Telewizja wchodzi do gry
Czy nowa ustawa medialna uratuje TVP?
Czy historia mediów publicznych wkracza w nowy etap? W tym tygodniu ma trafić do laski marszałkowskiej projekt nowej ustawy medialnej, uzgodniony przez Platformę, PSL i SLD. Te trzy siły mają w Sejmie wystarczająco dużo głosów, by ustawę przegłosować i odrzucić ewentualne weto prezydenta. PiS może się tylko przyglądać. I hamować – Jerzy Szmajdziński obliczył, że ustawa może wejść w życie albo pod koniec czerwca, albo późną jesienią. W pierwszym przypadku – gdy prezydent nie będzie próbował jej zatrzymać, tylko podpisze. W drugim – gdy skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego.
Więc kiedy? Paradoksalnie dziś bardziej prawdopodobny jest ten pierwszy termin. Dla braci Kaczyńskich po przegranych w 2007 r. wyborach racją stanu była obrona swych wpływów w mediach publicznych. Tak było latem 2008 r., kiedy to Platforma przeforsowała własną wersję ustawy medialnej. Wtedy nie uzyskała poparcia SLD i weto Lecha Kaczyńskiego nie zostało odrzucone.
Ale dziś mamy w mediach publicznych inną sytuację. Dziś rady nadzorcze i radia, i TVP odwołały PiS-owskich prezesów i w mediach publicznych karty rozdają ludzie, którzy przyszli tam z rekomendacji Giertycha i Leppera. Kaczyńscy przegrali media, więc już nie chcą ich bronić.
Urzędnicy Kancelarii Prezydenta przebąkują więc, że Lech Kaczyński odrzuci sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. A ponieważ to sprawozdanie na pewno odrzuci i Sejm, i Senat, Krajowa Rada automatycznie ulegnie rozwiązaniu. Po co więc tworzyć nową ustawę, kiedy nowe rozdanie w mediach publicznych będzie można przeprowadzić na podstawie dotychczasowej, pytają PiS-owcy. W innym wariancie mówią głośno, że chcieliby w pracach nad nową ustawą brać aktywny udział.
Gra Kaczyńskich jest tu czytelna. Gdy mieli w mediach publicznych pełną władzę – bronili ich. Teraz, gdy ją stracili, zaczęli mówić o dialogu.
Tak czy inaczej – media publiczne w dotychczasowej postaci odchodzą w przeszłość. A jakie będą w przyszłości?
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musimy mieć świadomość, że telewizja publiczna toczy wojnę na dwóch frontach. Pierwszy – to wojna o rynek. Czyli o oglądalność i reklamowy tort. Ona jest najważniejsza – bo gdy TVP ją przegra, gdy straci widzów i pieniądze, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. To wojna prowadzona z dwoma prywatnymi koncernami – z Polsatem i TVN. Prywatni ją wygrywają – od czasów prezesury Roberta Kwiatkowskiego telewizja publiczna stale traci udział w rynku. Ma lepsze programy, szerszą ofertę, mimo to wciąż się cofa. A rok 2008 o mały włos nie zakończyłby się katastrofą – bo załamały się wpływy z abonamentu, załamał się rynek reklam i w pierwszych przymiarkach budżetowych okazało się, że w roku bieżącym TVP będzie na minusie. Wynoszącym 300 mln zł!
Druga wojna, którą prowadzi TVP, to wojna ze światem polityki. Telewizja publiczna zawsze była z nim powiązana. Ale po zdobyciu władzy przez PiS te związki przekroczyły wcześniejsze niepisane normy.
Ustawę medialną PiS zmieniło w jedną noc. Bronisław Wildstein został prezesem TVP po rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim. I nikt się w PiS nie zastanawiał, jakie ma kwalifikacje, stając naprzeciw Waltera i Solorza.
TVP za Wildsteina rychło stała się telewizją skrajnie prawicową, orężem PiS. Ludzie lewicy mogli występować w niej tylko jako oskarżeni. Mieliśmy czystkę w programach informacyjnych, w publicystyce, sztandarem stały się takie programy jak „Misja specjalna”, utrzymane w poetyce marcowego donosu. Sztandarem stała się też walka z filmem „Czterej pancerni i pies”, który prezes Wildstein zdjął z anteny.
Standardy nie zmieniły się po wymianie Wildsteina na Andrzeja Urbańskiego. TVP była tubą PiS, przerywała mecze piłkarskie, żeby pokazać przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, łamała ramówkę, by pokazać konferencję szefa CBA Mariusza Kamińskiego. I szastano publicznymi pieniędzmi, opłacając prawicowych dziennikarzy sumami sięgającymi kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie.
Czy taką telewizję można odbudować? Otóż można. I Wildstein, i Urbański byli skoncentrowani na programach dotykających sfery polityki, więc inne sprawy sobie odpuszczali. A informacja? Publicystyka?
Do tej pory było tak, że prezes TVP obsadzał swymi ludźmi te „wrażliwe” miejsca, by pilnowali linii politycznej, by telewizja była „po linii i na bazie”. Czy to można zmienić? Zbudować taką telewizję, w której wszystkie istotne punkty widzenia i sfery wrażliwości będą obecne?
