Teczki Kościoła

Bomba miała wybuchnąć w środę, 31 maja, kiedy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, były kapelan „Solidarności” z Nowej Huty, miał ujawnić listę 28 krakowskich księży w ten lub inny sposób współpracujących z SB. Jak mówił, niektórzy należeli do bliskich znajomych papieża Jana Pawła II oraz jego sekretarza, dziś metropolity krakowskiego – kard. Stanisława Dziwisza.

05.06.2006 | aktual.: 05.06.2006 15:17

Ks. Isakowicz-Zaleski zbierał te nazwiska przez kilka miesięcy, badając w IPN dokumenty dotyczące działalności Departamentu IV MSW, zajmującego się inwigilacją Kościoła.

Ksiądz swojej listy nie ujawnił. Zabronił mu tego jego zwierzchnik, kard. Stanisław Dziwisz. Koniec sprawy? Ależ skąd! Cała Polska podzieliła się na tych, którzy uważają, że kuria słusznie zakazała ks. Zaleskiemu ujawniania nazwisk, i tych, którzy na to czekają. Atmosfera jest napięta, bo wcześniej opinii publicznej rzucono trzy nazwiska księży jako agentów. Najpierw ks. Michała Czajkowskiego, przewodniczącego Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem. Potem ks. Mieczysława Malińskiego, przyjaciela Jana Pawła II. No i ks. Janusza Bielańskiego, proboszcza katedry na Wawelu.

Lobby lustracyjne miało swoje wielkie dni. Wśród dziennikarzy (i nie tylko) krążyły nazwiska duchownych, a potem innych osób, które ks. Zaleski zamierza oskarżyć. Gilotyna była w górze. Na razie nie spadła.

Kto ją ustawił?

Prezydent Lech Kaczyński w środę w TVN 24 powiedział, że jego zdaniem czas publikacji informacji o księżach – rzekomych agentach był nieprzypadkowy. I że kazał zlecić ABW wyjaśnienie, dlaczego informacje o księżach Czajkowskim i Malińskim ukazały się akurat przed pielgrzymką Benedykta XVI. Rzeczywiście, zbieżność wydaje się nieprzypadkowa. Ale jeszcze bardziej nieprzypadkowa wydaje się inna sekwencja zdarzeń.

Salwy przeciwko łże-elitom

Mamy dziś w Polsce twardą polityczną wojnę między PiS a PO, czy też między obozem Czwartej RP i obozem Trzeciej. Ta wojna ma swoje bitwy również wewnątrz Kościoła. A że trwa – nie ma wątpliwości. Wystarczy przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiadane w marcu tego roku w Sejmie. – W Polsce demokracja z całą pewnością nie jest zagrożona – mówił szef PiS. – Nie jest zagrożona także praworządność. Jest zagrożony układ. I my z tym układem będziemy walczyć! My go chcemy zniszczyć. My go chcemy zniszczyć metodami prawnymi, dopuszczalnymi w państwie praworządnym. My go chcemy przede wszystkim zniszczyć moralnie. My go chcemy pokazać. My chcemy pokazać także jego obecnych obrońców.

A któż jest tym układem? Kaczyński wymieniał: to łże-elity, lumpenliberałowie. To Platforma Obywatelska, która „zachowuje się jak SLD”. To środowisko „Gazety Wyborczej”, którą nazwał „arystokracją Trzeciej RP” i „KPP”. Rozszerzał zresztą to pojęcie na całą dawną Unię Wolności, w tym na środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Salwy Kaczyńskich sięgały dalej. O Trybunale Konstytucyjnym nie ma co mówić. Za to można o Episkopacie. Gdy biskupi skrytykowali Radio Maryja, PiS-owcy nie ukrywali niezadowolenia. O tym zresztą, że Episkopat został wciągnięty do wojny PiS z PO, wiadomo od miesięcy. W styczniu tego roku, po platformerskich rekolekcjach w Łagiewnikach, tak pisał o tym Kazimierz Kutz: „Metropolita krakowski wyszedł z inicjatywą rekolekcji polityków PO w papieskim sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, by przeciwstawić się zawłaszczeniu Jasnej Góry przez ojca Rydzyka. Mamy więc otwartą wojnę w Kościele pomiędzy dwiema orientacjami członków Episkopatu, które nakładają się na wojnę o władzę dwóch
postsolidarnościowych układów politycznych. Każda frakcja ma niejako swojego Boga i swoje wojsko. Oto lider PiS siedzi w toruńskiej Telewizji Trwam niczym kura na grzędzie, zapowiada cenzurę obyczajową i gaworzy godzinami z moherowymi beretami. W tym czasie ci drudzy, z PO, ogłaszają w Krakowie swoje poddaństwo metropolicie krakowskiemu. Potem zaś pysznią się, że hołd został przyjęty, a Rokita nazywa Dziwisza „przyszłą głową Kościoła katolickiego”, zaś Platformę – „partią, która traktuje polskiego katolika jako kluczowy element w dotarciu do swego wyborcy”. Można by machnąć ręką na to zdanie i potraktować je jak jeszcze jedno partyjne pustosłowie, ale arcybiskup przybija pieczęć: „Chrześcijańskie partie nie powinny być zostawione przez Kościół bez pomocy”. Wojna między PO a PiS, czy też między Polską Rydzyka a Polską Dziwisza, miała też inne formy. Gdy w marcu Lech Kaczyński rozważał rozwiązanie parlamentu i rozpisanie wyborów na maj, kard. Dziwisz powiedział: – Atmosfera przedwyborcza nie służy dobremu
duchowemu przygotowaniu do wizyty. Nie możemy tego momentu zaprzepaścić, wchodząc w polemiki przedwyborcze.

Dziwiszowi natychmiast więc replikował Andrzej Urbański, szef Kancelarii Prezydenta:

– Proszę nie wprowadzać takiego quasi-terroru, że jeden kardynał będzie decydował o przyszłości politycznej Polski. To na zaproszenie prezydenta przyjeżdża do Polski Ojciec Święty, a nie kard. Dziwisza. Ta wypowiedź wywołała burzę. Marcin Przeciszewski, redaktor naczelny KAI, mówił, że jeśli nie będzie przeprosin, to znaczy, że urząd prezydenta RP chce dzielić Kościół. Odpowiadał mu wówczas sympatyzujący z PiS publicysta Piotr Zaremba, tak tłumacząc wypowiedź Urbańskiego: – Kardynał jest osobą, która niestety nie jest całkowicie poza podejrzeniem, jeśli chodzi o sympatie polityczne. Bardzo wyraźnie okazywał sympatie PO. Potem minister pojechał do kardynała, by go przeprosić, ale atmosfera pozostała.

Strzały z IPN

Gorąco było już kilka tygodni temu, kiedy coraz głośniej zaczęto mówić, że w krakowskim IPN odnaleziono dokumenty Departamentu IV. Wynika z nich, że współpracownikami SB byli najbardziej znani krakowscy duchowni. „Lista księży agentów” zaczęła krążyć wśród zainteresowanych, stała się wydarzeniem towarzyskim. Na długo przed tym, jak ks. Isakowicz-Zaleski zapowiedział swoją konferencję. „Lista” miała wspólny mianownik – mieli na niej widnieć duchowni tzw. rocznika 1963, czyli ci, którzy kończyli seminarium razem z kard. Dziwiszem. Potem komentowano to w ten sposób, że Dziwisz jest czysty, ale jego koledzy...

Kolejną odsłonę mieliśmy 17 maja, kiedy to „Życie Warszawy”, gazeta bliska dziś PiS, na pierwszej stronie zamieściła informację: „Ks. Czajkowski był agentem SB. Znany duchowny donosił m.in. na ks. Jerzego Popiełuszkę”. W artykule czytaliśmy: „Jeden z najbardziej znanych polskich duchownych, obecnie współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz współpracownik »Tygodnika Powszechnego«, był w latach PRL jednym z najcenniejszych agentów SB”. Materiał „na ks. Czajkowskiego” redakcja dostała od dr. Tadeusza Witkowskiego, historyka mieszkającego w USA, związanego ze środowiskiem Antoniego Macierewicza. Wcześniej dał się on poznać, gdy atakował książkę Tomasza Grossa „Sąsiedzi” o Jedwabnem. Trop „Życia Warszawy” podchwycił „Dziennik”, gazeta wydawana przez Axel Springer Polska, jednoznacznie prawicowa, redagowana przez dziennikarzy pracujących wcześniej w „Życiu” Tomasza Wołka. 18 maja „Dziennik” na pierwszej stronie wielkimi literami pisał: „Autorytet donosicielem”. A potem: „Kreujący się na duchowego
przewodnika ks. Czajkowski 24 lata pracował dla SB. Medialna gwiazda i autorytet dla części środowisk liberalnych. Teraz okazał się gorliwym agentem policji politycznej komunistycznego PRL. Donosił nawet na legendę »Solidarności« ks. Jerzego Popiełuszkę. I nie można wykluczyć, że w ten sposób mógł przyczynić się do jego śmierci”. Lincz został dokonany. W Polskę poszedł przekaz, że „kreujący się na duchowego przewodnika, autorytet dla części środowisk liberalnych, współpracownik »Tygodnika Powszechnego« był agentem SB i donosił Adamowi Pietruszce na ks. Popiełuszkę”. I to, zdaje się, było najważniejsze. Teczki wykorzystano do dyskredytowania przeciwników. Zapał lustratorów na chwilę zahamował Benedykt XVI, ale gdy tylko wrócił do Watykanu, gra potoczyła się dalej.

