ŚwiatTam rządzi przemoc, kokaina i złoto

Tam rządzi przemoc, kokaina i złoto

Kolumbia przeżywa gorączkę złota, jakiej nie znał nikt wcześniej w Ameryce Południowej. To ona utrzymuje wojnę domową przy życiu - pisze "Times". Tak jak przed 160 laty Kalifornię, tak teraz Kolumbię rozgrzebują rzesze poszukiwaczy złota. Pragnienie cennego kruszcu motywuje międzynarodowe korporacje, partyzantów, grupy przestępcze, a nawet wieśniaków, którzy porzucają swoje farmy i chwytają za misy i kilofy. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wielkie szkody wyrządza nowa epidemia gorączki złota.

Tam rządzi przemoc, kokaina i złoto
Źródło zdjęć: © AFP | Luis Robayo

21.09.2011 | aktual.: 23.09.2011 13:45

Zanim stanie się wodzem, musi przejść próbę, udowodnić, że jest godzien sprawowania rządu dusz. Zamknięty w jaskini, poddaje się żelaznym zasadom: żadnych kobiet, smakowitych potraw, kontaktu ze światem zewnętrznym. Jeśli chce wyjść, zapolować, może to robić tylko pod osłoną nocy. Nadchodzi wreszcie wielki dzień, wszyscy członkowie plemienia gromadzą się nad świętym jeziorem Guatavitá. Wybraniec jest rozbierany, jego ciało nacierane żywicą i obsypywane złotym piaskiem. Wraz z kapłanami wsiada na tratwę. Wypływają na środek jeziora. Promieniejąc w blasku słońca, majestatycznie zrzuca z siebie wszelkie kosztowności - składa je w ofierze bóstwom. O wschodzie słońca zmywa złoty piach. Jest już wodzem, el hombre dorado - pozłacanym człowiekiem.

Z tego rytuału andyjskiego ludu Muisca narodziła się legenda El Dorado. Konkwistadorzy nie rozumieli zwyczajów ludów, które podbijali. Dla nich El Dorado było magicznym miejscem, gdzie leżał klucz do nieprzebranych bogactw. Jego odnalezienie stawało się obsesją kolejnych przybyszów zza wielkiej wody. Zapadali na gorączkę złota, a ich choroba zbierała krwawe żniwo, głównie wśród miejscowych. Dziś znów kolumbijskie skarby rozpalają zmysły wielu - i przynoszą równie wiele cierpienia.

Ciemna strona

Ziemie rozciągające się między Atlantykiem i Andami skrywają wiele skarbów: złoto, srebro, węgiel, miedź, ropę naftową, gaz ziemny. La Violencia, czyli krwawa dekada walk między konserwatystami a liberałami (1948-1958), i brutalna wojna domowa, która wybuchła pół wieku temu sprawiały, że przez lata zasoby te pozostawały praktycznie nietknięte. Sytuacja zaczęła się zmieniać w 2002 roku, gdy do władzy doszedł Álvaro Uribe. Charyzmatyczny prezydent przygotowywał kraj na lepsze jutro - komunistyczni partyzanci zostali wypchnięci w głąb dżungli, uzbrojeni po zęby żołnierze wkroczyli do miast i miasteczek, by strzec bezpieczeństwa ich mieszkańców, liczba nędzarzy spadła z 54 do 46 na 100 obywateli, a finansiści i bankierzy z całego świata uznali Kolumbię za jeden z "najbardziej przyjaznych regionów dla inwestycji". Jeszcze w 2002 roku licencję na wydobycie złota posiadało 1,5 tysiąca firm i osób prywatnych. Sześć lat później było ich już ponad pięć razy więcej (8,5 tys.). W ubiegłym roku zyski z eksportu tego
cennego kruszcu przerosły przychód ze sprzedaży sztandarowego produktu Kolumbii - kawy.

- Odkryliśmy pięć nowych "złotych" projektów, które będą wymagały inwestycji w wysokości pięciu miliardów dolarów - ogłosił z dumą, ale i lekkim niepokojem Arturo Quiros, dyrektor Asomineros (Kolumbijskiego Stowarzyszenia Górniczego). Oba uczucia były całkiem uzasadnione. Z jednej strony prezesi dziesiątek firm, m.in. AngloGold Ashanti i Cambridge Mineral Resources, aż zacierają ręce na myśl o wprowadzeniu swoich olbrzymich koparek na kolumbijskie ziemie. Zwłaszcza, że ceny złota rosną w zastraszającym tempie - jeszcze trzy dekady temu za uncję (31,1 g) można było dostać trzydzieści parę dolarów, na początku bieżącego roku 1400 dolarów, dzisiaj - ponad 1800. Z drugiej, znacznie ciemniejszej strony, wyłania się jednak obraz kraju, w którym rytm życia wciąż wyznaczają strach, walka o przetrwanie kolejnego dnia i suche trzaski przeładowywanych karabinów.

