Teatr Wielki i wielka, śmierdząca afera
Ostatnio wiele mówiono na temat okolicy Placu Teatralnego w Warszawie głównie za sprawą restauracji "Pędzący królik". Jednak mieszkańców niepokoi inny problem...
Do problemów lokatorów z Teatrem Wielkim dołączyła zła sława restauracji "Pędzący królik". Budynek przy Moliera 8 w Warszawie tworzy dalszą i wcale nie wspaniałą historię. Nie ukrywam, że ten "przybytek" od dość dawna jest solą w oku mieszkańców domu ukrytego w teatrze. Smród ze źle zamontowanych wyciągów panoszy się po całym podwórku, ale i po mieszkaniach lokatorów. Od strony ulicy "Pędzący królik" wygląda elegancko, ale od podwórka - szkoda mówić. Nieciekawi są także klienci korzystający z tego lokalu.
No cóż, uciążliwość stała się do pokonania po oficjalnym przejęciu nieruchomości przez prawowitego właściciela, jakim jest Dzielnica Śródmieście i Miasto Stołeczne Warszawa. Lecz fakt przejęcia, tak bardzo oczekiwany przez lokatorów tych mieszkań, które od dawna powinny być ich własnością, znów odciąga się w nieskończoność.
Poznaj historię ludzi domu ukrytego w teatrze w centrum Warszawy
17 lutego odbyła się rozprawa w sądzie, na którą z ogromną nadzieją czekali mieszkańcy. I co? I nic! Wystarczyło stwierdzenie dyrektora Płatka, że sporny budynek wybudował Teatr Wielki dla swoich. Takie stwierdzenie jest szczytem bezczelności, takiej samej jak stwierdzenie dyrektora Dąbrowskiego, że nieruchomość wraz z budynkiem podarował Teatrowi car Mikołaj.
Zupełnie niezrozumiała jest decyzja sądu o bezterminowym odroczeniu rozprawy, tylko, dlatego że teatr nie umie tego faktu udowodnić. Wpis do ksiąg wieczystych z 18 sierpnia 2001 jest jasny i powinien być obligatoryjny nawet dla Wysokiego Sądu. Stwierdzenie, że budynek został wybudowany z pieniędzy teatru, jest tak samo kłamliwy jak inne argumenty.
W poprzednim felietonie zwróciłam uwagę na historię tego miejsca. Teraz śmiem zarzucać bezumownemu administratorowi bezczelność w najgorszym wydaniu. Otóż Teatr Wielki był wybudowany z pieniędzy społeczeństwa. Od zawsze był i nadal pozostaje własnością Skarbu Państwa. Zaś sporna nieruchomość była efektem tejże zbiórki pieniężnej całego narodu. Powoływanie się na przepisy uprawniające jednostkę kultury (tu też można podjąć polemikę ) do uwłaszczenia, jest totalnym nadużyciem. Już w 1993 roku Sąd Hipoteczny odmówił uwłaszczenia teatrowi, co potwierdziły wszystkie instancje Sądu Administracyjnego na wniosek Prokuratury. Teatr administruje budynkiem od wielu lat na zasadach bezumownych. Tylko właściciel gruntu i domu, którym do 1994 roku był Skarb Państwa, mógł przekazać prawa zarządzania budynkiem i gruntem. Nic takiego nigdy nie nastąpiło! A w 1994 roku nieruchomość z mocy ustawy została uwłaszczona na rzecz ówczesnej Gminy Śródmieście.
Teatr uzasadnia konieczność przejęcia domu ze względu na artystów, którzy przyjeżdżają do stolicy na spektakle. Otóż zasadność istnienia mieszkań zakładowych dawno została zniesiona. A skoro artyści nie mają pieniędzy na wynajęcie sobie mieszkań na wolnym rynku, to problem teatru. Powinni uwzględnić w swoim wcale nie małym budżecie podwyżkę pensji. A mają z czego. Ponad 60 milion złotych rocznie przyznawane z budżetu państwa (a więc z naszych pieniędzy) ma służyć nie dla rozbuchanej do nieprzytomności, rozbudowanej administracji "Strasznego Dworu", ani na wyjazdy dyrekcji i utrzymywania ich samochodów.
Co najmniej podejrzanym, a przynajmniej dla nikogo rozsądnego nie zrozumiały jest fakt, że miasto i gmina nie odnotowały zmiany. Jeszcze w 2006 roku jedna z lokatorek przeprowadziła rozmowę z wiceburmistrzem Majewskim, który stwierdził, że to, co znajduje się na Moliera 8 nie jest własnością Miasta Warszawa. Na jego biurku leżały pokaźne akta dotyczące tej nieruchomości. Tylko ciekawe czy był tam również wypis z ksiąg wieczystych z 2001 roku?
Włodarze dzielnicy próbują zepchnąć odpowiedzialność na poprzednie władze zapominając jednocześnie, że to właśnie poprzedni prezydent stolicy Lech Kaczyński, wydał decyzję nakazującą teatrowi przekazanie budynku i działki do dyspozycji Zarządowi Gospodarki Nieruchomościami w stolicy. Decyzja ta była ukrywana przez Biuro Gospodarki Nieruchomościami przez 5 lat. W tym czasie, za przyzwoleniem urzędników, którzy powinni zostać ukarani, teatr dysponował grubymi milionami, które należały się miastu i dzielnicy.
Niejasny jest wyrok sądu z 17 lutego 2010 roku, który zawiesił na czas nieokreślony rozstrzygnięcie tak palącego problemu. Jak to się dzieje, że swoją decyzją odrzuca prawomocność wszystkich wyroków Wojewódzkiego i Naczelnego Sądu Administracyjnego? Ignoruje także wypis z ksiąg wieczystych i pozwala na dalszą eksploatację budynku, który z miesiąca na miesiąc popada w coraz to gorszą ruinę?
Odnoszę nieodparte wrażenie, że budynek i jego lokatorzy stali się obosieczną bronią dla kilku opcji politycznych. Zbliżają się wybory. Odwlekanie konkretnej i jedynej uczciwej decyzji oddala się od udręczonych lokatorów. Nie tych wykupionych już lokali tylko tych, którzy zostali skrzywdzeni ich pominięciem pomimo wcale nie mniejszych zasług dla polskiej kultury. Na ich plecach wyrasta coraz większy garb bezsilności. Tracą nadzieję na tą długo wyczekiwaną spokojną i godną starość. A co roku lat im przybywa.
Czy polskie ustawodawstwo, skorumpowani urzędnicy rozgrywający walkę o swoje stołki, będą nadal bezkarnie opierać swą władzę na ludzkiej krzywdzie? Wreszcie, czy społeczeństwu, pokoleniu starych i młodych, nie należy się żaden szacunek? I znów cisną mi się na usta słowa: nie o taką Polskę walczyliśmy!
Ewa Tranel, Internautka wp.pl