Tak się pasie lokalna władza
W takim kraju nie da się żyć! Na każdym kroku armie urzędasów domagają się od nas łapówek! - alarmuje "Fakt".
I to dopieka do żywego zwykłym Polakom. Ich nie dotyczą wielkie afery na górze, ale wszechobecna korupcja. Bez dania w łapę nie da się nic załatwić - uważa dziennik.
Kto z nas nie miał do czynienia z takimi krwiopijcami? Zjawiasz się w urzędzie, a pan zza biura bezradnie rozkłada ręce. Ale zaraz porozumiewawczo mruga okiem. Koperta załatwi wszystko - zaznacza "Fakt".
Tak mrugał Krzysztof M. były dyrektor wydziału oświaty gdańskiego magistratu. Żaden rekin wielkiej finansjery. Zwykły urzędniczyna. Ale to on uprzykrzał życie setkom ludzi, wyduszając z nich ostatnie grosze. Za co? Za ustawianie przetargów, załatwianie miejsc w dobrych liceach. Za przysługi brał niedużo. Po kilka tysięcy złotych. W sumie uzbierał aż 35 tysięcy.
Kolejny urzędas uprzykrzał życie ludziom z Wrocławia. Zastępca szefa wydziału inicjatyw gospodarczych urzędu miasta Dariusz S. łupił zwykłych ludzi za przychylne decyzje. Według prokuratury zagarnął 200 tys. zł, a w pakiecie dostał też 30 darmowych wizyt w... burdelu - opisuje "Fakt".