"Kto ma karabin, ten rządzi"

We wrześniu 2010 roku, zaledwie miesiąc po elekcji, prezydent Juan Manuel Santos ogłosił, że partyzanci - wciąż groźnych, choć osłabionych, Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), jak i mocno przerzedzonej Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN) - przesunęli wojnę z rządem na nowy front. Jak przekonywał, rebelianci przejmują kontrolę nad obszarami, gdzie jest wydobywane złoto, i terroryzują kopaczy. Kilka miesięcy później, w styczniu bieżącego roku, Santos miał już pełne potwierdzenie swych obaw. Z wiadomości znalezionych w komputerze zabitego we wrześniu 2010 roku "kolumbijskiego bin Ladena" (Víctora Julio Suáreza Rojas, jednego z głównych dowódców FARC) wynikało, że kopalnie złota stały się kolejnym już źródłem finansowania partyzantki. Prezydent poinformował również, że nad tą gałęzią biznesu "czuwa" niejaki Mauricio. Czuwanie oznacza w tym przypadku pełną kontrolę nad odkrytymi złożami, ściąganie haraczów od robotników, a w razie potrzeby - ich zastraszanie. Mauricio pilnuje też "cennika", bo partyzanci
pobierają opłaty od przejętych kopalni z precyzją rachmistrza: 3,8 tysiąca dolarów od każdej koparki, zaprzęgniętej do pracy, 141 tysięcy za pozwolenie na kopanie w danym obszarze.

Nie tylko partyzanci dostrzegli szansę na "złoty interes". Także bandy przestępcze - a tych w Kolumbii jest bez liku - chcą uszczknąć coś dla siebie. - Te grupy przekształcają się w zależności od możliwości, jakie dostrzegają. Wiedzą, że nowy strumień źródła dochodów jest w zasięgu ich ręki i sięgają do niego - uważa Jeremy McDermott, dyrektor InSight Crime, organizacji śledzącej działalność latynoamerykańskich "bacrim" (skrót od bandas criminales - grupy przestępcze). Gangsterzy, uzbrojeni w "Rogi Kozła" (Cuernos de Chivas, latynoamerykańskie określenie kałasznikowa, najpopularniejszego na kontynencie karabinu AK-47), terroryzują poszukiwaczy złota albo sami otwierają kopalnie. Co na to wszystko najbardziej zainteresowani?

Robotnicy, do których dotarł reporter dziennika "The Miami Herald", są zgodni: pomimo morderczej pracy, warto kopać za złotem. Miesięczna pensja w granicach 1,4 tysięcy "zielonych" , pięciokrotności płacy minimalnej, rekompensuje trudy całodziennej harówki w spiekocie słońca i niebezpieczeństwo, czające się na lufach karabinów "nadzorców".

Bardziej dosadny był Octaviano Hernández, kopacz z Anorí w Antioquii. - Wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat to: kto ma karabin, ten wydaje rozkazy - powiedział w rozmowie z "New York Timesem".

El intereso legal

Partyzanci zaczęli spoglądać w stronę kopalni złota chciwym okiem, gdy okazało się, że wspierane przez Stany Zjednoczone akcje niszczenia plantacji koki przynoszą rezultaty, a ceny złota na światowych rynkach rosną. - Z powodu operacji przeciw plantacjom koki coraz trudniej jest ją hodować, więc jakie mam opcje? - pytał retorycznie w rozmowie z nowojorskim dziennikiem jeden z poszukiwaczy złota, 30-letni Elkin Jiménez. Dlatego front wojny domowej przesunął się głównie w rejon Antioquii, gdzie wydobywanych jest 80% kolumbijskiego kruszcu. Nowymi polami bitwy stały się miasteczka, wokół których wyrastają nielegalne kopalnie, jak 45-tysięczna Segovia czy 100-tysięczna Caucasia.

