Duet, który uratował wielu. To oni jako pierwsi dotarli do chłopców
Zwykle działają razem. Schodzą do jaskiń, żeby ratować. Jako pierwsi dotarli też do chłopców w Tajlandii. Richard Stanton i John Volanthe to duet, który z opresji wyciągnął niejednego. Na co dzień jeden z nich to emerytowany strażak, a drugi informatyk.
Dwójka Brytyjczyków dowodziła akcją ratunkową w jaskini Tham Luang. Łącznie działało tam 90 nurków, a 50 z nich przyjechało zza granicy. W całej akcji udział brało ponad 1000 osób.
Jednak to Richard Stanton i John Volanthe jako pierwsi dotarli do uwięzionych. Nawiązali kontakt z chłopcami i ich trenerem. Są światowej sławy nurkami, choć jednej z nich to były strażak, a drugi informatyk.
Strażak. Po godzinach nurek
- Jesteśmy dumni, że wciąż ratuje życia - mówią nam koledzy Stantona z remizy. I opowiadają, że strażakiem był przez 25 lat. Przez całą służbę do wypadków i pożarów jeździł w jednym mieście: Coventry. Tylko raz zmienił remizę z tej na obrzeżach miasta, na tę w centrum.
Jednak Richard Stanton życia ratował nie tylko w strażackim skafandrze. Po godzinach zakładał płetwy, butle i kombinezon. Do kasku przypinał latarki i nurkował w jaskiniach. Tam ratował uwięzionych w podziemnych korytarzach. Jako wolontariusz.
Nurkowaniem zainteresował się, gdy był jeszcze nastolatkiem. Oglądał raz nurków jaskiniowych w telewizji i poczuł, że to zajęcie dla niego. Zapisał się więc na kursy nurkowania.
Z czasem stał się jednym z czołowych nurków na wyspach. Bił rekordy, zaczął też ratować za granicą. Raz wyciągał sześciu Brytyjczyków uwięzionych w jaskini w Meksyku. Jeden z nich panicznie bał się wody, a do przebycia było niemal 200 metrów zalanego korytarza. - Przekonał go, że muszą płynąć, choć ten nigdy nie nurkował - opowiadają strażacy. Akcja zakończyła się powodzeniem.
Poza tym w Irlandii wyciągnął z jaskini ciało polskiego nurka. Raz na pomoc wezwali go Francuzi, innym razem Norwegowie.
Dokonania Stantona doceniły też lokalne władze. W 2013 roku otrzymał z ich rąk honorowe odznaczenie, a koledzy z remizy przyznali mu tytuł "Bohatera Roku".
Informatyk. Rzuca komputer i ratuje w jaskiniach
Jon Volanthen to informatyk. Na co dzień mieszka w Bristolu. W wolnym czasie biega maratony. Poza tym to kolejny, czołowy nurek na wyspach.
Pod wodę zszedł pierwszy raz, gdy za młodu był harcerzem. Wyspecjalizował się jako ten, który testuje technologiczne nowinki w nurkowym świecie. Zakładał na siebie najbardziej innowacyjny sprzęt, który pozwalał mu schodzić coraz głębiej, na coraz dłużej.
Zaczął też nurkować ze Stantotem, a jedna z ich najbardziej spektakularnych akcji to zejście do jaskini Pozo Azul. Pobili tam rekord świata w długości spenetrowanej jaskini: 8800 metrów. Pod wodą holowali wtedy sprzęt biwakowy.
- To była niezwykle skomplikowana logistycznie wyprawa. Sposób holowania sprzętu na niej przypominał w dużej mierze to, co w Tajlandii zrobili z dziećmi - zauważa jeden z polskich nurków jaskiniowych.
W akcji ratunkowej we Francji też uczestniczyli wspólnie, a tam sytuacja była podobna do tej w Tham Luang. Szukali wtedy zaginionego grotołaza. Było ryzyko, że na pomoc czeka z drugiej strony jaskini, tak jak dzieci i ich trener. - To była długa i trudna akcja ratunkowa - przyznaje polski nurek. Po tygodniu odnaleźli zaginionego. Niestety wyłowili tylko ciało.
Obaj mają za sobą 35 lat doświadczenia. Zarówno w akcjach ratunkowych, jak i biciu światowych rekordów.
Patrzy na nich cały świat
Zmagania tego duetu obserwował cały świat. Dowodzili akcją, jakiej jeszcze nie było. - Ta akcja ratunkowa była akcją bez precedensu. Myślę, że żadna grupa nurkowa na świecie nie przewidziała w swoich szkoleniach takiego scenariusza - mówił w rozmowie z WP Krzysztof Starnawski, czołowy polski nurek jaskiniowy.
Wciąż jednak byli oni elementem znacznie szerszej grupy: na miejscu działali z innymi ratownikami, żołnierzami, komandosami i nurkami. Łącznie było to ponad 1000 osób.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Źródła: WP/The Guardian/BBC