Tajlandia: zamach stanu czyli powrót do przeszłości
Wieczorem 19 września ludność Bangkoku – stolicy Tajlandii – ujrzała kolumny pancerne zmierzające w stronę budynków rządowych. Po 15 latach trudnych, demokratycznych doświadczeń, wojsko znów wyszło z koszar i przejęło władzę. Premier – Thaksin Shinawatra - był tego dnia w Nowym Yorku, na zgromadzeniu ONZ. Pucz przeprowadził generał Sonthi Boonyaratkalin, który natychmiast rozwiązał obie izby parlamentu, radę ministrów i sąd konstytucyjny, zawieszono również konstytucję oraz wprowadzono stan wojenny na terenie całego kraju.
13.10.2006 | aktual.: 13.10.2006 14:14
Pogłoski o zbliżającym się przewrocie krążyły po Bangkoku od tygodni, a przyszedł on w samym środku wielkiego kryzysu politycznego. Premier Thaksin budził skrajne emocje; miliarder, twórca pierwszej w kraju sieci telefonii komórkowej. W kwietniu tego roku wielkie uliczne protesty zmusiły go do – krótkotrwałego jak się okazało - ustąpienia z urzędu i rozpisania nowych wyborów. Jego partia Thai Rak Thai (Tajowie Kochają Tajów – TRT) zwyciężyła w trzech ostatnich wyborach: w 2001r, 2005r i ostatni raz w kwietniu tego roku. Opozycja zbojkotowała głosowanie, kraj stanął nad polityczną krawędzią. Wtedy głos zabrał król Tajlandii – Bhumibol Adulyadej (Rama IX) – w ostrych słowach poprosił Sąd Konstytucyjny o „uprzątnięcie tego bałaganu”.
Polecenie Króla – który w swoim kraju jest polityczną wyrocznią – sędziowie wykonali i unieważnili kwietniowe głosowanie. Aresztowano również kilku członków komisji wyborczych. Thaksin znów objął stanowisko premiera, nową elekcję planowano na listopad. Opozycja jest oburzona aferami jakie otaczają Premiera, z których największa dotyczy sprzedaży indonezyjskiej firmie wartych 1,9 mld $ udziałów w należącym do rodziny premiera koncernie telekomunikacyjnym. Skandal polegał na tym, iż od transakcji tej nie odprowadzono podatku. Rodzina Thaksina tłumaczyła, że przepisy nie obejmują tego rodzaju transakcji. Cała sprawa wzburzyła opinię publiczną.
Zamach przeprowadzono mimo wielokrotnych wypowiedzi gen. Sonthi, w których zaprzeczał iż armia ma zamiar rozwiązać kryzys polityczny za pomocą środków militarnych. Cóż więc wpłynęło na zmianę jego decyzji? Wielu obserwatorów wskazuje na kwestie związane z awansami w armii. Zamach przypadł bowiem na kulminacyjny moment walk wewnętrznych w siłach zbrojnych.
Aby zrozumieć tę sprawę musimy cofnąć się do lat 70-tych, właśnie wtedy Thaksin ukończył Przygotowawczą Akademię Sił Zbrojnych jako policjant i członek Klasy 10 (był to rodzaj bractwa). Kiedy zajął się polityką kontynuował swoje bliskie związki z kolegami z Klasy 10, którzy zajmowali wtedy różne szczeble w wojskowej hierarchii. Ostatnio Premier był oskarżany o popieranie swoich dawnych przyjaciół poprzez awansowanie ich na coraz wyższe stanowiska. Miało się to odbywać kosztem absolwentów Klasy 6 – związanych głównie z generałem Sonthim oraz głównodowodzącymi marynarki wojennej i lotnictwa. Wszyscy trzej są dziś członkami junty, która usunęła Thaksina. Gra toczyła się więc o kontrolę nad armią. Premierowi bardzo zaszkodził również konflikt z emerytowanym generałem Premem Tinsulanonda, którego uważa się za patrona wszystkich oficerów wrogich szefowi rządu. Jest on dziś głównym doradcą Króla, dwa miesiące temu wygłosił przemówienie do absolwentów Akademii Wojskowej, mówiąc im: „jako żołnierze służycie Królowi a
nie politykom”. Generał Prem i Premier znaleźli się na wojennej stopie. Jeszcze w sierpniu policja aresztowała młodego żołnierza prowadzącego samochód wypełniony materiałami wybuchowymi w pobliżu domu Thaksina. Potraktowano to jako próbę zamachu, aresztowano kilku oficerów służby czynnej. Jeśli więc przyjąć tezę, iż spisek sięgnął aż do gen Prema to nieuchronnie nasuwa się pytanie czy puczyści nie otrzymali milczącego przyzwolenia od samego monarchy?
Zachowanie Ramy IX po zamachu potwierdzało by tą tezę. Telewizja transmitowała bowiem audiencję, na której przyjęto przywódcę junty – gen Sonthiego – który oświadczył, że przejęli władzę w imieniu króla. Można więc przyjąć, iż junta miała poparcie koronowanej głowy – inaczej pewnie nie zdecydowała by się na ten krok. W historii Tajlandii wiele zamachów stanu upadało ponieważ monarcha po prostu opuszczał stolicę. Dyskusje o tego typu działaniach są wśród Tajów prawie niemożliwe z powodu głębokiego szacunku i surowych praw jakie otaczają osobę Króla.
19 września wojskowi przejęli władzę po raz 18 od czasu zakończenia rządów monarchii absolutnej w 1932 roku i przyjęcia pierwszej konstytucji. Obecna junta zdaje się być bardzo łagodną w porównaniu z bandą Suchindy Kraprayoona, który sięgnął po władzę w 1991 roku. Rok później jego żołnierze otworzyli ogień do demonstrantów domagających się powrotu cywilnego rządu, zabijając wielu z nich. Od czasu odrestaurowania demokracji, Tajlandia zdawała się kroczyć dobrą drogą. W opinii świata zyskała sobie reputację wielopartyjnej demokracji mogącej być modelem dla całej Azji Południowo wschodniej. Teraz dorobek ten stanął pod znakiem zapytania.
Bardzo wiele zależy od przywódców junty. Dzień po przejęciu władzy ogłosili się oni Radą na rzecz Reform Demokratycznych (CDR), a gen Sonthi obiecał „Po dwóch tygodniach, ustąpimy”. Zapewniał, iż ich celem nie jest utrzymywanie się u władzy, w ciągu 14 dni mają wybrać cywilną grupę, która będzie „administrowała” krajem przez rok. Ten nowy „rząd” miałby powołać komitet upoważniony do napisania nowej konstytucji, która zostałaby poddana pod ogólnonarodowe referendum. Wybory parlamentarne nastąpiłyby dopiero na końcu.
Rządząca junta cieszy się dziś poparciem 83% ludności (sondaż Suan Dusit), ludzie ci zapewne postrzegają zamach stanu jako rozwiązanie tymczasowe, które szczęśliwie lub nie, zakończyło polityczny impas. Według pro-Thaksinowskiej gazety The Nation, Tajowie mówią, że wojskowi zrobili „złą rzecz w dobrej sprawie”. Opinia społeczeństwa może jednak bardzo szybko ulec zmianie, stanie się tak jeśli gen Sonthi - pod najróżniejszymi pretekstami - nie będzie chciał rozstać się z władzą. Miliony – biednych i żyjących na wsi – wyborców premiera Thaksina poczują się oszukani i rozczarowani, że ich głosy okazały się teraz nic nie warte. A więc to już 18 raz w najnowszej historii Tajlandii, kiedy wszystko zależy od wojskowych.
Tomasz Targański
Tomasz Targański - student trzeciego roku historii na Uniwersytecie Wrocławskim, interesuje się Ameryką Południową, państwami afrykańskimi i historią Izraela.