Tajemnice archiwum w Bad Arolsen




Jakie jest prawdopodobieństwo, że osoba, która ma 80 lat i przeżyła koszmar Holocaustu, otrzyma swoje akta, zajmując 400 001 miejsce na liście oczekujących? Dlaczego ponad 60 lat po wojnie tak trudno otworzyć największą bazę danych ofiar hitleryzmu zgromadzoną w modelowym księstwie SS, Bad Arolsen?

Był początek lat 90. Odbywałam praktykę w renomowanej firmie prawniczej. Wśród klientów mieliśmy poważnego producenta materiałów budowlanych, którego broniliśmy w procesie wytoczonym mu przez robotników. Ludzie ci umierali na pylicę, chorobę spowodowaną wdychaniem azbestowego pyłu obecnego w produktach naszego klienta. Nasza praca, opłacana sześciocyfrowymi czekami, polegała na blokowaniu oraz opóźnianiu prób osiągnięcia kompromisu lub złożenia pozwu aż do zgonu pozywających. Bardzo często taktyka ta okazywała się skuteczna. Próbowałam się jakoś uodpornić, ale było to ponad moje siły. Rzuciłam firmę, nigdy jednak nie pozbyłam się poczucia, że graliśmy nie fair.

Niedostępne teczki

Niedawno republikanka Ileana Ros-Lehtinen wniosła w amerykańskim Kongresie ustawę, która ma umożliwić małżonkom, dzieciom i krewnym ofiar Holocaustu odzyskanie pieniędzy z ich polis na życie. Od zakończenia drugiej wojny światowej duże firmy ubezpieczeniowe takie jak niemiecki Allianz AG czy włoskie Assicurazioni Generali skutecznie unikały wypłaty odszkodowań i odmawiały publikacji list klientów, co utrudniało krewnym odnalezienie ubezpieczycieli i udowodnienie im, że wystawili konkretną polisę. A przecież wiele oryginalnych dokumentów zaginęło podczas wojny. – Czy ktoś widział akty zgonu wystawiane w Auschwitz? – pyta Ros-Lehtinen.

Anna Funder

Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)