Krokiem w tę stronę jest pomysł Rady Programowej, zawarty w nowej ustawie. Jako forum dyskusyjne przedstawicieli różnych opcji może ona być ciałem bardzo przydatnym. Ale wszystko zależeć będzie od nowego prezesa TVP – od jego osobowości, od jego siły i mądrości.
Czy odbuduje telewizję jako medium poważne, a jednocześnie otwarte na różne punkty widzenia? Tak, by mądrze mówić o polityce i unikać taniej propagandy. I czy będzie w stanie podjąć walkę z konkurencją, z TVN i Polsatem, które bez litości wykorzystują wszystkie potknięcia mediów publicznych, by budować swoją pozycję? Na razie idzie im nadzwyczaj łatwo.
Robert Walenciak
Co trzeba zrobić, by telewizja publiczna odzyskała swoją rangę?
Jerzy Szmajdziński, wicemarszałek Sejmu (SLD)
Będzie to bardzo trudne, mamy bowiem do czynienia nie tylko z zapaścią programową w ostatnich latach, ale np. z opóźnioną cyfryzacją, co powoduje, że trudniej walczyć z konkurencją i zdobyć dużą oglądalność. Powrót do dawnej świetności jest niemalże nieosiągalny. Jednak ustawa, którą chcemy przyjąć, zmierza w pozytywnym kierunku, bo chcemy wyprowadzić radio i telewizję publiczną z różnorakich kłopotów i sprawić, by negocjowały i przyjmowały licencje programowe na programy misyjne, zwłaszcza te wspierające edukację historyczną, naukową i kulturalną, dostarczające rozrywki na dobrym poziomie i emocji sportowych. Licencja programowa jest odpowiedzią na kryzys misji publicznej. Problemy personalne chcemy rozwiązywać, wyłaniając ludzi do kierowania mediami w ramach konkursów, co zagwarantuje najwyższe kwalifikacje, kandydatów zaś rekomendować będą organizacje skupiające artystów, dziennikarzy, środowiska twórców, które zadbają też, by nie byli to politycy, zwłaszcza aktualnie sprawujący władzę.
Grzegorz Królikiewicz, reżyser filmowy i telewizyjny
Jest to robota nadludzka, dlatego że jądro sprawy tkwi w uczuciu nienawiści. Dożyliśmy takich czasów, kiedy toczy się wojna wszystkich ze wszystkimi, rzekomo w imię jakichś wyższych wartości, państwa, narodu itd., a telewizja jest niejako wypadkową tych tendencji. Na ekranie prezentuje się nieufność, nadmierną agresję i poczucie bezsilności na skutek medialnej walki o pozorną władzę. Występują przed kamerami postacie kiepsko wyselekcjonowane, przynajmniej pod względem moralnym, i tego żadna reforma czy nowa ustawa nie zmieni, nie przełamie się egoizmu partyjnego. Nie mam pojęcia, jak do tego doprowadzić.
Grzegorz Dolniak, wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego PO
Ważne, by obsada najważniejszych miejsc w mediach publicznych następowała w drodze transparentnych, przejrzystych konkursów i by decyzje podejmowane przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, zarządy i rady nadzorcze nie zależały od polityków i polityki. Tylko w takich warunkach media publiczne będą mogły bez przeszkód realizować misję publiczną i uzyskają należną im rangę.
Prof. Tadeusz Miczka, medioznawca, Uniwersytet Śląski
Recepta jest prosta. Telewizję publiczną trzeba odpolitycznić. Powodem jej niewielkiej skuteczności jest zbyt duża ideologizacja, która powoduje, że media stają się narzędziem w rękach innych. Odpolitycznienie jest warunkiem wstępnym, a potem można myśleć dalej, co zrobić, by podnieść rangę tego medium.
Dr Piotr Żuk, politolog, publicysta, Uniwersytet Wrocławski
Telewizja publiczna, aby odzyskać znaczenie, musi stać się przede wszystkim realnie telewizją publiczną. Nie tylko z nazwy. W tej chwili z jednej strony jest to telewizja państwowa, zarządzana przez zmieniające się ekipy partyjne, z drugiej strony program telewizji publicznej nie różni się niczym od ofert stacji komercyjnych. Dominują w niej łatwe w konsumpcji oferty – tania rozrywka, seriale telewizyjne niskich lotów, różnego rodzaju powtórki. Prawdziwa telewizja publiczna to środek do ożywiania debaty publicznej, miejsce prezentacji stanowisk różnych środowisk kulturowo-politycznych (również tych będących w mniejszości), sposób na ukazywanie bardziej ambitnych ofert kulturowych, publicystyka wznosząca się ponad poziom bieżących pyskówek partyjnych. Aby coś takiego powstało, obecna telewizja publiczna musi stać się mniej państwowa i jednocześnie mniej komercyjna. W obecnych warunkach politycznych to utopia. Warto jednak upominać się o nią.
Not. BT