Tak pięknie wstawali z kolan. Zwolennicy Brexitu narobili bałaganu i uciekają z pola walki
Minister spraw zagranicznych Boris Johnson, pyskaty i charyzmatyczny przywódca zwolenników Brexitu odszedł obrażony. Podobnie minister ds. Brexitu David Davis. Pozostaje premier Theresa May i jej strategia opuszczenia Unii Europejskiej na "miękko". Innego planu już nie ma.
"Twardy Brexit", czyli wyjście Wielkiej Brytanii z UE bez podpisania żadnych porozumień z Unią ,okazał się mrzonką radykalnych polityków. Po ogłoszeniu przez premier Theresę May strategii opuszczenia Unii Europejskiej nazywanej "miękkim Brexitem" albo "umiarkowanie miękkim brexitem", do dymisji podali się minister spraw zagranicznych Boris Johnson oraz minister ds. Brexitu David Davis.
"Zmierzamy w kierunku statusu kolonii i wielu będzie musiało ciężko pracować, aby dostrzec ekonomiczne lub polityczne korzyści tej konkretnej umowy. Brexit powinien być szansą na zrobienie czegoś inaczej, bycie bardziej elastycznym i dynamicznym oraz zmaksymalizowanie szczególnych zalet Wielkiej Brytanii jako otwartej, wyglądającej na zewnątrz światowej gospodarki" - napisał w oświadczeniu rozgoryczony Boris Johnson.
Zobacz także: J PiS będzie ścigać za "tęczowego orła". Miller: ONR może więcej
Theresa May sprząta żałosny bałagan po "brexitowcach"
Inaczej niż na miękko wyjście się nie uda. Ponieważ do ustalonej na 29 marca 2019 roku daty Brexitu pozostało zaledwie 9 miesięcy. Im bliżej nieodwołalnego terminu, tym bardziej słabnie pozycja brytyjskich negocjatorów. Tymczasem zaledwie jeden z niezałatwionych sporów - o cła na produkty i usługi eksportowane do UE mógłby rozłożyć na łopatki brytyjski biznes. W momencie kiedy Johnson publikował wzniosłe słowa o "umierającym marzeniu", przedstawiciele ponad 100 liderów brytyjskiego biznesu wzywali do opamiętania swoich polityków. Ich zdaniem "twarda granica" i możliwa wojna celna pomiędzy Londynem i Brukselą wyniszczy biznes.
Julian David, szef organizacji techUK, reprezentującej 950 firm technologicznych, zatrudniających 700 tys. pracowników, zarzucił politykom fantazjowanie o Brexicie. Jego zdaniem Brexit w wersji twardej ograniczyłby jego firmom dostęp do usług na rynku europejskim. - Biorąc pod uwagę, że 80 proc. eksportu technologii to usługi, a naszym największym rynkiem pozostaje UE, będzie to miało bardzo realne konsekwencje - powiedział z komentarzu dla dziennika The Independent. Ta gazeta podsumowuje, że Brexit zamienia się żałosny bałagan.
Dlatego premier Theresa May, która była zwolenniczką pozostania Wielkiej Brytanii w UE, ale teraz musi realizować Brexit, przygotowała łagodniejszą strategię wyjścia kraju ze Wspólnoty. Według jej propozycji Wielka Brytania po opuszczeniu UE byłaby nadal blisko związana z europejskim rynkiem dóbr i usług. Zachowana strefa wolnego handlu produktami nie zwiąże rąk przedsiębiorcom Ponadto brytyjska gospodarka zachowa unijne przepisy i standardy produkcji. To wszystko zaś potwierdzi tak zwany „wspólny zbiór przepisów”. Inaczej być nie mogło, bo zagraniczne i brytyjskie firmy zapowiedziały przeniesienie produkcji na kontynent, żeby nie paść ofiarą przyszłego konfliktu.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Po niej tylko gorzej
Jeszcze zanim radykalni brexitowcy rzucili papierami, Theresa May zabezpieczyła sobie poparcie dla gabinetu. Propozycje dogadania się Unią przedstawiono podczas wyjazdowego posiedzenia rządu w Chequers Court w piątek 6 lipca. Nieprzypadkowo w brytyjskich mediach pojawiły się w tym czasie przecieki ze śledztwa na temat rzekomego wpływu na wynik referendum służb Władymira Putina. To szpila wbita w nadmuchane ego Borisa Johnsona, który w dyplomacji porusza się równie zgrabnie, jak słoń w składzie porcelany.
Brytyjscy komentatorzy piszą jednak o ryzyku odwołania szefowej rządu. May tylko wydaje się, że spacyfikowała brexitowców. Również we własnej partii ma przeciwników, a tak naprawdę poparcie dla rządu opiera się na kruchym politycznym sojuszu. Dymisja premier wywołałaby jeszcze większy bałagan, ponieważ sondaże nie wskazują jasnego zwycięzcy ewentualnych wyborów. Dlatego Theresa May musi robić dobrą minę do złej gry. - To, co proponujemy jest wyzwaniem dla UE, bo zmusza ich do ponownego przemyślenia i spojrzenia poza pozycje, które zajęli wcześniej - powiedziała w poniedziałek w brytyjskim parlamencie.
Kryzys w brytyjskim rządzie w swoim stylu skomentował też Donald Tusk. Wyraził ubolewanie, że cała idea Brexitu nie odeszła wraz z Borisem Johnsonem i Davidem Davisem. - Bałagan wywołany przez Brexit jest największym problemem w historii relacji EU i Wielkiej Brytanii. Nadal jest daleko od rozwiązania - powiedział.
Polacy zapłacą 65 funtów i zostaną
Cała ta polityczna gra dzieje się jednak w cieniu ważniejszych dla Brytyjczyków tematów. Dziś żyją szczęśliwym finałem akcji ratunkowej w Tajlandii, którą rozpoczęła dwójka brytyjskich nurków. Zostali ogłoszeni bohaterami narodowymi. Z kolei jutro, czyli 11 lipca tematem numer jeden na Wyspach będzie mecz Anglia-Chorwacja.
Milion Polaków mieszkających na Wyspach temat Brexitu specjalnie nie grzeje. Z jednym tylko wyjątkiem, propozycją obowiązkowej opłaty 65 funtów od osoby za uzyskanie statusu osoby osiadłej w Wielkiej Brytanii. Według internetowej sondy tygodnika "Polish Express" większość z emigrantów nie wróci, nawet mimo Brexitu.
Polski tygodnik ilustruje opinię naszych rodaków: "Oczywiście dla ludzi którzy niewiele osiągnęli w UK powrót do kraju może być atrakcyjny.(...), Dla osób które w Polsce prowadziły działalność, powrót do kraju będzie horrorem w zderzeniu z aparatem państwa. Robiąc bilans za i przeciw mój wynik jest 85 proc. - zostać, a 15proc - wrócić. Znam ludzi, którzy wrócili do Polski i po około roku są tu znowu".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl