Tajemnicze zaginięcie pieczęci z podpisem Cimoszewicza
Pracownica MSZ zeznała przed sądem, że w 2002 roku dała Annie Jaruckiej zaginioną potem pieczęć z podpisem byłego szefa resortu Włodzimierza Cimoszewicza. Według niego, to ta pieczęć posłużyła do sfałszowania dokumentu, o posługiwanie się którym jest m.in. oskarżona jego była asystentka.
01.03.2007 | aktual.: 01.03.2007 13:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Agnieszka Sz. jest pierwszym świadkiem, jaki zeznawał w procesie Jaruckiej. Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował proces dawnej asystentki Cimoszewicza. Jest ona oskarżona m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, który miał rzekomo uprawniać ją w 2002 r. do zamiany oświadczenia majątkowego Cimoszewicza.
Zarzucono jej także składanie fałszywych zeznań przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen oraz ukrywanie dokumentów z MSZ. W rozpoczętym w styczniu procesie Jarucka nie przyznaje się do zarzutów. Grozi jej do 5 lat więzienia.
To Agnieszka Sz. w czerwcu 2002 r. na polecenie Jaruckiej, swej ówczesnej przełożonej z MSZ, odebrała z Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej faksymile podpisu Cimoszewicza jako prezesa PKPS, oddała ją potem bez pokwitowania Jaruckiej, która powiedziała jej, że pieczęć "zabierze do domu".
Agnieszka Sz. zeznała, że później Jarucka pytała ją przy świadkach: Nie wiesz co zrobiliśmy z tą faksymile?. Wydaje mi się, że Jarucka chciała w ten sposób wykazać, że zaginięcie faksymile było moją winą - zeznała kobieta. Podkreśliła, że była już wtedy skonfliktowana z Jarucką, którą posądzała o kradzież jej 15 tys. zł (sąd uniewinnił już Jarucką od takiego zarzutu).
Świadek zasugerowała też, że Jarucka podrzuciła jej do gabinetu czyste kartki z odciśniętym z pieczęci podpisem Cimoszewicza - by pokazać, że to Agnieszka Sz. nie oddała faksymile. Świadek zmyśla różne historie - oświadczyła przed sądem sama Jarucka.
O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed komisją śledczą, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen.
Cimoszewicz mówił, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r, kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze miał akcje PKN Orlen.
Prokuratura uznała, że rzekome upoważnienie dla Jaruckiej zostało sfałszowane. Według ustaleń prokuratury, motywem działania b. asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech. Cimoszewicz jednak odmówił.
Jarucka zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek - oświadczył.
Były szef MSZ - oskarżyciel posiłkowy w tym procesie - uważa że w sprawie Jaruckiej do odpowiedzialności karnej powinni być pociągnięci ludzie, "którzy dzisiaj rządzą naszym państwem" - obecni ministrowie, a byli członkowie komisji śledczej.