Świat"Tajna wojna" USA w Somalii. Rośnie liczba nalotów i operacji sił specjalnych

"Tajna wojna" USA w Somalii. Rośnie liczba nalotów i operacji sił specjalnych



• Obama w ciągu ostatniego roku zintensyfikował "tajną wojnę" w Somalii

• Biorą w niej udział komandosi, lotnictwo, sojusznicy z Afryki i prywatni kontraktorzy

• Przeciwnikiem są islamiści z Al-Szabaab

• Somalia - historycznie - nie jest rejonem, w którym USA odnosiły sukcesy

• W Somalii przebywa najwięcej wojsk USA od czasu wycofania się Amerykanów z interwencji podczas wojny domowej w 1994 roku

"Tajna wojna" USA w Somalii. Rośnie liczba nalotów i operacji sił specjalnych
Źródło zdjęć: © AFP | Mohamed Abdiwahab
Adam Parfieniuk

Somalia w kontekście USA kojarzona jest przede wszystkim z Bitwą w Mogadiszu w 1993 roku, w czasie której zginęło 18 Amerykańskich żołnierzy. Straty, poniesione wówczas przez Stany Zjednoczone, stały się jedną z głównych przyczyn wycofania się Amerykanów z Rogu Afryki. Na kanwie tych wydarzeń powstał głośny film "Helikopter w ogniu".

Teraz "New York Times" ostrzega, że obecne, coraz intensywniejsze działania USA w Somalii, mogą doprowadzić do coraz głębszego zaangażowania w skomplikowany konflikt, z którego nie będzie łatwego wyjścia. Niedawno Obama zaaprobował rozszerzenie kampanii nalotów. Departament obrony opisuje je jako "uderzenia w ramach samoobrony", jednak nowojorski dziennik podkreśla, że tak naprawdę jest to samospełniająca się przepowiednia. Dopiero teraz, gdy amerykańskie siły w Somalii zaczęły się rozrastać, mają one do czynienia z realnym zagrożeniem ze strony Al-Szabaab i faktycznie samoobrona może stać się konieczna. Z kolei samo rozszerzenie powodów, po których USA będą sięgały po naloty, prawie na pewno doprowadzi do dalszej eskalacji bombardowań.

Jak działają Amerykanie?

Wiadomo, że na miejscu operuje elita elit, czyli Seal Team 6 (DEVGRU), uchodząca za najlepszy pododdział sił specjalnych Navy SEALs. Amerykańscy doradcy szkolą somalijskie, kenijskie i ugandyjskie wojska. Prowadzone są także bombardowania, połączone z nalotami komandosów na cele kontrolowane przez islamistów.

Przy czym Pentagon informuje, że w 2016 roku przeprowadził 13 bombardowań i nalotów. W całym 2015 roku takich akcji było pięć. W marcowym bombardowaniu zginęło 150 bojowników Al-Szabaab, których bomby dosięgnęły podczas uroczystości inicjacyjnej. Ale były i takie ataki, w których Amerykanie omyłkowo zabili żołnierzy władz somalijskich - swoich sojuszników.

Wojny w cieniu

Amerykańska aktywność w Somalii wpisuje się cały szereg podobnych kampanii na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej. Naloty, drony, akcje sił specjalnych, szkolenie lokalnych wojsk, stały się niejako strategią wojenną Baracka Obamy. "Ciche wojny" Obamy pokazują, że nie stroni on od siłowych rozwiązań, choć równocześnie jak ognia unika wysyłania wojsk lądowych w rejony zapalne. To pozwala na minimalizowanie strat i utrzymywanie amerykańskich działań we względnym dystansie od czołówek krajowych i światowych mediów. Z drugiej strony doktrynalne "niestawianie buta na ziemi" (ang. no boots on the ground) bywa krytykowane przez wojskowych ekspertów jako nieskuteczne.

Faktem jest, że amerykańskie wojska przeprowadziły w tym roku bombardowania w siedmiu krajach świata, a komandosi operowali w jeszcze większej ilość państw. O tym, że te wojny toczą się w cieniu, świadczy fakt, że niewiele jest w stanie wymienić wszystkie obszary ostatnich amerykańskich działań bez przetrząsania internetu wzdłuż i wszerz.

Afrykański "GROM"

Choć działania w Somalii href="http://wiadomosci.wp.pl/jemen-sie-rozpadnie-nie-tylko-rebelia-huti-ale-takze-secesja-poludnia-zagraza-jednosci-kraju-6047162825196161a">przypominają choćby te z Jemenu, pewnym novum jest próba stworzenia w Rogu Afryki sił specjalnych z prawdziwego zdarzenia.

Biały Dom Obamy doszedł do wniosku, że nie należy powielać błędów ostatnich lat. Amerykanie nie chcą już topić setek milionów dolarów na próby utworzenia licznych, silnych, a przy tym wydolnych armii lokalnych, jak usiłowali to robić w Iraku czy Afganistanie. Zamiast tego, Waszyngton proponuje stworzenie niewielkiego oddziału komandosów.

W tajnej bazie amerykańskich dronów w Baledogle, ponad 100 km od Mogadiszu, formuje się Grom, i to dosłownie, bo somalijską nazwę (Danab) można tłumaczyć właśnie jako piorun, grzmot, grom. Rekruci są szkoleni przez amerykańskich marines i prywatnych kontraktorów pod kątem samodzielnego zwalczania bojowników z Al-Szabaab.

Obraz
© Bojownicy Al-Szabaab (fot. AFP / Abdurashid Abdulle)

Nie jest jednak wykluczone, że wraz ze stopniowym zwiększaniem się amerykańskiego zaangażowania, USA będą musiały wziąć na siebie przynajmniej część ciężaru szkolenia regularnej armii. Jeśli w Somalii uda się pokonać dżihadystów, kraj będzie potrzebował własnych wykwalifikowanych i jednolicie wyszkolonych sił zbrojnych, bo misja Unii Afrykańskiej (AMISOM) nie będzie przedłużana w nieskończoność.

Do trzech razy sztuka?

Amerykanie, przez lata po zestrzeleniu śmigłowców Black Hawk w czasie bitwy o Mogadiszu, próbowali unikać bezpośredniego zaangażowania w Somalii. Gdy już to zrobili, dolali tylko oliwy do rozpalonego regionu, a z płomieni wyłoniło się Al-Szabaab, czyli obecny przeciwnik.

"New York Times" przypomina 2006 rok i potajemne wsparcie sił specjalnych oraz CIA dla etiopskiej inwazji na Somalię, która miała na celu obalenie islamistycznego ruchu, kontrolującego stolicę. Etiopczycy szybko dopięli swego i zainstalowali w Mogadiszu rząd tymczasowy, ale ich brutalne poczynania sprawiły, że zawiązał się przeciwko nim radykalny islamski ruch powstańczy. Bojownicy zaczęli być nazywani w mediach "somalijskimi talibami", a sami siebie określali mianem "Młodzież", po somalijsku... Al-Szabaab.

Dwa powyższe zdarzenia obrazują, że dotychczasowe akcje USA w Somalii nie należały do najbardziej fortunnych. Obecnie trwająca intensyfikacja "tajnej wojny" będzie sprawdzianem czy porzekadło "do trzech razy sztuka" działa w Rogu Afryki.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
somaliausahelikopter w ogniu
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (120)