W 2010 roku na całym świecie wydobyto 2600 ton złota. Kolumbia ze swoimi 54 tonami wypada blado w porównaniu z Chinami (345 ton), Australią (255 ton), USA (230 ton) czy Rosją (190 ton). Jednak, według szacunków, w przyszłym roku wydobycie cennego kruszcu wzrośnie do 94 ton. Poza tym Kolumbia jest "przodownikiem" pod względem przerobu złota na biżuterię - podczas gdy na całym świecie średnio 16% kruszcu trafia na rynek jubilerski, w Kolumbii - według "Project Underground" - jest to 85%. W ten sposób tylko w ubiegłym roku z tego latynoamerykańskiego kraju do Londynu, Paryża, Zurychu i Nowego Jorku powędrowały "świecidełka" o wartości 2,3 miliarda dolarów. Znaczną część zysków pochłonęło ponad 40 międzynarodowych przedsiębiorstw wydobywających złoto na terenie kraju. Dla partyzantów i gangsterów zostało niewiele, zwłaszcza w porównaniu z idącymi w miliardy dolarów zyskami z handlu kokainą. Jednak to złoto ma przewagę nad "białą damą". I wcale nie dlatego, że jego ceny windują.

- Ciężko komukolwiek powiedzieć to głośno, ale jednym z powodów, dla których partyzanci i gangi przestępcze interesują się złotem, jest to, że jest ono legalnym produktem, w przeciwieństwie do kokainy - wyjaśnił Leiderman Ortíz, publicysta niewielkiej gazety w Caucasii. Rok temu przeżył atak na swój dom po tym, jak opisał nowe tendencje w handlu złotem, w tym udział partyzantów i grup przestępczych. - To dla nich sposób, by utrzymać tę wojnę przy życiu - stwierdził.

Faktycznie, trudności związane z nielegalnym przemytem, cessnami (małymi samolotami popularnymi wśród amatorów lotnictwa) lądującymi na niewielkich poletkach wykarczowanych w dżungli czy setkami kopert wręczanych pod stołami wszelakiej maści urzędnikom, w przypadku złota ograniczają się do nadzorowania kopalni i ściągania haraczów. Trucizna

Pierwsza katastrofa ekologiczna w Kalifornii była spowodowana szaleńczym wydobyciem złota, które rozpoczęło się w 1849 roku. To jednak nie setki tysięcy zarażonych gorączką złota wolnych strzelców doprowadziły do klęski, ale wielkie korporacje, które wjechały ze swym nowoczesnym, jak na tamte czasy, sprzętem. Używane przez nie metody wydobywcze sprawiły, że pracownicy kopalni umierali w męczarniach na raka - chorobę, której nazwy jeszcze wówczas nie znano. 160 lat później region wciąż jest skażony: dawno opuszczone kopalnie sączą do rzek jad - rtęć, której używano do oddzielenia złota od bezwartościowych osadów. Tamta gorączka złota przyniosła bogactwo nielicznym, ale uśmierciła tysiące ludzi, zatruła rzeki i ziemię w stopniu praktycznie nieodwracalnym. Czy Kolumbię czeka podobny los?

Antioquia, serce kolumbijskiego "złotego" biznesu, z miesiąca na miesiąc staje się czarną plamą na mapie kraju. W departamencie tym wskaźnik morderstw wzrósł do 189 na 100 tysięcy mieszkańców (w skali kraju wynosi on 35 zabójstw na 100 tys. obywateli). Antioquia zajmuje również pierwsze miejsce w innym rankingu - jest najsilniej skażonym regionem. Podobnie jak przed laty w Kalifornii, każdego roku poszukiwacze złota w Kolumbii używają rtęci do oddzielenia drobinek złota od zwykłych osadów. Każdego roku wprowadzają w ten sposób do środowiska ok. 70 ton trucizny. Przez to Kolumbia "zajmuje wstydliwe pierwsze miejsce wśród krajów najbardziej skażonych rtęcią, w przeliczeniu na jednego mieszkańca", jak ocenił stwierdza Marcello Veiga, inżynier górnictwa, który kierował badaniami ONZ nad zatruciem Antioquii.

