Władca rosyjskich trolli i człowiek do zadań specjalnych. Kim jest Jewgienij Prigożyn
Karmi Putina, gości VIP-ów oraz łoży pieniądze na rosyjskie trolli i "zielone ludziki". Z małoletniego złodzieja stał się jednym z najbardziej znanych oligarchów i wrogiem Ameryki. To Jewgienij Prigożyn - kucharz Putina.
29 maja 2016 roku pracownicy rosyjskiej "fabryki trolli" z Sankt Petersburga, używając fałszywego konta na Facebooku skłonili pewnego Amerykanina, by sfotografował się pod Białym Domem z tabliczką z napisem "Wszystkiego najlepszego z okazji 55 urodzin, drogi szefie!". Szefem tym był Jewgienij Prigożyn, "kucharz Putina" i założyciel fabryki, któremu w piątek - razem z 12 innymi osobami - postawiono zarzuty w sprawie "projektu Łachta", rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory.
Akt oskarżenia - z którego pochodzi powyższa anegdota - nie pozostawia wątpliwości, że Prigożyn był głównym rozgrywającym. "To nasz lider, szef i fundator" - opisywali go pracownicy "fabryki", czyli Agencji Badań Internetowych. Dokument dobitnie pokazuje też ambitną skalę projektu: wysłannicy fabryki najpierw, będąc w USA dokładnie zbadali wyborczy teren, po czym zatrudnione przez nich trolle przypuściły szeroką, lecz dokładnie skrojoną kampanię dezinformacyjną, mającą rozchwiać publiczne emocje, poddać w wątpliwość amerykański system i pomóc Donaldowi Trumpowi. To, jak duży był efekt ich pracy, jest bardzo trudne do zmierzenia. Ale nie ulega wątpliwości, że dzięki trollom i amerykańskiemu śledztwu, oligarcha stał się jednym z najbardziej znanych Rosjan w USA.
Od przestępcy do oligarchy
W odróżnieniu od większości ludzi w ścisłym otoczeniu Putina - kolegów z podwórka i służb, którzy dorobili się fortun i władzy dzięki swojej znajomości z prezydentem - droga Prigożyna do Kremla była trochę inna. Przynajmniej według jego oficjalnych opowieści.
Urodzony w 1961 roku Rosjanin miał zostać narciarzem, ale wkrótce zamiast do sportu odkrył pociąg do pieniędzy. Problem w tym, że w Związku Sowieckim droga do nich wiodła przez partię albo przestępczość. Prigożyn wybrał to drugie - i szybko tego pożałował. Skazany w 1981 roku najpierw za kradzież, potem za uczestnictwo w grupie przestępczej i stręczycielstwo nieletnich, cały schyłkowy okres ZSRR przesiedział w więzieniu. Ale kiedy wyszedł na wolność już w nowej Rosji, w pełni skorzystał z "dzikiego kapitalizmu". Zaczynając od budki z hot-dogami w Sankt Petersubru, w ciągu kilku lat wraz z biznesowym partnerem Kiriłłem Ziminowem zrobił błyskotliwą karierę, zakładając potem sieć sklepów spożywczych i restauracji. Kluczem do jego późniejszych sukcesów okazała się jedna: "Nowa wyspa", pierwsza w Petersburgu restauracja na statku.
Zobacz także: Leszek Miller i historia pewnej kolacji z premierem Izraela
W ciągu czterech lat swojego istnienia lokal zyskał taką renomę, że to tam w 2001 roku Putin podejmował wizytującego prezydenta Francji Jacquesa Chiraca. Prigożin osobiście podał im dania i na tyle zaimponował byłemu kagiebiście, że wkrótce stał się regularnym gospodarzem kolacji Putina. Kiedy rok później do Petersburga przyjechał George W. Bush, również gościł u Prigożyna. A w kolejnym roku Putin organizował tu swoje urodziny.