Kolejni księża oskarżani są o związki z SB. „Ksiądz agent witał papieża na Wawelu”, doniosło na pierwszej stronie „Życie Warszawy”, prezentując zdjęcie ks. Bielańskiego. W środku nie omieszkano napisać, że ks. Bielański to jeden z najbliższych przyjaciół kard. Dziwisza: „Razem kończyli seminarium duchowne, a w 1963 r. zostali wyświęceni na księży”.

Inaczej został zaprezentowany ks. Maliński. Dowiedzieliśmy się, że był agentem o kryptonimie „Mechanik”, a potem „Delta”. No i współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. I że „Tygodnik” na czas wyjaśnienia lustracyjnych wątpliwości zawiesza z nim współpracę.

Lustracyjna kanonada

Jak to interpretować? Oczywiście, materiały zgromadzone w IPN obciążają trzech duchownych, ale opowiadanie, że byli współpracownikami SB, byłoby dziś nadużyciem. To można byłoby stwierdzić po dokładnych badaniach, po konfrontacji.

Ks. infułat Bielański pytany przez dziennikarzy nie ukrywał, że rozmawiał z oficerami SB, bo budował kościół. Ale – dodawał – zawsze lojalnie o tych rozmowach meldował kard. Wojtyle.

Rozmowa rozmowie jest więc nierówna, żeby uczciwie ocenić jej charakter, trzeba pamiętać, jakim krajem była PRL, a także zbadać wartość przekazywanych przez księży informacji. Mówi o tym m.in. prof. Karol Modzelewski. Gdy w roku 1982 był internowany, przychodził do niego, na warszawską Białołękę, ks. Czajkowski. Ksiądz odbierał od niego grypsy, które następnie przekazywał Józefowi Piniorowi, ukrywającemu się wówczas liderowi „Solidarności”. Modzelewski więc podpowiada:

– Sprawdźmy, czy w materiałach Czajkowskiego są te grypsy, meldunki o mojej korespondencji z Piniorem, czy SB o tym wiedziała. Jeżeli nie ma, to znaczy, że Czajkowski nie był agentem. I być może takie sprawdzenie nastąpi. Ale pewnie wtedy nie będzie to miało większego znaczenia. Dziś bowiem znaczenie ma fakt, że lustracyjne strzały kierowane są w jedno miejsce. W środowisko „Tygodnika Powszechnego”. W te grupy w Kościele, które w czasach PRL były najbardziej inwigilowane, a dziś stoją ością w gardle Kaczyńskim i polskiej prawicy.

Dlaczego więc prezydent Lech Kaczyński nagle zmienił front? Zatrzymał kanonadę? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka, a jedna, najbardziej oczywista, jest pytaniem: czy zatrzymał?

Ks. Isakowicz-Zaleski, który – według dość powszechnej opinii – pełni w tej grze rolę nieświadomego narzędzia, ma wprawdzie zamknięte usta, ale przecież materiały przez niego zgromadzone nie zostały zamknięte w jakiejkolwiek szafie. Jest kwestią czasu, kiedy ujrzą światło dzienne. Kaczyńscy mogą więc występować w obronie Kościoła, bo pociski zostały już odpalone. Zresztą wydaje się, że dobro Kościoła rzeczywiście leży im na sercu, sęk w tym, że ma to być Kościół, który IM odpowiada. Bez „łże-elit”, popierający prezydenta RP i PiS. A że lustracyjny szał niszczy państwo, niszczy zaufanie społeczeństwa do Kościoła, zaufanie Polaków do Polaków? Że kraje bardziej od nas cywilizowane, a mocniej przez dyktaturę dotknięte, takie jak Hiszpania czy Grecja, lustracji nie miały? Tym nikt się nie interesuje.

Robert Walenciak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)