"Ten dokument należy przemilczeć, a nie świętować"
Ogłoszenie Karty Niemieckich Wypędzonych ze Stron Ojczystych miało nieocenione znaczenie dla Niemiec i Europy - powiedziała przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach podczas obchodów 60. rocznicy przyjęcia sztandarowego dokumentu wysiedlonych. Innego zdania jest berliński historyk Wolfgang Wippermann, który oświadczył, że "tę kartę należałoby przemilczeć, zamiast świętować".
Uroczystość rocznicowa odbyła się w Stuttgarcie, gdzie przed 60 laty proklamowano Kartę. W deklaracji tej 5 sierpnia 1950 r. wypędzeni ogłosili m.in., że rezygnują z zemsty i odwetu, zapowiedzieli wsparcie powojennej odbudowy Niemiec i Europy, a także zażądali przestrzegania ich praw obywatelskich oraz sprawiedliwego podziału ciężarów wojny.
Na uroczystościach w Stuttgarcie obecni byli wicekanclerz i szef dyplomacji Guido Westerwelle, minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere, a także przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert.
Westerwelle, który jesienią zeszłego roku zablokował kandydaturę Steinbach do rady fundacji poświęconej upamiętnieniu wysiedleń, został w Stuttgarcie "wybuczany" przez kilku uczestników uroczystości. Jak relacjonuje agencja dpa, Steinbach oświadczyła jednak, że jego obecność jest "dobrym sygnałem".
- Gdyby 5 sierpnia 1950 r. wypędzeni ze stron ojczystych zdecydowali się na inną drogę, drogę przemocy, Niemcy wyglądałyby dziś inaczej - powiedziała Steinbach w przemówieniu, którego treść opublikowano z wyprzedzeniem. - Wypędzeni zdecydowali się jednak na drogę pokoju i współistnienia.
Według Steinbach "ani jedno zdanie i żadna sylaba pierwszej wspólnej deklaracji wypędzonych ze stron ojczystych nie mówi o nienawiści wobec sąsiednich narodów Niemiec", za to postuluje się wsparcie starań o budowę zjednoczonej Europy. Nazwała dokument "moralnym fundamentem".
Steinbach przypomniała też o niezrealizowanej nadal inicjatywie drugiej izby niemieckiego parlamentu, Bundesratu, sprzed kilku lat, by 5 sierpnia ustanowić narodowym dniem pamięci o ofiarach wypędzeń. Ustanowieniu takiego święta przeciwny jest jednak przewodniczący Bundestagu. Jak powiedział w radiu RBB, nie przyczyniłoby się to do wyczulenia świadomości publicznej na temat wypędzeń.
Według szefowej BdV, niebawem Instytut Historii Współczesnej w Monachium opublikuje opracowanie dotyczące uwikłania założycieli organizacji wypędzonych w reżim narodowosocjalistyczny. Jak mówiła, także w BdV - tak jak we wszystkich organizacjach społecznych młodej RFN - byli ludzie powiązani z reżimem nazistowskim. - Wszystko inne byłoby cudem - powiedziała. - BdV chce przejrzystości i otwartości (...) Ale jedno jest pewne: Nazistowskie albo ekstremistyczne poglądy nigdy nie znalazły miejsca w polityce naszego związku.
Karta nadal budzi wiele kontrowersji
60 lat po ogłoszeniu Karty Niemieckich Wypędzonych historycy i komentatorzy są podzieleni w ocenie tego dokumentu. Krytycy wskazują, że w jego krótkim tekście ani słowem nie wspomniano o zbrodniach nazistowskiej i wywołanej przez Niemcy II wojnie światowej. Mówi ona jedynie o "bezgranicznych cierpieniach, jakie były udziałem ludzkości, szczególnie w ostatnim dziesięcioleciu".
Karta wzywa również "narody świata", by poczuwały się do "współodpowiedzialności za wypędzonych ze stron ojczystych, jako tych, których niedola tego czasu dotknęła najbardziej". Nie wspomniano o pojednaniu i zażądano, by "prawo do stron ojczystych" zostało urzeczywistnione i uznane jako podstawowe prawo ludzkości.
Niemiecki pisarz Ralph Giordano, który do niedawna popierał projekt stworzenia centrum przeciwko wypędzeniom, ocenił, że Karta przemilczała reżim nazistowski. - Jej lektura stwarza wrażenie, jakby wypędzenia miały miejsce w historycznej próżni - napisał Giordano w jednym z artykułów na łamach pisma "Cicero".
Historyk Wolfgang Wippermann stwierdził, że "wyrażona w Karcie rezygnacja z "zemsty i odwetu" była bezczelna. Sprawcy doprawdy nie mają prawa do zemsty. Powinni prosić o wybaczenie" - ocenił, nazywając funkcjonariuszy BdV "rewanżystami w owczej skórze".
Wielu komentatorów i polityków podkreśla jednak, że biorąc pod uwagę historyczny kontekst ogłoszenia Karty Niemieckich Wypędzonych - pięć lat po kończącej wojnę konferencji poczdamskiej, miesiąc po uznaniu przez władze komunistycznej NRD granicy na Odrze i Nysie - deklaracja ta była zadziwiająco wyważona.
- Wartość Karty można zmierzyć tylko wówczas, gdy weźmie się pod uwagę czasy, w jakich powstała - oceniła szefowa BdV.
- Normalnością były wówczas rewanżystowskie żądania i jednostronne obarczanie winą zwycięzców II wojny światowej (...) Jeszcze długo przeżywający traumę ludzie nie potrafili przyznać, że wojnę wywołały hitlerowskie Niemcy, a ich wypędzenie poprzedzone było niewyobrażalnymi zbrodniami na Żydach, Słowianach i wielu innych - napisał dziennik "Die Welt".