Podejmując VIP-ów, rosyjski biznesmen szybko wkupił się w łaski prezydenckiej ekipy i wkrótce został przez Putina uznany za "jednego z chłopców". Odtąd był znany jako "kucharz Putina".
- Prigożyn zrobił swoją karierę budując kontakty tzw. prawosławnych czekistów, czyli tych "siłowików", którzy teraz . To ludzie tacy jak były szef rosyjskich kolei Władimir Jakunin czy powiązany z FSB biznesmen Konstantin Małofiejew. Był też jednym z członków petersburskiej spółdzielni mieszkaniowej "Oziero", skąd wywodzi się duża część kremlowskich elit - mówi WP Robert Cheda, były oficer Agencji Wywiadu i ekspert ds. rosyjskich.
Putin daje, Putin odbiera
Bycie w wąskim kręgu zaufanych ludzi prezydenta w Rosji wiąże się z jednym: okazją do potężnych zarobków. Prigożyn z tego skwapliwie skorzystał. Jego firma zaczęła seryjnie wygrywać przetargi na catering w szkołach i innych instytucjach, potem do tego doszedł olbrzymi kontrakt na wyżywienie armii.
Ale w putinowskiej Rosji bycie wewnątrz ścisłego kręgu władzy wiąże się też z obowiązkami. Putin oczekuje lojalności, a jeśli trzeba - poświęceń. A ponieważ daje zarobić, oligarchom to uznaje, że w razie potrzeby ich majątki są do jego dyspozycji.
Prigożyn zajął tu szczególną rolę: człowieka do zadań specjalnych. Czyli takich, które służą interesowi Kremla, ale których nie chce robić bezpośrednio. Dlatego Prigożyn jest sponsorem dwóch kluczowych inicjatyw w rosyjskiej wojnie hybrydowej. Oprócz petersburskiej fabryki trolli i operacji informacyjnych, chodzi o finansowanie grupy Wagnera, czyli rosyjskich żołnierzy - formalnie najemników - którzy wcześniej walczyli dla Rosji w Donbasie, a dziś robią to w Syrii.
- Działa to w ten sposób, że realizacją tych projektów zajmują się rosyjskie służby. Ale finansowanie inicjatywy i organizacja od strony formalnej to zadanie dla oligarchów takich jak Prigożyn - mówi Cheda.
Trumny z "zielonymi ludzikami"
W przypadku fabryki trolli, taktyka ta zadziałała - przynajmniej częściowo. W amerykańskim akcie oskarżenia słowo "Kreml", czy "rosyjskie władze" nie pojawia się ani razu. Ale przypadek grupy Wagnera pokazuje też wady takich rozwiązań.
W ubiegłym tygodniu od kilkunastu nawet do kilkuset rosyjskich żołnierzy zostało zabitych w amerykańskim nalocie we wschodniej Syrii. Mimo, że Amerykanie ostrzegali rosyjskie władze o nadchodzącym bombardowaniu, Rosjanie nie powstrzymali ataku, utrzymując oficjalną linię, że "wagnerowcy" nie są pod ich kontrolą.
- Ci najemnicy znaleźli się tam, bo Prigożyn zawarł układ z Damaszkiem, aby odzyskać pola naftowe, z których pobiera pokaźne zyski. Ale nie oznacza to, że była to całkowita wolna amerykanka. Nic nie dzieje się bez zgody przynajmniej jednej z baszt Kremla - komentuje Cheda.
W rezultacie, do Rosji z Syrii znów wracają trumny z martwymi żołnierzami, a Putinowi - w obliczu zachodnich sankcji i wewnętrznych walk oligarchów - przed wyborami przybył kolejny problem. Czy to oznacza, że akcje kucharza Putina spadną?
- Nie spodziewałbym się tego. Podejrzewam, że zostanie to uznane za wypadek przy pracy - odpowiada ekspert. - Sprawa "fabryki trolli" pokazuje, że ludzie tacy jak Prigożyn ciągle są Kremlowi potrzebni.