Kolejnym, nieodłącznym wręcz elementem tej misternej układanki są przesiedlenia. UNHCR alarmuje, że w regionie Pacyfiku ludzie są siłą wypędzani z ziem swoich pradziadów. Te przemieszczenia, jak wskazuje oenzetowska agenda, są nie tylko dziełem grup zbrojnych. Niekiedy korporacje, zaopatrzone we wszelkie możliwe pozwolenia i certyfikaty, "wykopują" Kolumbijczyków z ich domów za minimalną rekompensatą - jeśli w ogóle. Kierownik kopalni z kanadyjskiego przedsiębiorstwa Medoro powiedział Al-Dżazirze, że wyrzucanie lokalnych społeczności z ich terytoriów jest "kwestią pieniędzy". Później stwierdził, że jego słowa zostały "źle zinterpretowane".

Uciąć łeb hydrze

W 2006 roku Alvaro Uribe ogłosił, że do 2019 roku Kolumbia stanie się "kopalnianym" państwem. Zależało mu na przyciągnięciu jak najszerszego grona zagranicznych inwestorów. Ci jednak lubią czuć się bezpieczni, więc plany prezydenta pokrzyżowali partyzanci i bandy kryminalne. Santos, który ze wszystkich sił stara się kontynuować dzieło swego poprzednika, musiał działać.

Jego pierwsza reakcja była klasyczna dla kolumbijskich władz: armia przypuściła zmasowany atak. W lutym komandosi zaatakowali nielegalne kopalnie w Antioqui i sąsiedniej Kordobie. Jak opisywał reporter "NYT", desantowali się na linach do jaru w okolicach wsi Cargueros. Ich oczom ukazała się setka kopaczy, pracujących wytrwale w spiekocie. Żołnierze pojmali jednego z nich, pozostali stawili opór. Kije i kilofy wymierzono przeciw karabinom maszynowym. Ostatecznie żołnierze wypuścili mężczyznę, ale nielegalną kopalnię zamknięto.

Podobne akcje przeprowadzono w kilkudziesięciu miejscach. Skutek: zamknięcie ponad 50 nielegalnych kopalni. Skutek uboczny: otwarcie setek kolejnych. Jak szacują obserwatorzy, już nie każdego roku czy miesiąca, ale każdego tygodnia powstaje kilka nowych, najczęściej dzikich wykopalisk. Przy tym tempie rząd dostaje zadyszki, a rozwiązania siłowe przypominają walkę z hydrą. Dlatego administracja próbuje ratować się regulacjami prawnymi. Już w lutym władze kraju dokładnie przyjrzały się systemowi wydawania licencji na wydobycie złota. W maju minister kopalnictwa rozkazał rozpoczęcie śledztwa ws. korupcji w sektorze wydobywczym. Miesiąc później zaś wstrzymano przyznawanie nowych zezwoleń - aż do 2012 roku nikt nie otrzyma prawa drążenia ziemi w poszukiwaniu złota. Prezydent obiecał wreszcie wprowadzenie nowych regulacji, które pozwolą wziąć pod lupę kopalnie, i zapewnił, że zyski z wydobycia i obróbki złota trafią do kieszeni lokalnych władz.

Dwa demony

W styczniu ok. pięciu tysięcy wieśniaków ruszyło na budynek władz lokalnych w Anorí. Domagali się wstrzymania operacji militarnych przeciwko poszukiwaczom złota i plantatorom koki. Przyznali, że to FARC zachęciło ich do marszu, ale ich skargi i żądania są prawdziwe. - Tu nie ma żadnych innych ekonomicznych opcji. Jest albo to, albo kryminalny gang - a wtedy nie możesz spać w nocy - powiedział "NYT" poszukiwacz złota z Buenaventury. Nie chciał zdradzić nawet swego imienia; ujawnił jedynie, że pracował w kopalni oddalonej o 45 minut drogi od miasta, szukał złota, sprzedawał je, dorabiał "to tu, to tam". Mówił, że tak wiele grup walczyło o kontrolę nad tym terenem, że "niemożliwym było rozróżnić, kim oni wszyscy są".

W lutym International Crisis Group opublikowała raport nt. sytuacji w Kolumbii. Zdaniem organizacji plagą kraju są "alianse między przestępcami a niektórymi członkami lokalnych elit". Rak korupcji, trawiący rządowe organy, nie pierwszy - i zapewne nie ostatni raz - staje na przeszkodzie w uzdrowieniu kraju.

Dwa demony - bieda i korupcja - od lat wykańczają Kolumbię. Kaleczą ją równie dotkliwie, co wojna domowa. Gorączka złota, która opanowała kraj, jest tylko kolejną odsłoną nieustającego konfliktu, w którym żadna ze stron nie potrafi zadać ostatecznego ciosu.

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)