Tajemnica zabójstwa rosyjskich dziennikarzy w Afryce. W tle złoto, najemnicy i rosyjska ekspansja
Od śmierci trzech rosyjskich dziennikarzy w Republice Środkowoafrykańskiej minęły już trzy dni, ale z każdym dniem wątpliwości co do okoliczności tylko przybywa. Podobnie jak i informacji na temat szemranych działań rosyjskich najemników w Afryce, które badali dziennikarze.
03.08.2018 | aktual.: 03.08.2018 15:37
W poniedziałek 30 czerwca trzech doświadczonych i zaprawionych w bojach dziennikarzy wojennych, Orchan Dżemal, Kiriłł Radczenko i Aleksandr Rastorgujew zostało zastrzelonych na drodze ok. 35 kilometrów od miasta Sibut w Republice Środkowoafrykańskiej. Napastnicy zabrali im kamery i około 8 tysięcy dolarów, które mieli przy sobie. Nie zabili jednak ich afrykańskiego kierowcy i nie zabrali jego samochodu.
Wiele teorii
I to by było na tyle, jeśli chodzi o pewne informacje na temat tej zbrodni. Kto ich zastrzelił, dlaczego i w jakich okolicznościach? To wciąż zagadka. Tym bardziej, że z każdym dniem przybywa wątpliwości i alternatywnych wersji wydarzeń. Pierwsza przedstawiana w mediach wersja sugerowała, że Rosjanie zostali zabici w odwecie za zabicie przez rosyjskich żołnierzy mieszkańca okolicznej wioski.
Ale już kilka godzin później przedstawiciele środkowoafrykańskich władz podali oficjalną wersję: dziennikarze zostali porwani, przesłuchani, a potem zabici przez muzułmańskich rebeliantów z ruchu Seleka. Problem w tym, że wersja ta nie pasuje do tego, co zeznał kierowca. Świadek stwierdził bowiem, że napastnicy zabili Rosjan na miejscu, a ich celem był zwykły rabunek. Zabójców miało być dziesięciu, mieli być ubrani w turbany i mówić w języku zrozumiałym dla dziennikarzy (prawdopodobnie po arabsku). Ale to nie jedyna wersja. Lokalny blog Palmares Centrafrique, który zamieścił zdjęcie ciał zamordowanych dziennikarzy, sugeruje bowiem, że za zbrodnią stali muzułmańscy rebelianci z Seleki, którzy w ten sposób chcieli wysłać sygnał odstraszający dla przebywających w kraju rosyjskich wojskowych.
Przeczytaj również: Relacja polskiego zakonnika z Republiki Środkowoafrykańskiej
Długi cień Wagnera
Jednak cel, w jakim dziennikarze przybyli do Republiki Środkowoafrykańskiej, wskazuje na jeszcze inny możliwy motyw. Dżemal, Radczenko i Rastorgujew przygotowywali materiał o działalności tzw. grupy Wagnera - formalnie nieistniejącej prywatnej firmy wojskowej fundowanej przez oligarchę Jewgienija Prigożyna, zwanego "kucharzem Kremla" (swoją karierę zaczynał jako restaurator) i człowiekiem od kremlowskich projektów specjalnych. Wagnerowcy przebywają w Środkowej Afryce jako formalnie cywilni doradcy szkolący rządowe siły, zgodnie z udzielonym Rosji mandatem ONZ. Ale tajemnicą poliszynela jest fakt, że ich działania wykraczają poza te ramy. Jak powiedział agencji AP Andriej Koniachin, redaktor naczelny Centrum Zarządzania Śledztwami - fundowanej przez Michaiła Chodorkowskiego organizacji, która wysłała dziennikarzy do Republiki Środkowoafrykańskiej, właśnie tą dodatkową działalnością interesowała się trójka zabitych Rosjan.
Przeczytaj również: Władca rosyjskich trolli i człowiek do zadań specjalnych. Kim jest Jewgienij Prigożyn
Co to za działalność? Równolegle z wysłaniem rosyjskich wojskowych i najemników do Afryki, w kraju została zarejestrowana firma Lobaye Invest, która jak się okazało, jest powiązana z Prigożynem, fundatorem Wagnera. Jej celem miała być eksploatacja obfitych złóż złota, diamentów i innych cennych surowców. I właśnie tym elementem działalności wagnerowców mieli interesować się dziennikarze. Według rosyjskiego portalu The Bell, Dżemal był umówiony jednym z oficjeli z misji ONZ, który miał pomóc ekipie w zdobyciu dostępu do kopalni złota Ndassima, w którą zainwestował Prigożyn. Z kolei ośrodek analityczny ośrodek CITeam, który od dawna tropi ślady działalności Rosjan w Republice Środkowoafrykańskiej, podejrzewa, że zespół Dżemala chciał zbadać ślady aktywności wagnerowców na bogatym w złoża diamentów terytorium zajmowanym przez rebeliantów. Już wcześniej pojawiały się bowiem podejrzenia, że wysłani do pomocy grają na dwa fronty, starając się uzyskać dostęp do surowców pod kontrolą rebeliantów z Seleki.
