ŚwiatTak NATO chce walczyć z islamskim terroryzmem. Uzasadnienie jednej z decyzji może budzić zdziwienie

Tak NATO chce walczyć z islamskim terroryzmem. Uzasadnienie jednej z decyzji może budzić zdziwienie

• Na szczycie NATO zapadły decyzje związane z zagrożeniem islamskim terroryzmem

• Jedna z nich wydaje się mieć jednak więcej wspólnego z Rosją niż IS

• Chodzi o wysłanie na Bliski Wschód nieznanej liczby samolotów AWACS

• Inne plany NATO ws. południowej flanki to szkolenia irackich sił, stworzenie centrum wywiadowczego w Tunezji i nowa misja na Morzu Śródziemnym

• Czy jednak któraś z tych decyzji ma szansę przynieść przełom?

Tak NATO chce walczyć z islamskim terroryzmem. Uzasadnienie jednej z decyzji może budzić zdziwienie
Źródło zdjęć: © Getty Images News | USAF
Tomasz Otłowski

11.07.2016 | aktual.: 11.07.2016 10:04

Spośród kilkunastu formalnych decyzji, podjętych przez zakończony w ostatnią sobotę szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie, tylko kilka odnosi się - w sposób bezpośredni lub pośredni - do szeroko ujętych kwestii zwalczania zagrożenia ze strony islamskiego ekstremizmu i terroryzmu. Zaliczają się do nich postanowienia o wysłaniu na Bliski Wschód NATO-wskich samolotów wczesnego ostrzegania typu AWACS; zapowiedź intensyfikacji szkoleń sił irackich w Iraku i Jordanii, wraz z powołaniem centrum wywiadowczego (analitycznego) w Tunezji; a także udzielenie wsparcia dla unijnej operacji morskiej "Sophia", prowadzonej od roku na wodach Morza Śródziemnego, wraz z przekształceniem dawnej operacji "Active Endavour" w nową misję "Sea Guardian".

Wydawać by się mogło, że zaledwie kilka ogólnych decyzji odnoszących się do zwalczania zagrożenia terrorystycznego to mało. Pamiętać jednak należy, że w istocie zasadniczym celem spotkania szefów rządów i głów państw członkowskich NATO oraz krajów partnerskich Sojuszu było narastające zagrożenie militarne i polityczne ze strony Rosji. Kwestie bezpieczeństwa na innych kierunkach strategicznych, choć bez wątpienia równie ważne, musiały jednak wobec działań Moskwy zejść na dalszy plan. Taka jest logika funkcjonowania sojuszu obronnego - skupiamy się na tych niebezpieczeństwach, które w danym momencie są największe i potencjalnie zagrażają największej liczbie członków paktu.

Najpewniej to właśnie ta ogólnie napięta sytuacja geostrategiczna w regionie Eurazji sprawiła, że nawet część spośród wspomnianych trzech decyzji szczytu NATO formalnie dotyczących wyłącznie kwestii zwalczania zagrożeń terrorystycznych z regionu bliskowschodniego, faktycznie dotyka jednak również (niejako przy okazji) szeroko ujętych relacji Sojuszu z Federacją Rosyjską. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć zgodę Sojuszników na wysłanie w region Bliskiego Wschodu (a konkretnie Lewantu) bliżej niesprecyzowanej liczby samolotów AWACS? Uzasadnienie tej decyzji - oficjalnie przedstawiane przez sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga jako "wsparcie koalicji do walki z Państwem Islamskim (IS)" - budzi co najmniej zdziwienie. Kalifat przecież jeszcze "nie dorobił się" swych sił powietrznych, po co więc koalicji do walki z Da’esz (inne określenie Państwa Islamskiego - red.) samoloty wczesnego ostrzegania nad Turcją, Syrią i Irakiem?

Wyjaśnienie wydaje się proste: rolą tych ultranowoczesnych i wyspecjalizowanych maszyn będzie z pewnością głównie wykrywanie i śledzenie lotów rosyjskich samolotów bojowych, wciąż operujących nad Syrią z bazy w Hmeimim koło Latakii. Rosjanie do dzisiaj nie wypracowali protokołów w zakresie notyfikacji ich działań innym podmiotom, zaangażowanym nad Syrią (a więc zwłaszcza koalicji do walki z IS, z USA na czele), samoloty rozpoznawcze NATO pomogą więc uniknąć potencjalnych sytuacji kolizyjnych w powietrzu. W drugiej kolejności sojusznicze AWACSy pozwolą z pewnością na kontrolowanie poczynań lotnictwa syryjskiego, a także - dzięki zasięgowi swoich radarów i aparatury - być może irańskiego, sporadycznie działającego nad Irakiem.

Generalnie, jak się wydaje, zapowiedź zaangażowania NATO-wskich zasobów w zakresie kontroli i ochrony przestrzeni powietrznej w regionie Lewantu to ukłon w stronę Turcji, która regularnie doświadcza prowokacji ze strony lotnictwa syryjskiego i rosyjskiego, operującego w Syrii. Wraz z wcześniejszą dyslokacją w Turcji systemów obrony powietrznej (baterie rakiet PATRIOT z Włoch i Hiszpanii) stanowi to pogłębienie zaangażowania NATO w obronę terytorium tureckiego sojusznika.

Coraz większa rola Jordanii

Znacznie więcej wspólnego z faktycznym zwalczaniem islamskiego ekstremizmu mają inne decyzje szczytu NATO, odnoszące się do regionu Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Przede wszystkim dotyczy to deklaracji dalszego zacieśnienia współpracy Sojuszu z Jordanią, na terytorium której instruktorzy państw sojuszniczych prowadzą treningi i szkolenia dla setek żołnierzy irackich. To chyba najbardziej merytoryczna z decyzji szczytu NATO, odnoszących się w jakiś sposób do kwestii zwalczania ekstremizmu i terroryzmu islamskiego. Profesjonalne szkolenia dla personelu sił bezpieczeństwa Iraku, prowadzone przez żołnierzy NATO, mają realne szanse na wzmocnienie potencjału irackiej armii - formacji wciąż słabej która nie może podnieść się po serii sromotnych klęsk zadanych jej przez siły kalifatu przed dwoma laty.

Co więcej, podkreślenie w tej roli znaczenia Jordanii zdaje się coraz wyraźniej plasować to państwo jako wiodącego partnera strategicznego NATO wśród arabskich państw Bliskiego Wschodu. W znaczący sposób umacnia to pozycję geopolityczną Ammanu w całym regionie; Jordania ma już w wielu aspektach relacji z Zachodem większe znaczenie, niż pierwszoplanowe do niedawna kraje regionu Zatoki Perskiej, z Arabią Saudyjską na czele.

Nieco bardziej ogólnikowy i mglisty charakter ma zapowiedź powołania do życia "centrum wywiadowczego” Sojuszu w Tunezji, którego celem byłoby ogólnie sformułowane przeciwdziałanie siłom ekstremistycznym. To z całą pewnością próba intensyfikacji współpracy NATO z partnerami z Maghrebu, kluczowej dla przeciwdziałania zagrożeniom, które generuje niestabilność wielu państw Afryki Północnej i regionu Sahelu. Zamysł ten wymagać będzie jednak doprecyzowania i wypełnienia konkretną treścią.

Obraz
© 2 (fot. WP)

"Morski strażnik"

Kolejna decyzja szczytu NATO, odnosząca się do kwestii południowej flanki, ma już jednak tylko pośrednie związki z ogólnie ujętym zagadnieniem zwalczania zagrożeń terrorystycznych. Zapowiedź wsparcia dla unijnej misji wojskowej o kryptonimie "Sophia" to w istocie deklaracja bardziej polityczna, niż militarna. Siły i środki wielu państw NATO (równocześnie członków Sojuszu) są już zaangażowane w tę operację UE, a ew. rola Sojuszu mogłaby polegać albo na udostępnieniu kolejnych morskich zasobów militarnych, albo - co póki co bardziej realne - na wsparciu w zakresie rozpoznania i wywiadu, zwłaszcza w ramach SIGINT, SATINT i PHOTINT.

Warto jednak w tym miejscu odnotować, że operacja "Sophia" przez ponad 12 miesięcy swego istnienia nie przyczyniła się do realizacji pokładanych w niej nadziei. Przez część komentatorów europejskich operacja ta została już wręcz złośliwie przezywana jako "Hagia Sophia", co ma odzwierciedlać miękki, liberalny stosunek do kwestii ochrony granic UE przed napływem mas muzułmańskich migrantów z Afryki Północnej. Wynika to z faktu, iż siły i środki morskie państw UE (choć nie tylko), zamiast rzeczywiście chronić granice morskie obszaru europejskiego, zajmują się głównie wyławianiem rozbitków i migrantów z łodzi płynących ku brzegom Europy.

Walka z przemytnikami, co miało być głównym zadaniem i celem "Sophii", zeszła gdzieś na dalszy plan. Statystyki mówią same za siebie - w ciągu roku działania w ramach tej operacji zatrzymano jedynie "kilkadziesiąt osób" podejrzewanych o działalność przemytniczą. Ilu z nich zostanie skazanych i osadzonych w więzieniach? Zapewne tylko garstka.

Czy NATO ma szanse coś tu zmienić, np. dzięki nowej planowanej akcji "Sea Guardian"? Wątpliwe, o ile nie zmieni się cała filozofia działania państw zachodnich na Morzu Śródziemnym, w myśl zasady, że najpierw bezwzględnie zawracamy do Libii łodzie z imigrantami, a następnie realnie uderzamy w przemytniczy biznes (w dużym stopniu opanowany już przez lokalne, libijskie odgałęzienie IS). Na to jednak nie zanosi się w najbliższej przyszłości, z wielu względów - głównie fałszywie rozumianego humanitaryzmu i równie wadliwie pojmowanej politycznej poprawności.

Bez przełomu

Reasumując, szczyt NATO w Warszawie nie przyniósł żadnych radykalnych, przełomowych zapowiedzi daleko idącego zwiększenia zaangażowania Sojuszu w trwającą wojnę z islamskim terroryzmem. Ale też nikt chyba takich przełomów w tej materii się po warszawskim spotkaniu sojuszników nie spodziewał. NATO nie jest zresztą gremium, które mogłoby wziąć na swe barki większy ciężar wojny z islamizmem, w tym zwłaszcza z kalifatem. Zasadniczą rolą Sojuszu wciąż pozostaje tradycyjna obrona i ochrona terytorialnych interesów jego członków wobec głównie konwencjonalnych (choć oczywiście ewoluujących) zagrożeń. Próby wychodzenia poza ten schemat (jak w zakresie cyberbezpieczeństwa) mają wciąż eksperymentalny charakter, cały czas wymagający z pewnością doprecyzowania i uszczegółowienia.

Dlatego też w kontekście walki z islamizmem Sojusz zdecydował się na działania mocno schematyczne (i symboliczne), takie jak wsparcie dla swych członków (Turcja) czy partnerów (Jordania, Irak, Tunezja) w regionie bliskowschodnim, a także współpracę z już działającymi operacjami innych gremiów międzynarodowych (misja UE na Morzu Śródziemnym).

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (29)