linki do jej strony internetowej, roznoszę ulotki po zakładach pracy, rozwieszam plakaty w sklepach i na uczelni - mówi ratownik kandydat GOPR, Krzysztof Lewiński.
- Wszyscy ratownicy starają się pomóc jej, jak tylko mogą. Przekazujemy 1% podatku, rozwieszamy plakaty w miastach, staramy się trafić do jak największej liczby dobrych serc które, mogą i chcą pomóc Ewelinie. Głęboko wierzymy, że uda się zebrać środki na operację - dodaje ratownik ochotnik GOPR, Maciej Merkun.
Przed rokiem koszty operacji określono na 120 tysięcy złotych, nie licząc opłat za rehabilitację. Od tamtego czasu upłynął już ponad rok - możliwe, że teraz potrzebne będzie jeszcze więcej środków finansowych.
- Kwota 120 tysięcy złotych została podana przed zabiegiem artroskopii. Nie wiem, czy nie pójdzie ona w górę. W dodatku cały komplet badań muszę zrobić od nowa - to z kolei kosztuje około 10 tysięcy złotych. Aktualnie mam na koncie uzbierane 60 tysięcy. To połowa. Śmieję się, że na jedną nogę już mam - żartuje Ewelina.
Po dramatycznym skoku ze śmigłowca jej życie zmieniło się o 180 stopni. Straciła pracę. Z myślą o niepewnej przyszłości rozpoczęła nowe studia. Najgorsze jednak, że ciągle grozi jej wózek inwalidzki. Działając w GOPR-ze przez wiele lat pomagała innym. Dziś sama potrzebuje pomocy.
- W tym momencie poruszam się o kuli. Cały czas towarzyszą mi tabletki przeciwbólowe. Niestety, narty i dyżury w GOPR-ze odpadły. Może kiedyś to wszystko się zmieni i wróci do normy - marzy Ewelina.
Możemy pomóc zrealizować jej te marzenia. Numer konta, na który można wpłacać pieniądze na operację, znajduje się na stronie rel="nofollow">www.chcechodzic.pl. Jest dostępny po wypełnieniu prostego formularza.
Michał Bugno, Wirtualna Polska