Dlatego Koniachin i inni podają w wątpliwość oficjalną wersję o napadzie rabunkowym.
- To wszystko zostało wykonane w bardzo demonstracyjny sposób. Jeśli napastnicy mogli po prostu zabrać ich cenne rzeczy i pieniądze, dlaczego mieliby ich zabijać - powiedział agencji AP dziennikarz.
Nie on jeden ma takie wątpliwości.
- Dla mnie dziwny jest przede wszystkim fakt, że atak przeżył ich kierowca. Czy to wynik niedbałości zabójców, czy może właśnie taki był cel: żeby zostawić kogoś, kto o tym opowie? - zastanawia się w rozmowie z WP były funkcjonariusz służb jednego z krajów NATO. - Wątpię w wersję o rabunku. Bo jeśli to był rabunek, to dlaczego napastnicy zostawili nie tylko świadka, ale i samochód? - dodaje.
Co robią Rosjanie w Afryce
Być może nigdy nie dowiemy się całej prawdy o morderstwie Rosjan. Jednak ich zwróciła uwage świata na temat szerszej działalności i roli, jaką w rosyjskiej polityce pełni tajemnicza grupa Wagnera. Jak powiedział w rozmowie z WP Robert Cheda, były oficer Agencji Wywiadu i ekspert Fundacji Pułaskiego, rosyjscy najemnicy służą jako narzędzie Kremla do zadań, których władze nie chcą robić pod oficjalną egidą. Dlatego najpierw byli wysłani do Donbasu, gdzie organizowali siły separatystycznych republik, a potem do Syrii, gdzie zapewniają rosyjską obecność pomimo oficjalnego wycofania się rosyjskich wojsk. W zamian za to, Kreml daje Prigożynowi i innym oligarchom fundującym swoje prywatne armie wolną rękę, by wzbogacać się na eksploatacji miejscowych zasobów. Jak dotąd głównym źródłem takich przychodów były pola naftowe w Syrii. Jednak teraz wagnerowcy znaleźli bardziej lukratywną niszę w Afryce.
Zaangażowanie rosyjskich wojskowych w Republice Środkowoafrykańskiej jest tylko jednym przykładem rosnącej obecności Moskwy na tym kontynencie. Rosjanie aktywni są też w Libii (są tam zarówno wagnerowcy, jak i wojska specjalne) i Sudanie, z którymi Moskwa utrzymuje dobre stosunki. Ale Rosjanie zaczęli pojawiać się też w mniej oczywistych miejscach. Rosyjskie media społecznościowe obiegła niedawno fotografia jednego z wagnerowców zlokalizowana w Ghanie, czyli daleko poza tradycyjnym obszarem działań Rosjan. Jak się okazuje, najemnik nie był tam w celach turystycznych.
- Wagner jest znany w Ghanie. Jak wiem od moich rozmówców z kontynentu, Rosjanie starają się tam o kontrakty na ochronę nielegalnych kopalni złota na zachodzie kraju - mówi WP zachodni dyplomata. - Rosjanie są tam milej widziani niż najemnicy z Zachodu, bo zatrudnianie wiąże się z koniecznością większej transparentności, co w przypadku nielegalnie prowadzonych kopalni. A Rosjanie z radością przyjmą zapłatę w diamentach, złocie, czy udziałach w przychodach z łupu - dodaje.
Jednak choć eksport najemników zapewnia Rosji ekspansję i zabezpieczenie interesów - a rządzącym także część zysków z tych przedsięwzięć - to wiąże się to też z pewnym ryzykiem. Nieformalny status rosyjskich wojskowych sprawia bowiem, że nie mogą liczyć na oficjalną ochronę ze strony Moskwy. Tak jak w Syrii, kiedy w amerykańskim nalocie na wschodzie kraju zginęło przynajmniej kilkudziesięciu bojowników Wagnera. Kreml musiał wówczas przełknąć tę gorzką pigułkę
- Nie zdziwiłbym się, gdyby podobne historie nie zdarzyły wkrótce się w Libii, Sudanie czy Środkowej Afryce, szczególnie że państwom takim jak Francja nie podoba się to rosyjskie rozpychanie się po "ich" strefach wpływu. Gdyby oddział Rosjan znalazł się w pułapce, Rosjanie nie mieliby środków, by ich odbić. Dlatego raczej zostawiliby ich samych sobie, wcześniej pewnie odcinając im komunikację, by móc zamieść sprawę pod dywan - mówi rozmówca WP. - Ale póki interes się kręci, ekspansja będzie trwać - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl